Niemiec rzuca wyzwanie kenijskim maratończykom. Marzy o medalu w Rio

Arne Gabius zadziwia pewnością siebie. Zapowiadał pobicie 27-letniego rekordu Niemiec na "królewskim dystansie" i niedawno to zrobił. Teraz twierdzi, że stać go na jeszcze szybsze bieganie. Nawet na wygrywanie z Kenijczykami i Etiopczykami.

W tym artykule dowiesz się o:

Na sierpniowych mistrzostwach świata w Pekinie niemiecki lekkoatleta Arne Gabius wystartował w biegu na 10000 m. To miało być ukoronowanie jego długiej kariery na bieżni. "Ostatni koncert" - jak sam mówił. Pięknej muzyki w jego wykonaniu nie usłyszeliśmy. Arne Gabius już w połowie dystansu miał 17 sekund straty do czołówki, później zaś został zdublowany przez triumfatora Mo Farah.

Inni, będąc na jego miejscu, rozważaliby zejście z trasy. Niemcowi nie przeszło to przez myśl. - To był mój ostatni bieg, więc koniecznie chciałem go ukończyć - przyznał 34-latek. Został sklasyfikowany dopiero na 17. miejscu. Mimo to starał się doszukiwać pozytywów w pożegnalnym występie. - Byłem jedynym urodzonym w Europie biegaczem w tym finale (Brytyjczyk Farah przyszedł na świat w Somalii - przyp. red.). Tu biegli najlepsi z najlepszych, sama "śmietanka" z Afryki - tłumaczył.

Z bieżni na ulicę

Urodzony w Hamburgu zawodnik przez kilkanaście lat biegał na długich dystansach. Siedmiokrotnie (w latach 2007-13) sięgał po mistrzostwo Niemiec na 5000 m. Na tym dystansie przyszło mu się cieszyć z największego sukcesu w karierze - srebrnego medalu mistrzostw Europy w Helsinkach (2012 r.). Przegrał tylko ze wspomnianym Mo Farahem. Gabius uczestniczył także w igrzyskach olimpijskich w Londynie, ale odpadł w eliminacjach.

Po nieudanym starcie na MŚ w Pekinie o tyle łatwiej przyszło mu pożegnać się ze startami na stadionie, że miał już przed sobą nowe wyzwanie. Z bieżni przeniósł się na ulicę. W 2014 roku zadebiutował w maratonie. Uzyskał we Frankfurcie wynik 2:09:32 (zajął 9. miejsce, lepsi byli tylko zawodnicy z Afryki), zwracając na siebie uwagę fachowców i kibiców. Żaden Niemiec od 1990 roku nie przebiegł 42 km i 195 m poniżej 2 godzin i 10 minut.

Gabius zaskoczył wszystkich nie tylko tym wynikiem. Także odważnymi wypowiedziami. Imponował pewnością siebie, gdy szykował się do kolejnego występu we Frankfurcie. Za cel obrał sobie rekord Niemiec, który został ustanowiony jeszcze przed zjednoczeniem kraju, przez zawodnika z byłej NRD. 14 lutego 1988 r. w Tokio Joerg Peter uzyskał rezultat 2:08:47.

Niemcy pukali się w czoło

- Rekord padnie. 2:08 albo 2:07. Dlaczego nie? Potrafię być taki szybki. Wszyscy Kenijczycy, którym opowiadałem o moim pierwszym wyniku w maratonie, odpowiadają szybko: "To następnym biegu pobiegniesz 2:06" - oznajmił Gabius.

Wielu Niemców, w tym przede wszystkim inni maratończycy, pukali się w czoło, słysząc te słowa. On jednak stale podkreślał, że stać go na taki wynik. Tygodniowo pokonywał 260 km. - Rano biegam do 25 km na pustym żołądku. Potem drzemka obiadowa, a wieczorami, gdy jest ciemno, znów biegam - relacjonował. Czuł, że jego forma rośnie.

Maratończyk z Hamburga z zawodu jest lekarzem, w 2011 r. ukończył studia na uniwersytecie w Tybindze. Przed startem we Frankfurcie bardzo dbał o higienę. Po spotkaniach, na których witał się z wieloma kibicami, szybko uciekał do toalety. Wyciągał krem do dezynfekcji rąk. - Nie mogę być teraz chory, nie przed Frankfurtem - podkreślał.

25 października nadszedł czas próby. Hamburczyk konsekwentnie realizował plan. Z trzema biegaczami z Afryki wygrać nie miał szans, finiszował w słynnej Festhalle jako czwarty. Kibice nerwowo patrzyli na zegar, sekundy upływały, odliczali... Udało się! Gabius zameldował się na mecie po 2 godzinach 8 minutach i 33 sekundach. O 14 sekund poprawił wynik osiągnięty przez Petera jeszcze przed upadkiem Muru Berlińskiego.

Koledzy z Niemiec "mają bariery w głowach"

- W pewnym momencie krzyczałem z bólu - przyznał nowy rekordzista Niemiec. - Bieganie na wysokim poziomie boli. Ale za to człowiek się hartuje - dodał. Wysiłek jednak się opłacił. Gabius ujawnił, że w poprzednich latach za starty na stadionie zarabiał w najlepszym wypadku 30-50 tys. euro za sezon. Jako maratończyk z sukcesami wszedł na inny poziom. Za samo pobicie rekordu dostał od organizatora zawodów we Frankfurcie 30 tys. euro. Doliczając premie i pieniądze od innych sponsorów, ten start mógł mu przynieść nawet 100 tys. euro.

34-latek zwraca uwagę na fakt, jak ważną rolę w sukcesie odgrywa odpowiednie nastawienie psychiczne. Zaatakował przy tym innych niemieckich maratończyków. - Oni mają w głowie bariery. To u nas największy problem. W 2014 roku mówili mi, że poniżej 2:10 nie może pobiec żaden Niemiec. To była dla nich "bariera dźwięku". A w mojej głowie nie ma barier - podkreślił. - Inną przeszkodą jest to, że zawodników z Afryki akceptujemy jako "cudownych biegaczy", nie do pokonania - dodał.

W przyszłym sezonie Gabius ma dwa cele. Pierwszym jest wyśrubowanie rekordu Niemiec. - Przynajmniej kolejna minuta wchodzi w grę. A później jest jeszcze kilku biegaczy, których chciałbym zaatakować. Stefano Baldiniego z jego wynikiem 2:07:22, Viktora Roethlina, który był tylko o sekundę wolniejszy - wyjaśnił.

Zaatakuje kenijską elitę?

Drugi cel jest jeszcze ambitniejszy. To walka o medal na igrzyskach w Rio de Janeiro. Będzie niesłychanie ciężko, biorąc pod uwagę fakt, że o podium powalczy silna ekipa z Afryki - Kenii, Etiopii czy Erytrei. "Arne Gabius atakuje Kenijczyków. Chce dokonać tego, co dotychczas nie udało się żadnemu Niemcowi: pokonać kenijską elitę" - pisał o nim "Die Welt". - Podczas igrzysk wszystko będzie możliwe - także medal - zapowiada maratończyk, który przy wzroście 187 cm waży tylko 65 kg.

Dziennikarze przypominają mu, że do wygrywania z afrykańskimi maratończykami musi biegać nie poniżej 2:07, ale nawet poniżej 2:05. Gabius tylko się uśmiecha. - A czemu nie? W 2011 roku Ryan Hall (amerykański biegacz - przyp. red.) miał w Bostonie wynik 2:04:58 - twierdzi odważnie.

W ostatnim czasie środowiskiem lekkoatletycznym wstrząsnął skandal dopingowy w Rosji. Coraz większe podejrzenia dotyczą także sportowców z Kenii. Niemiec znany jest z tego, że brzydzi się dopingowiczami. W sieci publikuje wyniki swoich badań krwi, ujawnia także metody treningowe. - Zaskoczył mnie wymiar skandalu w Rosji. Natomiast w Kenii nie stoi za tym system, ale lekarze, którzy chcą zarobić. Pomogłyby tam - a także w Etiopii - intensywniejsze kontrole. Dlatego bardzo się cieszę, że wielkie maratony zapraszają tylko tych biegaczy, którzy przedstawią określoną liczbę kontroli antydopingowych. Życzyłbym sobie, żeby w walkę z dopingiem inwestowano więcej - powiedział Niemiec.

Marzył o igrzyskach w 2024 r., ale...

34 lata to dla maratończyka wiek optymalny. Przed Gabiusem z pewnością jeszcze sporo startów na wysokim poziomie. Jeśli nie uda mu się uzyskać dobrego wyniku w Rio, to wcale nie muszą to być jego ostatnie igrzyska. Ostatnio zawodnik z Hamburga przyznał nawet, że nie wyklucza startu olimpijskiego w... 2024 roku.

- Hej, przecież nie ma rzeczy niemożliwych! Mój dobry znajomy Bernard Lagat skończy wkrótce 41 lat i bije rekordy świata seniorów. Meb Keflezighi też ma 40 lat, a w ubiegłym roku wygrał w Bostonie. Potrafię więc sobie wyobrazić, że mając 43 lata pobiegnę maraton w 2:12. Takie wyzwanie chętnie bym podjął - mówił niedawno zawodnik klubu LT Haspa Marathon Hamburg.

Do tego jednak nie dojdzie. Gabius mówił o tym starcie, mając nadzieję na to, że jego rodzinny Hamburg otrzyma prawo organizacji igrzysk olimpijskich w 2024 r. Tymczasem kilka dni temu mieszkańcy tego miasta odrzucili ten pomysł w referendum.

Komentarze (0)