W tym artykule dowiesz się o:
Kulomioci rzadko osiągają znaczące sukcesy w młodym wieku, oni na swoje największe zwycięstwa muszą zazwyczaj czekać dłużej niż przedstawiciele pozostałych dyscyplin. Tak też było z Tomaszem Majewskim, który w światowej elicie zaistniał tak naprawdę w 2008 roku, w wieku 27 lat. Wtedy zdobył pierwsze olimpijskie złoto, ale już od dawna było wiadomo, że jest skazany na sukces, co pozostawało kwestią czasu. Majewski urodził się w 1981 roku i pierwszy kontakt z kulą miał w wieku 15 lat. Wtedy podjął naukę w ciechanowskim liceum i na poważnie zaczął zajmować się sportem. Rozpoczął tam pracę z trenerem Henrykiem Olszewskim, który jest ojcem jego sukcesów. Ciechanów ma szczęście do mistrzów, bo obok Majewskiego trenował tam Piotr Małachowski.
Majewski wahał się, czy nie wybrać koszykówki, a jego 204 cm wzrostu bardzo pomagało mu w tym sporcie. Został ostatecznie przy kuli i szybko przekonał się o słuszności tej decyzji, bo z roku na rok osiągał coraz lepsze rezultaty. Na krajowym podwórku zaistniał w 2002 roku, kiedy w Szczecinie stanął na najwyższym stopniu podium mistrzostw Polski. Dwa lata później po raz pierwszy wystartował na igrzyskach olimpijskich, ale nie zaliczy tego debiutu do udanych. Z wynikiem 19,83 m przepadł w eliminacjach, mimo że kilka miesięcy wcześniej był tuż za podium na halowych mistrzostwach świata z wynikiem 20,83 m.
Kolejne cztery lata to już zapowiedź tego, co miało wydarzyć się w Pekinie. Tomasz Majewski na stałe zadomowił się w światowej czołówce kulomiotów, a w 2008 roku zdominował wszystkich, kiedy jego kula wylądowała na 21,51 m, co wtedy było jego życiowym rekordem. Tuż za nim uplasował się Amerykanin Christian Cantwell i to ta dwójka przez następne lata dzieliła i rządziła na lekkoatletycznych stadionach. Amerykanin zrewanżował się Majewskiemu dość szybko, bo rok później triumfował na mistrzostwach świata. Majewski osiągnął wtedy jeden z lepszych swoich wyników – 21,91 m, ale wystarczyło to "tylko" na srebro.
W życiu każdego sportowca zdarzają się wielkie dramaty i tak też było z karierą Tomasza Majewskiego. Mistrzostwa świata w koreańskim Daegu w 2011 roku nie były dobre dla reprezentantów Polski, a dla naszego kulomiota w szczególności. Wynik 20,18 m i dziewiąte miejsce w finale długo pozostaną w jego pamięci i będą mu przypominały o tym, że nawet w wysokiej formie można ponieść dotkliwą porażkę. Bo w sporcie można ważyć ponad 100 kg, wystawać z tłumu o głowę, mieć wielkie mięśnie, a i tak przegrać ze swoją psychiką i słabościami.
3 sierpnia 2012 roku tego błędu już nie powtórzył. Porażkę ponieśli Amerykanie, którzy wchodzili w koło bez wiary w sukces. Majewski wręcz odwrotnie - od dawna zapowiadał, że interesuje go tylko złoto. - Moją przewagą jest to, że olimpijskie złoto już mam, a moi rywale nie i część z nich nigdy go nie zdobędzie. Ja nic nie muszę, ale bardzo chcę ten tytuł obronić, chcę znów stanąć na najwyższym stopniu podium - mówił przed wyjazdem do Londynu.
[i]
[/i] Ta psychiczna przewaga wyniosła go ponad rywali, którzy startowali ze świadomością przegranej. Majewski wiedział po co przyjechał do Londynu i zrobił to, co sobie założył. Po pięciu seriach prowadził o jeden centymetr z Niemcem, Dawidem Storlem. W 2010 roku przegrał mistrzostwo Europy o jeden centymetr, tym razem to Polak był lepszy o tę odległość. W ostatniej serii, chociaż już nic nie musiał, dorzucił do swojego wyniku jeszcze 2 cm.
Nie samym sportem człowiek żyje - zdaje się mówić Tomasz Majewski. Dlatego ukończył studia politologiczne, myśli o kolejnym kierunku, o doktoracie. Zaczytuje się w książkach, nie stroni od gier komputerowych. Od kwietnia tego roku pochłania go jednak inne zajęcie, bo został ojcem małego Mikołaja.
Polski kulomiot nie spocznie na podwójnym złocie olimpijskim, bo ciągle marzy o przekroczeniu 22 m. Może uda mu się to w zorganizowanym przez siebie konkursie w małej wsi, w Słończewie, gdzie mieszka. Bo właśnie takie jest właśnie marzenie Tomasza Majewskiego, dwukrotnego mistrza olimpijskiego w pchnięciu kulą.