Odpowiedzieć na cztery tysiące SMS-ów - rozmowa z Rafałem Sonikiem, trzecim quadowcem rajdu Dakar 2009

Rafał Sonik, biznesmen, prezes Polskiego Stowarzyszenia Czterokołowców i quadowiec, który zajął w rajdzie Dakar 2009 trzecie miejsce, w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl opowiedział u swojej nowej maszynie. Była również mowa o jego obawach przed startem w rajdzie Dakar 2010 i o SMS-ach, których otrzymał aż cztery tysiące. - Po rajdzie opowiedziałem na wszystkie - z dumą oznajmił 43-letni, zakochany w quadach, zawodnik.

W tym artykule dowiesz się o:

Wojciech Potocki: W zbliżającym się rajdzie Dakar, wystartuje 29 quadów. W porównaniu z samochodami czy motocyklami to jednak niewiele.

Rafał Sonik: Ja bym tak nie powiedział. To jest jedyna klasa, w której zgłoszono tyle samo pojazdów co rok wcześniej. W pozostałych kategoriach stanie na starcie mniej zawodników niż w 2009 roku. A jeśli chodzi o quady, uważam, że startuje ich dużo tym bardziej, że w naszej klasie nie zgłaszają się amatorzy. Tu jadą sami zawodowcy, a poziom jest ogromnie wysoki i bardzo wyrównany. W przeciwieństwie do motocyklistów nie ma u nas żadnych przypadków. Na motorach, czy samochodach jadą czasami amatorzy, u nas nie ma nikogo takiego, za to startuje wielu Argentyńczyków i Chilijczyków, których absolutnie nie można lekceważyć. Oni ścigają się na własnym podwórku.

W ubiegłym roku zajął pan trzecie miejsca, ale niektórzy guadowcy podobno patrzyli na Rafała Sonika z pewnym przymrużeniem oka. Czy można powiedzieć, że miał pan trochę amatorski guad?

- Nic podobnego, to wcale nie był półamatorski quad. Został przecież zmontowany przez profesjonalistów z firmy Meca System, ale, po pierwsze miał dość słaby silnik o mocy pięćdziesięciu paru koni i pojemności 700 ccm, a po drugie miałem źle zrobiony układ chłodzenia. Nie można było tej usterki wykryć przed rajdem i potem wielokrotnie musieliśmy dokonywać napraw. Nie był to jednak w żadnym wypadku amatorski quad. Tyle że miał wady, których nie można było przed rajdem znaleźć.

Teraz będzie inaczej?

- Zdecydowanie. Podczas ubiegłorocznej imprezy, wielokrotny triumfator Dakaru Josef Machacek, patrząc jak jadę i co udało mi się osiągnąć, obiecał, że pomoże mi w przygotowaniu quada na 2010 rok. Trzeba wiedzieć, że Józek, z którym się zaprzyjaźniłem, zawsze jeździ na maszynach, mających fabryczne nazwy, ale przez niego gruntownie przebudowywane. Można powiedzieć, że sam je "produkuje". Jeździ i zwycięża (śmiech). Mój najnowszy quad jest praktycznie od nowa skonstruowany na bazie Yamahy. W porównaniu z ubiegłorocznym zrobiliśmy ogromny skok do przodu..

Quady to pana pasja, ale jest pan również prezesem i założycielem Polskiego Stowarzyszenia Czerokołowców i szefem dużej firmy budującej supermarkety. Jak zajęty zarządzaniem firmą biznesmen znajduje jeszcze czas na dłubanie w silniku i treningi?

- Zbyt często w silniku nie dłubię, bo mam na szczęście mechaników (śmiech). Ja tylko się przyglądam i koordynuję ich pracę. A odpowiedź na pana pytanie, jest prosta. Wszystko zależy od dobrej organizacji pracy. Jestem fanem organizacji i uważam, że przy rozsądnym zaplanowaniu zajęć można znaleźć czas na wszystko. Mnie jak dotychczas to się udaje.

Stąd licencja pilota? Żeby nie tracić czasu w podróżach?

- Na razie nie zrobiłem licencji, żeby mnie nie korciło w wolnym czasie (śmiech). Dlatego latam z kolegami, którzy są pilotami i biorą odpowiedzialność za loty. Ja mogę w tym czasie zająć się poznawaniem świata.

Rajd Dakar, większości widzów śledzącym rywalizację w telewizji, kojarzył się dotychczas z Teamem Orlen, a przecież pan i wielu innych, polskich uczestników tego rajdu jedzie w innych zespołach. Może czas to postrzeganie Dakaru trochę zmienić?

- Czy ja wiem? Uważam, że Orlen robi wiele dobrego i jest doskonały jeśli chodzi o sprawy marketingowe. Proszę zauważyć, że dzięki tej firmie i występom Orlen Teamu, rajd Dakar został w Polsce tak rozpropagowany. Wszystko się jednak zmienia i bardzo się cieszę, że dzięki decyzji PZM i Telewizji mamy coś w rodzaju reprezentacji Polski. Warto się zastanowić, czy nie należałoby w przyszłości zorganizować prawdziwej reprezentacji złożonej z wszystkich najlepszych kierowców. To jednak kwestia przyszłości.

Na listach startowych quady są przedstawiane razem z motorami. Czy podczas rajdu rywalizujecie jakoś z motocyklistami?

- Można powiedzieć, że Dakar to kilka rajdów w jednym. Quady, ciężarówki, samochody terenowe i motocykliści. Staramy się jednak trzymać razem z tymi ostatnimi. Często na trasie współpracujemy. Zdarzyło się nawet, że holenderski quadowiec ciągnął motocyklistę przez trzysta kilometrów. Rozmawiałem z nim o tej sytuacji. To nie jedyny wypadek pomocy i sportowego ducha, który towarzyszy nam podczas rajdu.

Wszyscy zawodnicy powtarzają jak mantrę, że ich celem jest dojechanie do mety.

-Tak, ja też to wciąż mówię (śmiech).

Był pan pierwszym Polakiem, który stanął na podium tego kultowego rajdu. Na stopniu oznaczonym trójką. Nie chciałby pan w tym roku stanąć na tym oznaczonym jedynką?

- A kto by nie chciał? Oczywiście, że bardzo chcę. Co innego jednak marzenia, a co innego rozsądek, który być może pozwoli te marzenia zrealizować. Tu trzeba okiełznać emocje i etap po etapie jechać do mety..

Nie startował pan nigdy w Afryce. Czy nie sądzi pan, że tam jest trudniej?

- Sam pan powiedział, że nie startowałem, więc nie mam doświadczeń Afryki. Z tego co mówią koledzy, którzy tam jechali, to w Ameryce Południowej mamy inny rajd. Na pewno nie gorszy. Ja jestem zadowolony z tego, że moja dakarowa kariera zaczęła się właśnie w Argentynie i Chile, bo tu mam chyba większe poczucie bezpieczeństwa. Choćby dlatego że są to kraje bardziej rozwinięte niż te afrykańskie.

Ma pan już doświadczenie z ubiegłego roku. Czego pan się teraz najbardziej obawia?

- Najtrudniejsza będzie jazda na wysokości prawie pięciu tysięcy metrów. I właśnie tej wysokości obawiam się najbardziej, bo wiem jak tam zachowuje się organizm. To jest o bardzo duże wyzwanie i trzeba być świadomym tego, że nie można przeszarżować bo następnego dnia człowiek nie daje rady wstać.

Zostawmy na chwilę Dakar. W kraju praktycznie nie ma pan konkurentów. Od 2003 roku, nieprzerwanie jest pan mistrzem Polski w rajdach Enduro w klasie 2K …

-Nie przesadzajmy, jest coraz więcej bardzo dobrych zawodników i to mnie cieszy, ponieważ zacząłem wspólnie z kilkoma kolegami uprawiać ten sport w naszym kraju. Teraz przybywa zawodników i naprawdę nie jest łatwo wygrywać.

Jest jednak impreza, na której nigdy nie był pan w czołówce. Mam na myśli Munidal Quadów, czyli 24 godzinny wyścig we francuskim Pont de Vaux. Startował pan tam osiem razy i najlepsze miejsce zajął pan w tym roku. Była to jednak 21 lokata. Wcześniej było jeszcze gorzej.

- Pech, pech i jeszcze raz pech. Na przykład w tym roku jechaliśmy na pierwszym miejscu, na drugim, potem na trzecim. Co roku jednak mamy kłopoty techniczne i to nam przeszkadza w zajęciu wyższych pozycji. Mam nadzieję, że kiedyś ten pech się skończy.

Wróćmy na koniec do Rajdu Dakar. To prawda, że w ubiegłym roku dostał pan od kibiców ponad cztery tysiące SMS-ów?

- Tak, to prawda. I na wszystkie odpisałem. Zajęło mi to kilka tygodni, ale odpowiedziałem każdemu, kto wysłał mi SMS-a. Była to zeszytą dla mnie przyjemność, a SMS-y bardzo mnie podczas rajdu mobilizowały i dodawały otuchy. Przychodziło ich czasami dziennie ponad dwieście, a czasami jeszcze więcej.

W tym roku weźmie pan chyba telefon z większą pamięcią?

- Biorę dwa (śmiech).

Rafał Sonik swoim żywiole

Komentarze (0)