27-letni Piotr Kacprzak to jeden z najciekawszych talentów polskiego MMA. Już w sobotę na gali XTB KSW 106 w Lyonie stoczy bardzo ważną walkę, a jego rywalem będzie Alioune Nahaye. Mimo że to Francuz jest wyżej w rankingu, to sporo ekspertów upatruje Polaka jako delikatnego faworyta tego starcia.
W rozmowie z WP SportoweFakty Piotr Kacprzak opowiada o tym, jak na początku swojej kariery trenował w hali w mrozie, gdzie był grzyb. Mówi także o utracie rodziców w młodym wieku, dlaczego szwagier jest tak ważny w jego karierze oraz jak niedawno był o krok od walki o UFC.
Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: To prawda, że na początku swojej kariery trenowałeś w mrozie?
Piotr Kacprzak, uczestnik gali XTB KSW 106: Tak, w Radomiu na Słowackiego na początku były takie mrozy, że nie dało się wytrzymać. Mieliśmy po trzy pary skarpetek, bluzy, kurtki. Były też mniej gorsze sale, ale zawsze jakoś dawaliśmy radę.
Mieliście jakieś specjalne techniki na rozgrzanie?
Pamiętam, jak cała sala parowała, gdy wszyscy zaczęliśmy się rozgrzewać. Wystarczyło zaledwie 15 minut, by puściła z nas temperatura. Musieliśmy się rozgrzewać rundami, walczyć, żeby nam było ciepło. Nie zawsze niestety te warunki pozwalały na normalny trening w pełnym wymiarze. Musieliśmy korzystać z podgrzewaczy na gaz, co też nie było do końca zdrowe. Na szczęście szybko zmieniliśmy bazę.
ZOBACZ WIDEO: Szef KSW wskazał powód porażki Pudzianowskiego. "Nie spodziewał się tak szybko zemsty"
Kontuzja barku na początku przygody z dorosłym MMA była najtrudniejszym momentem w twojej karierze?
Zdecydowanie. Nabawiłem się jej w walce z Dawidem Śmiełowskim. To mój szwagier jeździł ze mną po szpitalach cały czas. Gdyby nie on i mój fizjoterapeuta, który zapewnił mnie, że uda mi się odzyskać sprawność, to nie wiem, czy dalej byłbym sportowcem. Te cztery miesiące to dla mnie była lekcja życia. Do dziś z moją ręką jest wszystko w porządku. To wydarzenie zahartowało mnie do jeszcze cięższej pracy.
Twój szwagier jest bardzo ważną w twoim sportowym życiu?
Nie tylko sportowym. To właśnie on zabrał mnie na pierwszy trening i przez niego zacząłem trenować. Od początku jest ze mną.
Jak to się stało, że się tak z nim zżyłeś?
Moje dzieciństwo nie było łatwe. Pochodzę z wielodzietnej rodziny, łącznie było nas jedenaścioro - czwórka chłopaków i siódemka dziewczyn. Niestety, mama z tatą szybko zmarli. To właśnie starsza siostra ze szwagrem nas przyjęli, bo jestem drugi najmłodszy z całej paczki. Czasem było nam trudno, ale zawsze udawało się wiązać koniec z końcem.
Bardzo się cieszę, że całej naszej grupie udało się wyjść na ludzi i tworzymy naprawdę zgraną ekipę. Moje siostry już mają dzieci. Cały czas wszyscy mamy ze sobą kontakt. Bardzo mnie cieszy, że każdemu się udało, mimo że poszliśmy w różnych kierunkach.
Czyli szwagier był dla ciebie drugim tatą, starszym bratem?
Można powiedzieć, że raczej takim tatą. Pomagał mi w każdej kwestii i zawsze mnie wspierał.
Przez długi czas zamiast sportów walki trenowałeś piłkę. Dlaczego zrezygnowałeś?
Miałem 16 lat, kończyła się moja przygoda z piłką. Wiedziałem, że już w tym sporcie wiele nie osiągnę.
W sportach walki zacząłem od brazylijskiego ju jitsu, od parteru. Trochę czułem, że to sport dla mnie, bo od dawna byłem gumowy, giętki. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Przez pierwsze dwa lata w ju jitsu nie odpuściłem żadnego treningu, tak mnie to cieszyło. Pamiętam, jak siedziałem w wannie wieczorem i byłem podekscytowany, że następnego dnia znowu mam trening. Dalej czuję taką zajawkę, jeśli chodzi o ju jitsu.
Miałeś jakiś przełomowy turniej?
Było kilka takich zawodów. Najważniejsze chyba były mistrzostwa Polski ADCC w kategorii wagowej open. Miałem 70 kilogramów, a biłem się z zawodnikami po 100, 115 kilogramów. W finale pokonałem przeciwnika, który ważył 95 kg. Wtedy pomyślałem, że naprawdę jestem niezły. Jeśli chodzi o MMA, to gdy wygrałem pas organizacji Babilon, to pomyślałem, że mogę rywalizować na każdym poziomie.
Artur Szczepaniak przed poprzednią galą opowiadał mi, że do niedawna łączył pracę listonosza z uprawieniem MMA, bo ciężko było wyżyć z samego sportu. W twoim przypadku też tak było?
Na pewno było ciężko. Dzięki pomocy bliskich mi osób mogłem wytrwać w ciężkich chwilach. Jak się zdarzały kontuzje, to zawsze byli przy mnie. Na dziś cieszę się, że w ogóle mogę to robić. Generalnie w sportach walki to tak wygląda, że wszyscy na początku jeżdżą na własny koszt. Na końcu wygrywa się medalik i tyle.
Nawet już podczas różnego rodzaju gal ci wchodzący zawodnicy są traktowani jako półamatorzy i nie dostają za dużo za walkę. Przygotowania, dieta, fizjoterapia, trener czy klub - to są naprawdę duże koszty. Widzę swój klub teraz i jest tyle chłopaków, którzy tak mocno się starają. Wiedzą, że to nie jest bogaty sport, a i tak dają z siebie wszystko niezależnie od tego, czy mają szkołę, czy pracę. Potrafią być mimo to dwa razy dziennie na treningach. To sport dla zawziętych skurczybyków.
Jakie nastroje przed sobotnią walką, w której zmierzysz się z Alioune Nahaye?
Bardzo dobrze. Zrzucaliśmy przez ostatnie dni wagę. Cała ekipa z Polski przyleciała do Francji jednym lotem. Jestem bardzo dobrze nastawiony przed tą walką.
Czujesz się faworytem tego starcia?
Trudno wyrokować. Zadecyduje dyspozycja dnia. Dla siebie zawsze jest faworytem i idę po zwycięstwo. Tak się czuję w swojej głowie i zrobię wszystko, by wygrać.
To twoja czwarta walka w KSW. Czy przejście do takiej federacji było dla ciebie przełomem?
Do pewnego stopnia tak. Sam fakt, że mogę teraz walczyć poza granicami naszego kraju jest dla mnie dużą rzeczą. To będzie mój pierwszy raz. Jeszcze moje życie nie jest aż tak zmienione, ale mam nadzieję, że wkrótce się to stanie.
Byłeś bardzo bliski walk o miejsce w UFC. Możesz trochę więcej o tym opowiedzieć?
W marcu 2023 roku od swojego menadżera dostałem wiadomość, że mam szansę bić się w Dana White's Contender Series, gdzie nagrodą dla zwycięzcy było miejsce w UFC. Ostatecznie okazało się, że przegrałem rywalizację o wejście do tego turnieju z zawodnikiem z innego kontynentu. Czekałem i później wróciłem do walk w Babilonie.
UFC to dalej twoje marzenie?
Zawsze wyjazd do USA był moim marzeniem, pewnie dalej jest. W najbliższych latach chce się jednak spełniać w KSW i wierzę, że w końcu zostanę mistrzem w kategorii 66 kilogramów.
Rozmawiał Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty