Droga przez mękę. Polak dokonał niemożliwego i zdobył wymarzony kontrakt

YouTube / UFC / Na zdjęciu: Łukasz Brzeski
YouTube / UFC / Na zdjęciu: Łukasz Brzeski

- Dalej nie wiemy, jak to zrobił. To się wydaje niemożliwe - słyszymy w jego sztabie. I trudno z tymi słowami dyskutować. Łukasz Brzeski pokonał rywala, własne problemy i zdobył wymarzony kontrakt z UFC.

W tym artykule dowiesz się o:

Cudowne wiadomości napłynęły do Polski z Las Vegas w środowy poranek. Brzeski po zwycięstwie nad Dylanem Potterem na gali Dana White's Contender Series otrzymał kontrakt w największej organizacji MMA na świecie. Była to nagroda za niezłomność, twardy charakter i miesiące pełne koszmarów.

Brak tlenu i szalejące tętno

Cała sekwencja negatywnych wydarzeń zaczęła się od zakażenia koronawirusem na kilka miesięcy przed pojedynkiem, który pierwotnie był zaplanowany na ostatnie dni sierpnia. Sam przebieg choroby nie był ciężki, ale schody zaczęły się później.

- Przez parę miesięcy trudno było mi dojść do siebie pod względem tlenowym. Miałem problem z treningiem. Kiedy tylko udało mi się z tego wyjść, pojawił się problem z kolanem - tłumaczy Brzeski.

Na tym jednak kłopoty się nie skończyły, a największe miały dopiero nadejść na ostatniej prostej przed walką o wymarzony kontrakt. - Na dwa miesiące przed walką przyjąłem szczepionkę na COVID. Miałem odczyn poszczepienny, który towarzyszy mi do tej pory. Mam problem z ustabilizowaniem podwyższonego tętna. Ono pomiędzy rundami nie wraca do normalnego stanu. Doszło do tego, że na kilka tygodni przed walką nie byłem w stanie zrobić dwóch rund sparingowych. Chodziłem od lekarzy do lekarzy, ale nie potrafili mi pomóc. "Zdychałem" nawet podczas testów wydolnościowych - wyjaśnia Brzeski.

ZOBACZ WIDEO: Mariusz Pudzianowski wraca do klatki! Szef KSW o możliwych rywalach "Pudziana" i walce Adamek - Szpilka

Czołowy zawodnik wagi ciężkiej polskiego MMA w całym okresie przygotowawczym zrobił zaledwie kilka rund sparingowych. To odbiło się na jego formie.

- Pamiętam, jak pojechałem do Szymon Bajora, który wiedział, jak wcześniej wyglądały sparingi ze mną. Złapaliśmy się, a on mówi: stary, co jest z tobą? Od razu poznał, że coś jest nie tak - tłumaczy Brzeski.

Zawodnik z Nowego Targu stanął przed ogromnym dylematem: zrezygnować z  życiowej okazji albo postawić wszystko na jedną kartę i lecieć do Las Vegas. - Mimo wszystko uznałem, że taka szansa się nie powtórzy i poleciałem do Stanów - wspomina.

Cios przed pojedynkiem

W drodze na lotnisko spadł na niego kolejny cios. Okazało się, że Dylan Potter otrzymał pozytywny wynik testu na koronawirusa i zostaje zdjęty z rozpiski. Organizacja znalazła zastępstwo, ale na miejscu gruchnęła wiadomość, że walka z Lorenzo Hoodem również nie dojdzie do skutku. Brzeski i jego team wrócili ze Stanów z niczym.

Kiedy wylądowali w Polsce, sztab nowotarżanina otrzymał wiadomość, że walka z Potterem może dojść do skutku 14 września, ale sam zawodnik był rozbity psychicznie i nie chciał słyszeć o kolejnym wylocie.

- Łukasz się zwyczajnie załamał. Nie chciał wracać do Stanów, miał wszystkiego dość - tłumaczy Artur Gwóźdź, menadżer zawodnika i właściciel grupy Artnox Fight Sport.

Sprawa stanęła na ostrzu noża. - Zebraliśmy się z całym sztabem, żeby nad nim popracować. Skorzystaliśmy z pomocy pani psycholog Julii Chomskiej. Razem z Wojtkiem Hołym i Kamilem Zawarskim wykonaliśmy wielką robotę. Przekonaliśmy Łukasza, że on może wyszarpać ten kontrakt i on w to uwierzył - wyjaśnia Gwóźdź.

Paradoksalnie przesunięcie walki okazało się dla Brzeskiego korzystne. Dwa tygodnie pozwoliły na poprawę stanu zdrowia. - Ja w tym okresie praktycznie w ogóle nie trenowałem. Postawiłem na odpoczynek i regenerację - wyjaśnia zawodnik.

Walka z rywalem i samym sobą

Nie zmienia to faktu, że Brzeski był w Las Vegas cieniem samego siebie. Walczył nie tylko z rywalem, ale własnymi problemami. Musiał odpowiednio dysponować energią i kalkulować jak nigdy wcześniej.

- W pierwszej i drugiej rundzie miałem kilka takich sytuacji, kiedy mogłem go skończyć. Miałem go w krucyfiksie i ja w tych dominujących pozycjach go obijałem, ale nie wkładałem w to pełnej siły. Z tyłu głowy była myśl: a co będzie jak go nie skończę i z tej pozycji wyjdzie? Wiedziałem, że wtedy byłoby po mnie - wspomina.

W ostatniej rundzie poszedł jednak na całość, a sygnał do ataku dał Kamil Zawarski.

- Krzyknął: walczymy o kontrakt, musisz to skończyć. Zaryzykowałem i zapiąłem duszenie zza pleców - wyjaśnia Brzeski. Chwilę później do akcji wkroczył Mark Smith, który przerwał pojedynek i wywołał lawinę spekulacji.

- Nie ma się co oszukiwać, sędzia popełnił błąd i przerwał tę walkę zbyt wcześnie, ale Potter i tak by z tego nie uciekł. Sędzia i tak musiałby to przerwać. To samo powiedział szef UFC Dana White - tłumaczy Brzeski.

Były zawodnik organizacji Babilon MMA nie chce pudrować rzeczywistości i zdaje sobie sprawę z faktu, że walka do porywających nie należała. Ale w jego odczuciu nie mogła taka być. - Ja wiem, że to nie wyglądało najlepiej, że sprawiałem wrażenie, jakbym zdychał. Ale ja to robiłem świadomie. Dawałem mu się trafiać, bo nie miałem na tyle tlenu, żeby odskakiwać - przekonuje.

Obrazek wart milion dolarów

Samo zwycięstwo nie było równoznaczne z angażem w UFC. O tym miał zdecydować Dana White, prezydent UFC i szef wszystkich szefów w MMA.

- Stres przed ogłoszeniem decyzji był większy, niż przed samą walką. Wiedziałem, że wygrałem, że pokazałem coś w każdej płaszczyźnie, ale byłem świadomy, że tlenowo to nie wyglądało dobrze. Bałem, że nie dostanę tego kontraktu - wspomina Brzeski.

Wyraz twarzy Polaka tuż po ogłoszeniu decyzji mógłby być częścią niejednej hollywoodzkiej produkcji. Był połączeniem radości, zaskoczenia, triumfu, ale też ulgi. - White uznał, że zaprezentowałem pełen wachlarz technik i dał mi szansę. Powoli dochodzi do mnie, co zrobiłem - cieszy się Brzeski, a razem z nim jego sztab trenerski, który nie do końca wierzy w to, co się stało.

- Dalej nie wiem jak to zrobił, biorąc pod uwagę ilość problemów zdrowotnych i w zasadzie brak jakichkolwiek normalnych przygotowań. To się wydaje niemożliwe - dziwi się Zawarski.

Debiut w UFC

Teraz Brzeski wybierze się na krótkie wakacje, a później wróci na salę treningową. Dostał nawet wiadomość od mistrza UFC Jana Błachowicza, który wkrótce rozpocznie obóz w górach.

- Niewykluczone, że skorzystam z okazji i popracuję z chłopakami w moich rodzinnych stronach - tłumaczy Brzeski, który datę debiutu w lidze mistrzów MMA uzależnia od stanu zdrowia.

- Wezmę walkę, kiedy wrócę do pełni zdrowia. Jeśli to będzie miało trwać osiem miesięcy, to tyle poczekam. Nie chcę się śpieszyć, bo nie chcę jeszcze raz się tak stresować. To jest straszne uczucie. Masz przed sobą przeciwnika, który jest do "zrobienia", ale ty nie walczysz z nim. Ty się zastanawiasz, czy wystarczy tlenu. I kalkulujesz: dostawać po głowie, czy może przyśpieszyć? Nie chcę przez to drugi raz przechodzić - kończy.

Łukasz Brzeski ma 29 lat. W zawodowej karierze odniósł 9 zwycięstw, doznał jednej porażki, a jedna z jego walk zakończył się remisem.

Komentarze (0)