Naprzeciw Krzysztofa Jotki stanął 30-letni Hawajczyk Brad Tavares. "Średni" powinien być doskonale znany fanom UFC - w najlepszej organizacji MMA na świecie walczy już od 2010 roku. W debiucie pokonał zresztą mającego polskie korzenie Setha Baczynskiego.
Amerykanin to zawodnik solidny, o czym świadczyła jego wysoka pozycja rankingowa. Wygrał swoje trzy wcześniejsze walki - z Caiem Magalhaesem, Eliasem Theodorou i Thalesem Leitesem.
Z kolei reprezentant Polski przystąpił do walki będąc w dużo trudniejszej sytuacji. Po dwóch porażkach z rzędu, z Davidem Branchem i Uriahem Hallem, wypadł z czołowej "10" rankingu wagi średniej. Były podopieczny Mirosława Oknińskiego w UFC walczy od 2013 roku i przed przegraną z Branchem notował świetną serię pięciu wygranych z rzędu.
Konfrontacja była bardzo wyrównana, do czego już zresztą Polak zdążył przyzwyczaić kibiców. Jego pojedynek z Tavaresem nie zachwycił, ale był bardzo solidnym starciem na poziomie UFC. Obaj zawodnicy mieli swoje szanse w stójce i klinczu, rundy były bardzo bliskie.
Wydawało się, że zwycięzcę wyłonią sędziowie, ale tak się jednak nie stało. Potężny cios prawą ręką w trzeciej rundzie posłał Krzysztofa Jotkę na deski. Amerykanin został trzecim pogromcą Polaka z rzędu, przez co przyszłość mieszkańca Ornety w UFC stoi pod dużym znakiem zapytania.
Pojedynek Jotki z Tavaresem nie był jedynym polskim akcentem podczas tej imprezy. Wcześniej w oktagonie pojawił się Adam Wieczorek, który poddał niezwykle rzadko spotykaną omoplatą Hindusa Arjana Bhullara.
ZOBACZ WIDEO Szpilka, Wach, Ugonoh, Najman i Piątkowska na PGE Narodowym. "To będzie największa gala bokserska w historii Polski"