W jaki sposób zainteresowałaś się sportami walki?
Maureen Riordon
: Właściwie moje rozpoczęcie kariery w MMA było dziełem przypadku. Nigdy nie robiłam nic w temacie sportu, nie byłam raczej zbyt aktywna, przez co miałam problemy ze sporą nadwagą. Zaczęłam podnosić ciężary z jednym z przyjaciół, ale wizja niekończącego się biegania na siłowni była dla mnie przerażająca. Inny przyjaciel zasugerował mi więc kickboxing jako alternatywę treningu kondycyjnego. Nie byłam przekonana, wyjaśniłam mu, że nigdy nie byłam typem agresora. Zostałam jednak do tego namówiona i po tygodniu po prostu się w tym sporcie zakochałam. Nie było mi łatwo, musiałam pracować trzy razy ciężej niż inni, ale było warto. Po miesięcznym treningu wzięłam udział w turnieju i w przeciągu kolejnych sześciu miesięcy zdobyłam 7 złotych medali, zajęłam też pierwsze i drugie miejsce w turniejach krajowych. W lecie 2010 pracowałam nad stójką. W mojej pierwszej sesji sparingowej nie mieliśmy celować w twarz, ale dziewczyna, która ze mną walczyła (najlepsza dziewczyna stamtąd) złamała mi nos po 30 sekundach walki. Zamiast zrezygnować chciałam za wszelką cenę kontynuować walkę. Już wtedy zdałam sobie sprawę, że nawet jeśli nie mam techniki, miałam wielkie serce do walki i chciałam brnąć do przodu. W grudniu zaczęliśmy szukać dla mnie okazji do walk. Tak wiele osób mówiło mi, że nigdy mi się nie uda, więc rozpoczęłam misję, żeby pokazać moim dwóm chłopcom i każdemu innemu, komu może się przydać odrobina inspiracji, że w życiu możesz osiągnąć co tylko chcesz, jeśli tylko się odpowiednio do tego przyłożysz i będziesz miał dobrze poukładane w głowie.
Jak przygotowujesz się do walk?
- Moje przygotowania są zazwyczaj dość szczegółowe. Staram się utrzymywać formę cały czas na wypadek ofert walk na ostatnią minutę (ciężko o walki w kobiecym MMA, więc trzeba czasami być przygotowanym na wskoczenie do walki kiedy nadarzy się okazja), ale zazwyczaj mam około ośmiu tygodni na przygotowanie się do pojedynku. Pierwszych parę tygodni poświęcam na treningi techniki i kondycji. Później powoli dobijam do swojego maksimum, które chcę utrzymać i zaprezentować w walce. Zazwyczaj trenuję cztery razy dziennie, a na trening składa się pływanie, wiosłowanie, bieganie lub jazda na rowerze, trening siłowy, oraz dwie sesje dotyczące różnych aspektów MMA. To jednak łatwizna. Dopiero przygotowanie mentalne jest trudne. Mam tę przewagę, że mój partner jest też moim trenerem, ma więc dostęp do mojego mózgu 24 godziny na dobę i może mnie cały czas przygotowywać do walki. Nie zajmuję się szukaniem informacji na temat przeciwniczek, zostawiam to jemu. Nie muszę nic wiedzieć o rywalkach, chcę po prostu jak najwięcej trenować i jak najlepiej skupiać się na tym, żeby dawać z siebie wszystko i słuchać trenerów. Oni wiedzą co robić, a ja muszę być gotowa. Lubię biegi przełajowe podczas moich przygotowań do walk, pozwala mi to utrzymać czystą głowę. To taka moja medytacja.
Co sądzisz o poziomie światowego MMA?
- Jestem bardzo podekscytowana poziomem MMA na całym świecie, wierzę, że sport się rozwija o wiele szybciej niż inne dyscypliny. Zawodnicy podróżują po całym świecie i dają z siebie wszystko. Wszyscy jesteśmy rywalami, ale także jedną wielką rodziną. Czym więcej razem podróżujemy i dajemy fanom dobre show oraz pokazujemy światu jak wspaniałym sportem jest MMA, tym szybciej dyscyplina będzie się rozwijać.
Twój pseudonim to "Baby Face". Kryje się za tym jakaś historia?
- Nie dostałam ksywki, która wywołuje respekt, co nie? (śmiech) W sumie jednak nie mam też zbyt groźnej twarzy. Przed moją pierwszą walką w czerwcu 2011 ktoś z mediów pisał coś o mnie i nazwał mnie "morderczynią z twarzą dziecka". No i tak już zostało. To ma podwójne znaczenie, tak samo jak i moja osobowość. Poza klatką jestem bardzo wyluzowaną, słodką osobą z, nie oszukujmy się, twarzą jak dziecko. Nie wyglądam jak typowa zawodniczka sportów walki. W klatce za to jestem zupełnie inna i nie biorę do niej z sobą ani kropli mojej słodyczy. Kojarzycie takiego gangstera, Baby Face Nelsona? Był swego czasu wrogiem numer jeden, odpowiadał za śmierć większej ilości agentów FBI niż ktokolwiek inny na świecie. To właśnie taka bezwzględna jestem w klatce (śmiech).
Kto jest według ciebie najlepszą zawodniczką MMA na świecie?
- Cristine "Cyborg" Santos jest absolutnie najlepszą zawodniczką MMA na świecie. Wiem, że ostatnio miała jakieś problemy, był skandal z oblaniem testów na doping, ale to nie zmienia jej oddania na obozach treningowych, intensywności jej treningów i talentu, który wnosi do klatki. Wiele zawodniczek jest świetnych w danym elemencie MMA, ale Cyborg jest najbardziej uniwersalna. Mocno bije, jej sprowadzenia są szybkie i rwane, a jej parter to też nie powód do żartów. Jest przy tym jedną z najbardziej ekscytujących zawodniczek do oglądania, zarówno na ekranie jak i osobiście. Ostatnio oglądałam na żywo jej walkę z Marloes Coenen. Niesamowita.
Wielu zawodników i zawodniczek marzy o karierze w UFC. Czy z tobą jest podobnie?
- Moim marzeniem jest zajść tak daleko, jak to tylko możliwe. Jeśli na tej drodze jest UFC, świetnie. Jeśli Invicta, świetnie. Jeśli poniesie mnie przez cały świat i poznam wielu nowych ludzi oraz zbiorę masę ciekawych doświadczeń o których niektórzy mogą tylko pomarzyć, fantastycznie. U mnie w klubie zawsze mówimy: "bez preferencji". To mój osobisty slogan w treningu, walce no i życiu. Znaczy to, że liczę na jak najlepsze rozwiązanie w życiu, ale nie liczę na żadne konkretne. Chcę po prostu wygrać, nieważne czy w stójce, w parterze, na punkty, przez nokaut czy techniczny nokaut. Chcę dojść jak najdalej. Jestem szczęśliwa i wdzięczna wszystkim organizacjom, które mnie do siebie zapraszają.
Kto okazał się dla ciebie najtrudniejszą rywalką w karierze?
- Najtrudniejsza rywalka w mojej karierze... To naprawdę trudne pytanie. Myślę, że każda była trudna, choć z różnych powodów. Zawsze nalegałam u moich trenerów, że nie chcę mieć dobieranych przeciwniczek, chcę wiedzieć, że jeśli wygrałam, to uczciwie i tylko dzięki sobie. A kiedy przegrywałam, wyciągałam z tego nauczkę. Nie tyle najtrudniejszą, co najbardziej wyrównaną walkę stoczyłam z Summer Bradshaw w lutym 2012. Obie dopiero co zaczynałyśmy. Ona była o wiele silniejsza niż mi się zdawało. Walczyłyśmy cios za cios przez trzy rundy i na końcu ona wygrała na punkty. Z tej walki wyniosłam najwięcej, zarówno jeśli chodzi o umiejętność walki jak i stronę mentalną. W tej walce poległam mentalnie, bo postawiłam przeciwniczkę ponad sobą i zmieniłam swój planowany styl walki. Jeśli zaś chodzi o najtrudniejszą walkę, odbyła się w październiku 2012. Nie chodzi jednak o przeciwniczkę, tylko o to, że złamałam rękę w 30 sekundzie pierwszej rundy. Nie małe złamanie, tylko praktycznie na pół. Przewalczyłam trzy rundy i przegrałam na punkty. Pomimo porażki z tej walki jestem chyba najbardziej zadowolona.
Czy jest ktoś, z kim chciałabyś się zmierzyć ponownie?
- Nie, jeśli fani nie chcą tego oglądać, nie jestem zwolenniczką walk rewanżowych. Wydaje mi się, że fighterzy ich pragną po to, żeby zaspokoić swoje ego. Nie trenuję, nie walczę i nie żyję dla swojego ego. Nie potrzebuję walki rewanżowej z kimś, kto mnie pokonał, żeby wymazać z rekordu porażkę. Cieszę się z moich porażek tak samo jak z moich zwycięstw, czasami nawet bardziej, bo więcej mogę się nauczyć z przegranych walk. Oczywiście jestem jednak lojalna wobec moich fanów i wiem, że czasem chcieliby zobaczyć powtórkę jakiejś walki i wtedy bym to rozważyła. Jeśli w trakcie mojej kariery napotkam kogoś, z kim będzie wypadało zmierzyć się ponownie, nie ma problemu. Ale wciąż jest przede mną tyle nowych przeciwniczek, że wolę się skupić na nowych doświadczeniach, a nie przeżywaniu tego, co już kiedyś przeżyłam i walkach z zawodniczkami, które pokonałam, lub które pokonały mnie.
Jak w twoich oczach rysuje się przyszłość kobiecego MMA?
- Jestem bardzo podekscytowana przyszłością kobiecego MMA, które rozwinęło się tak bardzo od czasu kiedy zaczynałam. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć dokąd to wszystko idzie. Patrzę szczególnie na ten ostatni rok i na to jak szybko Invicta urosła w popularność. Parę gal, a one już są na szczycie, mają PPV i ściągają zawodniczki z całego świata. Wydaje mi się, że Shannon Knapp i Invicta niesamowicie przyczyniły się do popularyzacji kobiecego MMA na świecie. Wydaje mi się, że nie byłybyśmy tutaj, gdyby nie one. Teraz Dana White też ma u siebie dywizję kobiet w UFC i jestem ciekawa do czego to doprowadzi. Mam nadzieję, że teraz kobiety będą trenować mocniej niż kiedykolwiek i będziemy się w stanie pokazywać z jak najlepszej strony, udowadniać, że tu jest nasze miejsce! Teraz wszystko zależy od nas, wszystko w rękach zawodniczek. Dostałyśmy wszystkie narzędzia potrzebne do tego, żeby osiągnąć sukces, teraz zobaczymy, czy potrafimy działać razem i się wspierać, by utrzymać piłkę w grze.