Z przekorą pożegnaliśmy się z Volkswagenem - rozmowa z Krzysztofem Hołowczycem

Już wiemy, że Krzysztof Hołowczyc w przyszłorocznym Rajdzie Dakar pojedzie w fabrycznym teamie BMW. Ale co połączyło olsztynianina z Volkswagenem? O tym i nie tylko "Hołek" opowiada portalowi SportoweFakty.pl

W tym artykule dowiesz się o:

Paweł Świder: Gratuluję awansu na pozycję lidera w łącznej klasyfikacji Międzynarodowego Pucharu FIA w Rajdach Cross-Country i trzeciego miejsca w Baja Espana Aragon. Celuje pan w Mistrzostwo?

Krzysztof Hołowczyc: Pojawiliśmy się w Saragossie myśląc o tym, żeby porównać swoje szanse w walce z samochodami BMW. Był tam też Stephane Peterhansel, będący jedynym kierowcą BMW, który może zagrozić Volkswagenom. To nasze trzecie miejsce było więc bardzo fartowne, bo auto Gadasina zepsuło się na ostatnim odcinku specjalnym. Gadasin zdołał jeszcze dojechać do mety, ale bez oleju nie mógł już pokonać ostatniej dojazdówki. Ja go rozumiem i współczuję. Też "jechałem wszystko" i miałem świadomość, że osiągnięcie mety jest bardzo ważne. To było dla nas bardzo szczęśliwe zakończenie rajdu i nasze trzecie miejsce każe nam startować dalej. Jednak silnik naszego samochodu musi być jeszcze mocniejszy, bo nie będziemy się ścigać, tylko będziemy jechali w tyle. Ostatnio Jean- Marc (Fortin, pilot – przyp. red.) pracował z inżynierami przy naszym Nissanie i na szczęście udało się znaleźć dodatkowe 30 koni mocy w silniku.

Niedawno wygrał pan wyścig VW Sirocco R-Cup. Czy to zalążek dłuższej współpracy z tą marką?

- To było bardzo przyjemne doświadczenie. Co roku Volkswagen zaprasza do udziału w wyścigu legendy motorsportu z różnych krajów i wśród nich znalazłem się także ja. Udało mi się dobrze pojechać. Kiedy stanąłem na starcie na pole position, czułem się świetnie. Podczas samego wyścigu, po wielu przygodach spadłem na ósme miejsce, później wskoczyłem na czwarte i tak ukończyłem wyścig. Kiedy zagrano Mazurka Dąbrowskiego, bo wygrałem w kategorii legend, było mi bardzo przyjemnie. Wspominam ten wyścig jako fantastyczne wydarzenie.

Czyli był to jednorazowy występ?

- To było jednorazowe zaproszenie Volkswagena, ja skrzętnie z niego skorzystałem, ale już wiadomo, że na Dakar pojadę samochodem konkurencyjnej marki.

Wtedy wiele osób połączyło ten fakt z możliwością dłuższej współpracy z VW, czyli przejścia do Tuarega na Dakar.

- Kris Nissen, szef Volkswagena, był na tym wyścigu i ja mu powiedziałem: wiesz Kris, bardzo bym chciał założyć taki kombinezon na Dakar. On się uśmiechnął, ale jak zobaczyłem, że nie podejmuje dalej rozmowy stwierdziłem: jeżeli mnie nie weźmiesz do swojego zespołu, to będę musiał cię pobić za kierownicą innego samochodu. Trochę z humorem, z przekorą pożegnaliśmy się z Volkswagenem. Każdy zawodnik startujący w Dakarze marzy o VW, szczególnie, że niedługo pojawi się nowy model. W ten projekt został wpompowany niewiarygodny budżet. Na szczęście są jeszcze inne zespoły, które mogą walczyć o zwycięstwo. Między innymi BMW.

Pana debiut w Rajdzie Dakar przypadł na rok 2005. Jak od tamtej pory rozwinął się pan jako kierowca dakarowy, bo tak się pan teraz tytułuje…

- Tytuł jest jeden, jak się zwycięży w Dakarze. Ja na razie jestem czwartym przegranym. Pamiętam, że dla pewnych grup ludzi nieeleganckie było, że już na pierwszej konferencji prasowej powiedziałem, że moim celem w Dakarze jest zwycięstwo. Cały czas myślę takimi kategoriami i tym żyję. Te pięć lat spędzonych w rajdach terenowych wiele mnie nauczyło. To jest zupełnie inna kategoria w porównaniu z klasycznymi rajdami płaskimi. Dakarowa Navara startująca w naszym rajdzie płaskim byłaby gdzieś w połowie stawki. Te samochody są dosyć sprawne rajdowo, mają niewyobrażalną wydolność zawieszeniową i można nimi z niezłą prędkością przejeżdżać przez rowy. Skończyły się czasy ociężałych terenówek, które ledwo się przemieszczają.

Nie ukończył pan tegorocznej edycji Dakaru. Czy gdyby można było cofnąć czas, czy pojechałby pan 9. etap inaczej?

- Oczywiście nie. To nie była kwestia naszego błędu. Nastąpiło zmęczenie materiału, bo ja nie urwałem koła, czy mostu, jak to niektórzy pisali. Ukręcił się wałek atakujący w środku mostu, czyli awaria czysto techniczna, która później powieliła się w wielu samochodach. Z drugiej jednak strony, gdybyśmy dojechali do mety, to znów byłoby to tylko piąte miejsce. Sam rajd był dla nas bardzo dobry, od początku jechaliśmy w czołówce, byliśmy pierwszym wilkiem podgryzającym VW i BMW, jechaliśmy przed stawką Mitsubishi, jednak na mecie okazało się, że Racing Lancery dojechały wszystkie, a nasze Nissany wcale.

Od 2008 zaczął pan regularnie jeździć w Cross-Country. Czy Puchar FIA w Cross-Country traktuje pan jako utrzymanie formy i stylu jazdy na Dakar, czy to są dwa odmienne światy?

- Dakar na pewno jest największym wydarzeniem w świecie motorsportu. W trakcie sezonu trzeba sporo pojeździć samochodami terenowymi, aby przerzucić się z rajdów płaskich. I okazuje się wtedy, że coś, co jest nieprzejezdne dla zwykłej rajdówki tutaj jest zwyczajną przeszkodą, którą trzeba mądrze przejechać. Wiele razy stawałem przed stromą przeszkodą mówiąc, że to nie możliwe, żeby coś tędy zjechało, a jednak trzeba było jechać dalej. Okazywało się, że jednak można pokonać to, co wydaje się być niepokonane. Temu służą właśnie moje starty w pucharze FIA w Cross-Country, aby otwierać "nowe furtki w głowie".

W jednym z wywiadów powiedział pan, że marzy o stworzeniu w pełni profesjonalnego zespól terenowego. Na jakim etapie realizacji jest ten pomysł?

- Od pomysłu do przemysłu zawsze jest daleka droga. Budujemy Mitsubishi Pajero T2, który według naszego mniemania ma być bardzo dobrym samochodem. Pracujemy nad nim w duchu filozofii WRC, czyli bardzo precyzyjnie. Budujemy ten samochód pod wodzą Krzysia Czepana, wielkiego fachowca. Wiele samochodów, które on do tej pory zbudował, jeździ rewelacyjnie. Myślę, że zbudowanie tego auta będzie dla nas istotnym przetarciem szlaku. Przyznam się szczerze, że nie jest to proste, bo w Polsce nie ma do tego sprzyjających warunków. Najpierw dyscyplina musi być popularna, później pojawią się sponsorzy, a na koniec można tworzyć coś, co jest na dobrym poziomie. Gdybym teraz powiedział, że niedługo zbudujemy zespół porównywalny do BMW czy VW to znaczyłoby, że mam wolnych kilkadziesiąt milionów euro. Niestety tak nie jest.

Opuśćmy temat Cross-Country. Wróćmy na moment do końcówki sezonu 2001. Ciężko było podjąć decyzję o rezygnacji ze startów w pełnym programie Rajdowych Mistrzostw Polski?

- Szczerze mówiąc wciąż gdzieś tam się pokazuję. Raz, czy dwa razy do roku jadę w rajdach płaskich. Od tamtej pory pokazywałem w tych rajdach, że wciąż jestem mocny i mógłbym wrócić do rywalizacji, ale chyba nie chciałbym wchodzić drugi raz do tej samej rzeki. Pełen sezon w RSMP to poważne zaangażowanie, a ja nie mogę tego zrobić na poziomie średnim, czy dobrym. Mnie i moich sponsorów interesuje zwycięstwo. Nikogo nie interesuje, że Hołowczyc był drugi, trzeci czy piąty. Odszedłem jako człowiek, który walczy o wygraną, nie wiem jak byłoby dzisiaj. Na Rajdzie Polski mimo przygotowań nie mieliśmy najweselszej sytuacji. Nie jest łatwe zrobienie dobrego wyniku z doskoku. Moim celem jest teraz zwycięstwo w Dakarze.

Czy odczuł pan mniejsze zainteresowanie rajdami w Polsce po upływie "złotych czasów" i zniknięciu aut WRC z naszych odcinków specjalnych?

- Myślę, że wszyscy to odczuliśmy. Poczynając od zawodników poprzez najważniejszą część rajdów, czyli kibiców. Jeżeli jest mało kibiców przy trasie, to wszyscy wiemy, że jedziemy po nic. Na szczęście wierna grupa jest i to całkiem spora, natomiast nie jest to zainteresowanie na poziomie narodowym jak dawniej to bywało. Ja próbuję i mam chęci coś zrobić, aby rajdy wróciły na swoją dawną pozycję, ale jest tak wiele innych dyscyplin, że ciężko to osiągnąć. W tej chwili rajdy idą kreską w dół…

No właśnie. Czy rajdy w Polsce się rozwijają, czy wciąż drepczemy w miejscu?

- Są czynione usilne próby z różnych stron. Firmy motoryzacyjne, olejowe próbują podnieść tę dyscyplinę, ale nie jest to łatwe. Czasami odbywa się ciekawa runda Mistrzostw Polski, a nie można tego nigdzie zobaczyć w telewizji. To jest smutne. Bezpośrednie zainteresowanie kibiców jest całkiem niezłe, ale relacji nie ma w ogóle i to jest porażające. Według mnie sport rajdowy nie jest na swoim miejscu.

W tym sezonie poszliśmy trochę do przodu, bo kilku kierowców zdecydowało się na starty w Mistrzostwach Europy. Jak Pan ocenia szanse Polaków w tym cyklu?

- To nie są te mistrzostwa, które były kiedyś. Wtedy każdy zawodnik był klasyfikowany, nie było łatwo. Pamiętam, że kiedyś nie mogłem się wbić do pierwszej dziesiątki na Rajd Madery, bo lokalni kierowcy byli tak piekielnie szybcy. Teraz wszędzie jeździ grupka kilkunastu zawodników i wszystko się toczy w kółko. Zawodnicy zdobywają punkty, a w klasyfikacji rajdu są gdzieś daleko zwłaszcza, jeśli w rajdzie jedzie klasa IRC. Teraz panuje tam bałagan, ciągłe zmiany samochodów, przepisów. Znowu będzie inne WRC i nie wiadomo, jakie auta będą jechały w Mistrzostwach Europy. Myślę, że trzeba to wszystko łączyć i nie wolno robić wydzielonych klas. Nie powinno być tak, że ktoś jedzie w IRC, a ktoś inny w ME i każdy coś zwycięża. Zwycięzca rajdu powinien być tylko jeden. Wiem, że Jean Todt w nowych mistrzostwach terenowych połączy wszystko. Nie będzie rajdów Baja, wszystko będzie rajdami terenowymi. Nastąpi ujednolicenie i tak samo powinno być w Mistrzostwach Europy w rajdach płaskich.

Po ubiegłorocznej owocnej współpracy z M-Sportem (6. Miejsce Focusem w Rajdzie Polski) można było się spodziewać kontynuacji w postaci Fiesty S2000 na Rajd Warmiński i Rajd Polski. Tymczasem wybrał pan Peugeota…

- Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to był nasz błąd, bo baliśmy się, że jest problem z Fiestami. Było bardzo mało części zamiennych i wszyscy o tym dobrze wiedzieli. Malcolm Wilson w odpowiedzi na nasze pytanie powiedział, że jest team, który nas obsłuży. Jednak kiedy się dowiedzieliśmy, że może to być ryzykowne pomyślałem, że może lepiej będzie skorzystać ze sprawdzonego samochodu. To było przekorne, bo Peugeot 207 nie był najszybszym samochodem, ale uważałem, że dam radę. Nie raz wygrywało się słabszymi samochodami. Po Warmińskim było dobrze, skoro potrafiliśmy wygrać ze Staniszewskim, więc dobrze będzie i na Rajdzie Polskim. Później okazało się, że mieliśmy błąd techniczny w tylnych amortyzatorach. Inżynierowie na koniec to odkryli – wadliwa konstrukcja. Na koniec założyłem inne zawieszenie i na ostatnią pętlę odzyskaliśmy prędkość. Wybór Peugeota to był błąd, bo Fiesta lepiej się prowadzi i widać, że jest o wiele szybsza. Ale Peugeot nie zasypia gruszek w popiele, za chwilę będzie nowa specyfikacja silnika i paru innych elementów i myślę, że będzie o wiele bardziej konkurencyjnym autem.

Jak pan zareagował na informację, że Rajd Polski nie będzie rundą WRC w przyszłym roku?

- Smutno mi się zrobiło. Śmiało można powiedzieć, że parę rajdów w WRC nie miałoby szans z naszą rundą, przy normalnej punktacji. W Polsce mamy pięknie położone odcinki, atmosferę, kibiców, media. To wszystko stoi po stronie naszego rajdu. Myślę, że zabrakło dobrego lobbingu, ktoś coś przegapił, a może wielka polityka zadecydowała o tym, że póki co Polacy mogą poczekać. Dla mnie jest to dziwne, że jednak nie będzie tego rajdu w Polsce. Zareagowałem z dużą dezaprobatą i mam poczucie, że zostaliśmy oszukani. Zrobiliśmy dobry rajd, który wszystkim się podobał, poczynając od zawodników przez władze i tych, którzy go filmowali. Do tej pory, z kim się nie spotkam z czołówki światowej słyszę, że mieliśmy w Polsce fantastyczny rajd.

Czy planuje pan wystartować w tegorocznym Rajdzie Barbórka?

- Pewnie sponsorzy wyślą mnie na ten rajd. Mam świadomość, że to jest on dość specyficzny i trzeba mieć na przygotowane do niego dziwne samochody. Z drugiej strony ten rajd jest z roku na rok coraz bardziej suchy. Kiedyś był śnieg, deszcze itp. Ostatnio nic takiego nie miało miejsca. Bardzo bym chciał wystartować, bo to dla mnie święto kibiców, chociaż z punktu widzenia sportowego jest to niewiele warte dla zawodników. Tam nic specjalnego się nie dzieje, ale dla kibiców to oczywiście wielkie show. Mi udało się kilka razy wygrać rajd Barbórka, również kryterium Karowa. Ta impreza to polska tradycja, akcent wieńczący sezon rajdowy w Polsce.

Czy ma pan już w głowie auto, którym można by wygrać w tym roku Barbórkę?

- Najlepiej, żebym miał 1000 koni mechanicznych, napęd na cztery koła, fantastyczną trakcję z pełną kontrolą, a ja żebym był w super formie. Tak bym chciał, żeby to się odbyło, ale zazwyczaj jest nieco inaczej. Zwykle to łut szczęścia decyduje o tym, kto wygra ten rajd. Wierzę, że będzie duży fun dla kibiców, dużo strzałów z wydechu, podtrzymanie turbo, czyli wszystkie piękne dźwięki rajdówek. Tego wszystkim życzę.

Komentarze (0)