Na początku czerwca tego roku minęło 10 lat od momentu debitu Chalidowa w KSW, kiedy na gali w Warszawie znokautował on Alexandra Stefanovica. Wówczas grono zagorzałych sympatyków MMA w Polsce wiedziało już, jaki potencjał drzemie z wojowniku z Kaukazu, ale cała Polska usłyszała o nim dopiero kilka lat później.
Dekada spędzona w KSW to kawał czasu, zwłaszcza że te dziesięć to pasmo samych triumfów, i choć wielu próbowało, to na polskiej ziemi nikt nie zadał mu porażki. Poddaniami nad weteranami UFC zawodnik olsztyńskiego Arrachionu zdobywał serca fanów, efektownie nokautując Daniela Acacio, Rodneya Wallace'a czy Michała Materlę, sprawiał, że określano go mianem zawodnika zjawiskowego, nie z tej planety, był niczym tykająca bomba, niebezpieczna dla rywali w każdej sekundzie walki.
Z czasem Mamed Chalidow tak rozpieścił swoich fanów, że ci oglądając go w ringu odliczali tylko sekundy, czekając na szybkie skończenie, prawdziwą destrukcję rywala. Pas mistrza KSW w wadze średniej, koronnej dywizji Czeczena z polskim obywatelstwem, był tylko wisienką na torcie w jego karierze, tak jak walka wieczoru na wypełnionym po brzegi PGE Narodowym. Wydaje się, że jako sportowiec osiągnął on już wszystko, pomimo iż odmówił UFC i nie spróbował swoich sił z czołówką walczącą u Dany White'a.
Ostatni rok w życiu gwiazdy KSW zmienił jednak wiele, w walkach z Azizem Karaoolgu i Borysem Mańkowskim, Chalidow nie mierzył się tylko z rywalami, ale również z grupą tych kibiców, którzy mocno krytykują jego postawę. W tych pojedynkach nie było już spektakularnych skończeń, a zwyciężyło tło polityczne i wypowiedzi Chalidowa spoza klatki. Wielu kibiców na stadion w stolicy przyszło zobaczyć jego porażkę. To była ostatnia walka w obowiązującym kontrakcie z KSW. Gwizdy po wygranej odebrały zwycięzcy chęć rozmowy z Mateuszem Borkiem, zrobiło się niesmacznie, klasę zachował jednak Mańkowski, krytykując zachowanie gwiżdżących.
37 lat mistrza wagi średniej KSW oznacza, że bliżej mu niż dalej do zakończenia sportowej kariery. Spokojnie jednak, o ile tyko zdrowie pozwoli, może on bić się w klatce przez najbliższe trzy lata i więcej. Za chwilę przyjdzie czas na podpis kolejnego kontraktu, zapewne ostatniego, ale też rekordowego. Na Facebooku pękł milion fanów Mameda Chalidowa, miliony tez powinny pojawić się na nowej umowie, którą we wrześniu podpisze ikona polskiego MMA.
ZOBACZ WIDEO "Klatka po klatce" #3: przedstawiciel ACB zdradził kulisy walki Chalidowa
Kiedy wydawało się, że UFC nie jest już w stanie odebrać KSW ich największej gwiazdy, do gry włączył się niespodziewanie nowy gracz, prosto z ojczyzny Chalidowa, czyli Majrbiek Chasijew i jego ACB. Reprezentant Polski ma teraz o czym teraz myśleć.
Jak na razie w karierze Chalidowa, walczącego w KSW, odnotować można trzy romanse: w 2008 roku z amerykańskim ShoXC, 2009 roku z japońskim Sengoku i 2016 roku z ACB. Ten ostatni jest najpoważniejszy, bo oprócz otrzymanych dobrych warunków finansowych, Chalidow czuje szczególną więź z rosnącą w potęgę federacją. Za niespełna trzy miesiące decyzja zapadnie. Majrbiek Chasijew jak i polscy promotorzy w osobach Macieja Kawulskiego i Martina Lewandowskiego czekają na werdykt.
Czy polscy fani wyobrażają sobie KSW bez Mameda Chalidowa? Raczej nie, ale patrząc na ostatnie wydarzenia można zacytować znaną piosenkę zespołu O.N.A. - "Kiedy powiem sobie dość". Tak ceniony sportowiec jak 37-latek z Groznego nie zasłużył sobie bowiem na gwizdy i ostrą krytykę i być może będzie chciał odejść tam, gdzie kibice docenią go w ten sposób, jak przez wiele lat miało to miejsce w Polsce, bez względu na tło polityczne. Gala w Manchesterze, gdzie odniósł on szybkie zwycięstwo nad Luke'em Barnattem, pokazała bowiem, że mistrz KSW to marka światowa, która potrafi przyciągnąć kibiców na hale w niemal każdej części świata. Chasijew w swojej głowie ma już wizję, jak zaplanować karierę Chalidowa w ACB i kiedy uda mu się pozyskać najlepszego "średniego" spoza UFC, to plany ekspansji jego organizacji znacznie się rozszerzą.
Co może zatrzymać Mameda Chalidowa w KSW? Z pewnością wsparcie fanów, tu już nie chodzi o pieniądze, zwłaszcza ze w ACB ich nie brakuje. Jeśli prawdziwi kibice chcą, aby ich mistrz pozostał przy rodzimej federacji i dalej wspierał polskie MMA, muszą pomóc podjąć mu decyzję. Na takie akcje stać przecież zagorzałych sympatyków, o czym świadczy choćby ulokowanie Marcina Helda w rozpisce gali UFC w Gdańsku.
Waldemar Ossowski
Inne teksty autora>>>