Bardzo blisko pierwszej wygranej byli gospodarze turnieju - podopieczni Chrisa Fincha. Wielka Brytania prowadziła nawet po pierwszej połowie z wyżej notowaną Brazylią, 38:31, ale niestety dla nich, w drugiej odsłonie zdecydowanie lepiej zaprezentowali się koszykarze z Ameryki Południowej.
Co ciekawe, w początkowej fazie meczu Brazylijczycy grali na tyle nieporadnie w ataku, że Brytyjczycy pozwolili im tylko na zdobycie czterech punktów! Sytuacja była tym dziwniejsza, że to ekipa Rubena Magnano po trzech minutach prowadziła 4-0...
Zupełnie inny przebieg miała druga kwarta, w której obie drużyny postawiły zdecydowanie na ofensywę. Po stronie gospodarzy bardzo aktywny był Pops Mensah-Bonsu, który rywalizował pod koszem z Tiago Splitterem i to ci dwaj zawodnicy nadawali ton w grze swoich zespołów.
Wszystko, co dobre w grze gospodarzy, skończyło się jednak w drugiej połowie. Brazylia zacieśniła defensywę i odcięła od prostych zagrań wspomnianego Mensah-Bonsu. Co prawda wówczas ciężar gry starali się przejąć Nate Reinking oraz Luol Deng, ale zrobili to w momencie, w którym na parkiecie rządzili już Marcelo Huertas i Splitter. Ten pierwszy był bardzo blisko double-double - 13 punktów i osiem zbiórek, a drugi po przerwie dołożył 13 oczek i ostatecznie zakończył mecz z dorobkiem 21 punktów.
Tuż na początku czwartej kwarty, po trafieniu Anderson Varejao Brazylia wyszła na siedmiopunktowe prowadzenie (50:43), ale dwie celne trójki Denga dały jeszcze nadzieję gospodarzom - 57:56. Końcówkę lepiej rozegrali jednak goście, a konkretnie bohater meczu - Tiago Splitter.
Wielka Brytania - Brazylia 62:67 (11:4, 27:27, 16:21, 19:19)
Wielka Brytania: Mensah-Bonsu 13, Reinking 13, Deng 12, Clark 9, Freeland 9, Lenzly 3, Sullivan 2, Archibald 1, Johnson 0, Lawrence 0
Brazylia: Splitter 21, Huertas 13, Varejao 8, Vieira Sousa 8, Barbosa 7, Nene 4, Garcia 2, Machado 2, Torres 2, Giovannoni 0, Neto 0
Po dziesięciu minutach Australijczycy schodzili z parkietu z przewagą pięciu oczek (19:14) i mogli mieć nadzieję na zachowanie takiego rytmu gry w kolejnych fazach. Tak przynajmniej myśleli wszyscy na antypodach, ale na pewno nie podzielał tego trener Sergio Scariolo. Włoski szkoleniowiec dokonał kilku roszad w składzie, wpuścił na parkiet rezerwowych, a ci odpłacili się skuteczną grą.
Sygnał do odrabiania strat dali Sergio Llull i Fernando San Emeterio, którzy zdobyli siedem pierwszych oczek dla Hiszpanii, a gdy do gry włączył się Pau Gasol, stało się jasne, że wicemistrzowie Europy odnaleźli swój rytm. Środkowy Los Angeles Lakers zdobył do przerwy 11 oczek i na przerwę to Hiszpania schodziła prowadząc - 37:32. Po zmianie stron natomiast rozpoczęło się stopniowe rozmontowywanie Australijczyków.
Trzecią kwartę Hiszpania wygrała 26-10, bowiem do skutecznie grającego Gasola (dziewięć oczek w tej części meczu), dołączyli Rudy Fernandez oraz jego młodszy brat, Marc Gasol. Prawdziwy popis zaprezentował jednak skrzydłowy Realu Madryt, który w ciągu kilku minut trafił trzy rzuty z dystansu i na czwartą odsłonę schodził z dorobkiem 17 oczek. Hiszpania prowadziła tymczasem 63:42.
Pod koniec meczu Australijczycy, a konkretnie Brad Newley i Joe Ingles, starali się zmniejszyć straty i ostatecznie mecz zakończył się tylko dwunastopunktową porażką.
Australia - Hiszpania 70:82 (19:14, 13:23, 10:26, 28:19)
Australia: Ingles 12, Newley 12, Mills 11, Dellavedova 9, Baynes 8, Nielsen 7, Worthington 5, Andersen 4, Barlow 2, Crawford 0, Gibson 0, Marić 0
Hiszpania: P. Gasol 20, Fernandez 17, M. Gasol 12, Ibaka 8, Llull 8, Reyes 7, Calderon 4, San Emeterio 4, Sada 2, Claver 0, Rodriguez 0
Jeśli rosyjscy kibice obawiali się meczu z nieobliczalnymi Chinami, ich wszelkie wątpliwości rozwiały się już w drugiej minucie spotkania. O ile bowiem pierwsze dwie akcje skuteczni zakończyli podopieczni Boba Donewalda, o tyle potem na parkiecie dominował tylko zespół Davida Blatta.
Co ciekawe, główną opcją w ataku Rosji tym razem nie był Andrei Kirilenko. Doświadczony skrzydłowy swoje pierwsze trafienie zaliczył w połowie kwarty, co było efektem równomiernie rozłożonych akcentów na wszystkich graczy piątki, która przebywała na parkiecie. Chińczycy najwięcej problemów mieli zwłaszcza z wysokimi: Sashą Kaunem oraz Timofeyem Mozgovem i po pierwszej kwarcie Rosja wygrywała już 20:12.
Koszykarze z Kraju Środka mieli jeszcze szansę złapać kontakt z przeciwnikami, gdy na początku drugiej odsłony trafił Li Yi. Odpowiedź w postaci punktów Alexeya Shveda, Sergeya Monyi oraz Kirilenki pozbawiły jednak Chińczyków wszelkich nadziei, bowiem po dwóch kwartach przegrywali już 25:40.
Tym samym, w drugiej połowie Rosjanie spokojnie kontrolowali wydarzenia na parkiecie, a trener Blatt mógł wpuścić na parkiet rezerwowych. Słabiej tym razem wypadł Yi Jianlian, który zdobył tylko 16 oczek, natomiast dla "Sbornej" świetny mecz zanotował Shved - rozgrywający Minnesota Timberwolves kapitalnie kontrolował tempo gry i ostatecznie zakończył mecz z dorobkiem 14 punktów i sześciu asyst.
Chiny - Rosja 54:73 (12:20, 13:20, 14:21, 15:12)
Chiny: J. Yi 16, L. Yi 9, S. Wang 7, Chen 5, Zhou 5, Zhu 5, Z. Wang 3, Liu 2, Sun 2, Ding 0, Guo 0, Zhang 0
Rosja: Kirilenko 16, Shved 14,Kaun 13, Mozgov 10, Khryapa 7, Monya 6, Fridzon 5, Ponkrashov 2, Antonov 0, Karasev 0, Khvostov 0, Voronov 0