FEN 6 - święto sportów walki zdeptane przez trenerów i sędziego ringowego

Nie milkną echa po piątkowej gali FEN 6, która odbyła się we Wrocławiu. Kontrowersje wzbudziła walka wieczoru, a dokładniej postawa sędziego ringowego i narożnika Tymoteusza Świątka

Dopóki do "uniringu" FEN nie weszli w piątkowy wieczór Tymoteusz Świątek  i Victor Marinho, fani sportów walki przecierali oczy ze zdumienia. Bohaterowie gali Fight Exclusive Night 6 zafundowali im prawdziwe święto w postaci niesamowitych akcji, wielkich emocji, pełnych zwrotów akcji, toczonych na wysokim poziomie walk. Kiedy bohaterowie pojedynku wieczoru zaczęli 5-rundową batalię, to święto sportów walki zamieniło się w koszmar. Kompletnym brakiem wyobraźni wykazali się sędzia ringowy Sebastian Jagielski i Tomasz Knap stojący na czele ekipy narożnika polskiego zawodnika. Jagielski najprawdopodobniej nie będzie sędziował pojedynków MMA galach FEN, obóz Świątka będzie się tłumaczył.
[ad=rectangle]
Już karta wstępna gali FEN 6, której areną była wrocławska hala Orbita, znamionowała ogromne emocje. Podobać mógł się pojedynek Michała Golasińskiego z Patrykiem Paduchem i starcie Paweł Kiełek - Guram Kutateladze. Pierwsza z tych walk odbyła się na dystansie trzech rund. Każda z nich niosła ogromny ładunek emocji. Zwyciężył Golasiński. Z kolei Kiełek dał kibicom próbkę magii rodem z Arrachionu Olsztyn. Utalentowany 19-latek poszedł w ślady swojego klubowego kolegi Mameda Chalidowa i poddał Kutateladze, jak on Jessiego Taylora w listopadzie 2011 roku. Balachę na kolano zapiął Kiełek w zaledwie 75 sekund.

Karta główna rozpoczęła się od popisu Michała Michalskiego, który w wielkim stylu poddał Mariusza Radziszewskiego. Akcję kończącą zaczął od kapitalnego, wysokiego kopnięcia, by zakończyć wszystko duszeniem zza pleców.

Strzałem w "dziesiątkę" okazała się obecność w karcie pojedynków MMA i tych w formule K-1. Kibice z zapartym tchem śledzili starcie Róży Gumiennej ze Słowaczką Weroniką Cmarovą, z którego zwycięsko wyszła Polka. Klasę potwierdzili również Piotr Rogosz, Wojciech Wierzbicki i Paweł Biszczak.

Pozostałe pojedynki MMA również mogły się podobać. Dawid Mora pokonał Jurija Dobkę, który po dwóch, toczonych w szybkim jak na wagę ciężką tempie rundach, nie miał sił i pomysłu na finałowe starcie. Męską 3-rundową batalię w wadze półciężkiej stoczyli Maciej Browarski i Marcin Zontek. Sędziowie wypunktowali zwycięstwo tego drugiego.

Wisienką na torcie debiutującej na antenie Polsatu Fight Exclusive Night miał być pojedynek Tymoteusza Świątka z Victorem Marinho. Pierwsze w historii organizacji starcie o pas w wadze koguciej, zakontraktowane na pięć rund - jak mistrzowskie walki w UFC.

Na emocje nie trzeba było długo czekać. Już w pierwszej odsłonie Portugalczyk przejął inicjatywę i niemiłosiernie okładał Polaka, który siłą woli dotrwał do ostatniego gongu. Do narożnika zmierzał na zupełnie miękkich nogach. Już wtedy pojawiły się wątpliwości, ale w drugiej rundzie "Tymek" wstał jak Feniks z popiołów i toczył z Portugalczykiem wyniszczającą wojnę w każdej płaszczyźnie walki. Inkasował jednak ciosy, które podkopywały jego świadomość.

Po trzech rundach można było odnosić wrażenie, że oto właśnie na oczach widzów w hali i tych przed telewizorami odbywa się walka roku w polskim MMA. Jednak pierwsze sekundy czwartej rundy zaczęły mocno niepokoić. Każda kolejna pięść, każde kolejne kolano, które spadały na głowę Świątka odbierały mu świadomość i dosłownie zamykały spuchnięte oczy. Świątek zdawał się nie widzieć, co dzieje się dookoła. Niestety, oczy zamknięte na wydarzenia w ringu mieli również ludzie odpowiedzialni za jego bezpieczeństwo - sędzia ringowy Sebastian Jagielski oraz jego narożnik z Tomaszem Knapem na czele.
[nextpage]- To mogło wyglądać strasznie dla nieobytych z twardym MMA widzów - mówi nam Paweł Jóźwiak , prezes Fight Exclusive Night. - Po jednej z rund podszedłem do narożnika Świątka. Chciałem, sprawdzić czy wszystko jest "OK" i żeby rzucili ręcznik, jeśli to konieczne. Powiedzieli tylko: "nie możemy tego zrobić "Tymkowi", bo on nam tego nie wybaczy". W pewnym momencie brałem pod uwagę, by to wszystko przerwać, ale od tego jest narożnik i sędzia. Być może były jakieś błędy, ale przede wszystkim to zawodnik czuje, ile może wytrzymać. A Tymoteusz trwał, stał na nogach i chciał walczyć. To kluczowa sprawa. To jest najtwardszy sport walki, a ludzie decydują się oglądać takie pojedynki. Zawodnicy chcą walczyć do upadłego, bo to zawodowy sport. Jak przegrywają, wtedy są pretensje - twierdzi Jóźwiak.

Półprzytomny Świątek wyszedł więc do piątej, nikomu niepotrzebnej rundy, by przedłużać tę niepotrzebną egzekucję. Nie reagował sędzia Sebastian Jagielski, który sprawiał wrażenie obojętnego na bodźce, które spływały do niego z wielu stron - również z trybun. Nie dziwił go nawet fakt, że po jednym z przypadkowych kopnięć w krocze Świątek nie ma siły wstać o własnych siłach. Wstał więc z pomocą... sędziego, chociaż nie takiej od niego potrzebował pomocy. Po chwili padł nieprzytomny po jednym z ciosów Marinho.

- To był trudny moment, w którym autentycznie martwiłem się o jego zdrowie - tłumaczy Jóźwiak. Świątek został zniesiony na noszach i odwieziony do szpitala. - Nie potrafiliśmy się w pełni cieszyć, choć pozostałe walki były rewelacyjne. Jedyne czego chciałem jednak, to usłyszeć dobre informacje ze szpitala i takie dotarły już rano. Wiemy, że wszystko jest w porządku i nie ma zagrożenia utraty zdrowia - wyjaśnia prezes FEN.

W sobotę rano okazało się, że Świątek doznał lekkiego wstrząśnienia mózgu i złamania nosa. Na swoim profilu facebookowym podziękował kibicom, trenerom i sędziemu... "Chciałem walczyć do końca, nie wybaczyłbym sędziemu przerwania walki. Ani tym bardziej poddania przez narożnik. Trenerzy - dzięki. Wiem kim jestem i wiem jaki sport uprawiam" - napisał.

Tłumaczenia Świątka nie przekonały jednak przedstawicieli federacji FEN. - Sędzia Jagielski z pewnością popełnił jakieś błędy i sam to przyznał. Wcześniej zarzucano mu, że przerywa za wcześnie walki. Teraz, że nie przerwał. Poza tym prowadził kolejną już walkę Świątka i wiedział, ile ten zawodnik może wytrzymać. Narożnik i sam zawodnik wywierali na nim presję, dając do zrozumienia, że to najważniejsza w życiu walka "Tymka". Wszystko to sprawiło, że ciśnienia nie dało się uniknąć. Na pewno wyciągniemy z tego wnioski, ale niech wąskie środowisko, w tym ci najgłośniej krzyczący, też uderzy się w piersi. A czy to na naszej gali zawodnik rozciął sobie głowę, idąc do ringu? Czy już zapomniano o walce Karol Celiński - Tomasz Kondraciuk i jak wyglądała? A co było ze ściągniętym na kilka godzin przed walką Czechem Pavlem Svobodą, który stracił przytomność po walce z Anzorem Ażijewem? Moim zdaniem to było dużo bardziej dramatyczne i groźne. Jakoś nie widziałem wtedy tylu zarzutów, co teraz w stosunku do nas. Być może dlatego, że jesteśmy nowi na rynku i "rozbiliśmy" zakonserwowany układ - twierdzi Jóźwiak.

Nie tylko Jagielski jest pod ostrzałem. - Cały czas analizujemy sytuację. Narożnik Świątka również musi wyjaśnić, na jakiej podstawie pozwolił wyjść zawodnikowi do czwartej i piątej rundy. Musimy jednak pamiętać, że MMA to jest twardy sport, a podobne i często dużo bardziej dramatyczne walki zdarzały się już w federacjach PRIDE czy UFC. Tam kopano nawet w twarz leżącego zawodnika czy masakrowano twarz łokciem. U nas nic takiego nie miało miejsca. Właśnie wspomniane owo wąskie środowisko często niezdrowo podnieca się "krwawymi" walkami, gloryfikując je i publikując na branżowych i nie tylko portalach. Nie rozumiem teraz skąd to biadolenie, skoro się wychwalało, nokauty, urazy czy nawet koszmarne złamania - uważa Jóźwiak.

Artur Mazur, SPORT.WP.PL

Źródło artykułu: