Jędrzejczyk i Zhang po raz pierwszy zmierzyły się 7 marca 2020 roku w Las Vegas. Chociaż przed galą UFC 248 większość oczu była zwrócona na Israela Adesanyę i Yoela Romero, to właśnie panie skradły show w oktagonie, a o ich pięciorundowym boju mówił cały świat.
Na kartach punktowych zwyciężyła Chinka, ale obie zawodniczki mogły wyjść z podniesioną głową. Po tej walce Jędrzejczyk postanowiła odpocząć od MMA i skupić się na sprawach osobistych. Przed rewanżem, który odbędzie się w nocy z soboty na niedzielę polskiego czasu, opowiada nam o długim rozbracie ze startami, nadchodzącym pojedynku, ale także spotkaniu twarzą w twarz z Zhang, które jest szeroko komentowane wśród fanów.
Artur Mazur, dziennikarz WP SportoweFakty: Zacznę od tego, co stało się na ostatniej gali UFC. "Bez Asi nie byłoby mnie tutaj" - to słowa Karoliny Kowalkiewicz po zwycięstwie. To miłe.
Joanna Jędrzejczyk, była mistrzyni UFC: Cieszę się, że Karolina podjęła decyzję o przyjeździe do American Top Team. Wiem, że to nie było dla niej łatwe. Poświęciła bardzo wiele, była zdyscyplinowana i ciężko na to zwycięstwo zapracowała. Zawsze powtarzam, że zmiany są trudne, ale prędzej czy później wychodzą na dobre. Doceniam to, co Karolina powiedziała, ale chcę podkreślić, że zwycięstwo jest tylko i wyłącznie jej zasługą.
ZOBACZ WIDEO: Szykuje się wielki powrót?! "Jego miejsce jest w KSW"
2 lata, 3 miesiące i 4 dni - długo kazałaś fanom na siebie czekać.
Ta przerwa była jak najbardziej świadoma. To była moja wewnętrzna decyzja. Może nie startowałam w zawodach, ale ten czas poświęciłam na rozwój osobisty, na rozwój biznesów, ale też na naukę. Poza tym zadbałam o ciało, co bardzo zaowocowało w przygotowaniach do rewanżowej walki z Zhang i w procesie zbijania wagi. Jestem w sporcie już 20 lat i zwyczajnie potrzebowałam tego czasu dla siebie.
MMA jest sportem, w którym decydują detale. Czy nie ma obaw związanych z tak długą przerwą?
Nie ma. Moją motywacją w okresie przygotowawczym była Anita Włodarczyk, która również wróciła do startów po dwóch latach i udowodniła, że ciężka praca prowadzi do sukcesu. Wiem, że MMA jest specyficzną dyscypliną, ale jestem do tego powrotu przygotowana. Zdaję sobie sprawę, że będę się mierzyć z jedną z najlepszych na świecie, że czeka mnie trudne zadanie, że może zdecydować jedna akcja nawet w pierwszych sekundach, ale ja już czuję się zwyciężczynią sama dla siebie. Przepracowałam okres treningowy bardzo sumiennie, sparingi były owocne i dzięki temu nie mam powodów do obaw.
Kiedy Jan Błachowicz wracał do klatki po rocznej przerwie, powiedział, że musiał dostać w twarz, żeby poczuć walkę.
Ja też tak mam, że muszę wejść do oktagonu, poczuć siłę przeciwniczki, jej cios, moc w klinczu. Wtedy mogę tylko utwierdzić się w przekonaniu, że zrobiłam wszystko, żeby zwyciężyć. W stu procentach pracowałam nad każdym elementem walki, wycierałam twarzą matę i mam wszystko, żeby wygrać. To jest właśnie pewność siebie, którą się buduje na ciężkiej pracy. Walka oczywiście rządzi się swoimi prawami i zakończenie może być różne, ale wiem, że zrobiłam wszystko, co mogłam. Przez ostatnie pięć miesięcy trenowałam trzynaście razy w tygodniu. Tydzień w tydzień wylewałam na macie pot i krew. To jest coś, czego ludzie nie widzą. Właśnie dlatego czuję się zwyciężczynią bez względu na wynik walki.
Walczyłaś na treningach, podczas sparingów, a na koniec musisz się zmierzyć z limitem wagowym.
Rozmawiamy w czwartek, a ja już praktycznie jestem w limicie kategorii słomkowej. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik.
Co będzie decydujące w tym starciu?
Użycie mojego dystansu. Obejrzałam kilka razy pierwszą rundę walki z Zhang, gdzie używałam dystansu, pracy na nogach, markowania, ciosów rękami, kopnięć. W późniejszej fazie walki tych elementów trochę zabrakło. Byłam zbyt blisko Zhang, a ona to wykorzystała, wyprowadzając kontry. Ona jest niska, krępa, muskularna i kontruje tym mocnym prawy prostym. Jestem z kolei zawodniczką techniczną, mam dobre warunki fizyczne jak na tę kategorię, zasięg i muszę tylko z tych atutów skorzystać.
Spotkałaś się już twarzą w twarz z Weili Zhang i sieć zapłonęła. Wszyscy fani MMA zadają sobie pytanie, gdzie jest ta "szefowa", która ustawiała rywalki już na ważeniu czy podczas spotkań "face to face".
Przed walką staram się odcinać od sieci i świata zewnętrznego, ale widzę i słyszę te pytania. Wiem, że czego bym nie zrobiła, ludzie będą analizować moje zachowanie. Ale ja po prostu robię to, co w danym momencie czuję i uważam za słuszne. Osoby, które nigdy nie walczyły na mistrzowskim poziomie, nie powinny oceniać, czy coś było za ostre, czy też nie. Ja przygotowuję się do startów całą sobą, całą sobą też walczę i te emocje, które później widać podczas obowiązków medialnych są prawdziwe. Zdarza się również, że odgrywam jakąś rolę, żeby zdobywać dominację nad swoją przeciwniczką. Tym razem jestem bardzo pewna siebie i wiem, że mam przewagę, ale jednocześnie po spotkaniu twarzą w twarz z Zhang zdaję sobie sprawę, że to będzie twardy pojedynek.
A jego waga jest ogromna. Dana White potwierdził, że zwyciężczyni zmierzy się o pas z Carlą Esparzą.
Wiedziałam o tym od dwóch lat. Kiedy wszystkim o tym mówiłam, nikt mi nie wierzył. Już po przegranej z Weili Zhang to wiedziałam. Czasami jest tak, że można przegrać w sportowej rywalizacji, ale wygrać dużo więcej. I ja to zrobiłam dwa lata temu w Las Vegas. Gdyby nie fakt, że już jakiś czas temu UFC dopięło na maj walkę o pas pomiędzy Rose Namajunas i Carlą Esparzą, to moim kolejnym krokiem byłoby starcie mistrzowskie. Ale ja nie chciałam już czekać, chciałam wrócić, to była świadoma decyzja i cieszę się, że znów spotkam się z Zhang. Wiem, że ten pas jest na horyzoncie i to mnie tylko motywuje. Czeka mnie wielkie wyzwanie, ale idę po to.
Artur Mazur, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
Młody talent robi furorę w KSW. Zobacz w akcji odkrycie polskiego MMA [WIDEO]
Wielka sprawa! Polak w walce wieczoru UFC