Po udanych kwalifikacjach, w których Robert Kubica zajął 4. miejsce, polscy kibice liczyli na wiele. Sam kierowca jak zwykle był ostrożny w przewidywaniach. - Niedzielne zawody będą zupełnie inną historią. Zapowiada się bardzo ciężki wyścig. Nawierzchnia jest niezwykle wyboista, a obiekt bardzo wymagający. Degradacja opon będzie kwestią kluczową - mówił kierowca BMW Sauber po czasówce.
Początek wyścigu był bardzo udany. Kubica nieźle wystartował i odparł ataki wyraźnie szybszego Heikki Kovalainena. - Miałem dobry start i byłem blisko wyprzedzenia Kubicy na pierwszych dwóch zakrętach. Niestety lekko mnie uderzył i prawie wpadłem w poślizg. Dodatkowo wtedy moja podłoga została nieznacznie uszkodzona. Straciłem prędkość i dwa samochody mnie wyprzedziły - narzekał po wyścigu fiński kierowca McLarena. Trochę inaczej całe zajście widział Polak. - Próbował się wepchnąć obok mnie. Byłem po wewnętrznej, chciałem utrzymać taki tor jazdy w zakręcie nr 3. On nie zostawił miejsca, ale "przytuliłem się" do niego, trąciliśmy się lekko i udało mi się utrzymać pozycję - powiedział Kubica w rozmowie z Rzeczpospolitą.
Przez kolejne okrążenia krakowianin jechał na niezłej czwartej pozycji, tracąc sporo do trzeciego Kimi Raikkonena, ale i regularnie powiększając przewagę nad jadącym za nim Sebastianem Vettelem. Na 14. okrążeniu stało się coś, co przewróciło wyścig do góry nogami. Na wyjściu z łuku w poślizg wpadł Nelson Piquet i roztrzaskał bolid o ścianę. Sędziowie nie mieli wyjścia i od razu na tor wysłali samochód bezpieczeństwa. Przepisy Formuły 1 mówią, że w takim momencie zjazd do pit line jest zabroniony, trzeba czekać aż aleja serwisowa zostanie otwarta. Nico Rosberg nie mógł czekać i zjechał niemal od razu, okrążenie później zrobił to Kubica. Wiadome było, że obaj kierowcy zostaną ukarani za złamanie regulaminu - będą musieli odbyć karę stop and go - zjechać do boksu i zatrzymać się na 10 sekund na swoim stanowisku. Na torze w Singapurze kosztuje to niemal 30 sekund.
Kubica karę odbył na 27. okrążeniu, spadając z czwartej na ostatnią pozycję. Rosberg zjechał okrążenie później, ale na manewrze stracił jedynie pięć miejsc. Dlaczego? Bo dzięki temu, że zjechał do boksów od razu po pojawieniu się samochodu bezpieczeństwa, wyjechał na pierwszym miejscu i, mając przed sobą pusty tor, mógł jechać swoim własnym tempem, a bolidy Williamsa w Singapurze były wyjątkowo szybkie. - Przed odbyciem kary dodatkowego pit stopu musiałem "cisnąć" jak szalony i wykonywać kwalifikacyjne okrążenie za okrążeniem, aby zbudować wystarczającą przewagę, skompletować mój drugi postój i utrzymać drugie miejsce - powiedział Rosberg. Czemu Kubica, wiedząc że również jedzie na resztce paliwa, nie zjechał na tankowanie od razu? BMW liczyło, że aleja serwisowa zostanie otwarta bardzo szybko. Ryzyko się nie opłaciło. - Miałem tankować na tym okrążeniu, na którym na tor wyjechał samochód bezpieczeństwa. Paliwa wystarczyło jeszcze na jedno okrążenie. Myśleliśmy, że boksy zostaną otwarte wcześniej. Pytałem przez radio, czy nie zjechać od razu, ale postanowiliśmy poczekać i to się nie opłaciło. Gdybym zjechał okrążenie wcześniej, to dostałbym i tak karę, ale byłbym z przodu przy restarcie - tak jak Rosberg. Sądzę, że spokojnie skończyłbym wyścig na podium. A tak razem z Massą przejechaliśmy sobie resztę wyścigu gdzieś z tyłu, ścigając się o "czapkę gruszek" - wyjaśnił polski kierowca na łamach Rzeczpospolitej.
Na neutralizacji najwięcej zyskał nie Rosberg, a Fernando Alonso. Hiszpan po sobotnich kwalifikacjach był załamany, awaria pompy paliwa sprawiła, że udział w czasówce zakończył już na drugiej części i startował do wyścigu z 15. pozycji. - To ogromne rozczarowanie, gdyż mieliśmy wielką szansę na coś szczególnego, może nie pierwszą pozycję, ale na czołową czwórkę - mówił kierowca Renault dodając, że na torze w Singapurze, gdzie wyprzedzanie jest trudne, jakikolwiek awans będzie niemal niemożliwy. Jednak cuda się zdarzają. Alonso na pierwsze tankowanie zjechał jeszcze przed neutralizacją. Po niej znalazł się na 5. miejscu, a przed sobą miał kierowców, którzy albo mieli kary (Rosberg, Kubica), albo tankowanie przed sobą (Fisichella, Trulli). Na 33. okrążeniu Hiszpan wyszedł na pierwsze miejsce, którego nie oddał już do mety. Nawet zjeżdżając na drugie tankowanie, Alonso nie stracił prowadzenia, bo dzięki perfekcyjnej jeździe wypracował sobie wystarczającą przewagę nad resztą stawki. - Wygranie tutaj wyścigu wydawało się nierealne, ponieważ straciłem szansę podczas kwalifikacji, jednak mieliśmy dużo szczęścia. Zdecydowaliśmy się na bardzo agresywną strategię, mieliśmy dobre tempo, a bolid przez cały weekend spisywał się rewelacyjnie - cieszył się po wyścigu Alonso, dla którego było to 20. zwycięstwo w karierze.
Na drugim biegunie byli natomiast kierowcy Ferrari, którzy o Singapurze będą chcieli jak najszybciej zapomnieć. Kimi Raikkonen, wciąż aktualny mistrz świata, po raz czwarty z rzędu nie zdobył punktów! Fin jadąc na piątym miejscu, na trzy okrążenia przed końcem roztrzaskał bolid. - Chciałem wyprzedzić Glocka w momencie, gdyby popełnił jakiś błąd, jednak pojechałem odrobinę za szeroko na szykanie, podskoczyłem na krawężniku, a gdy bolid już wylądował, straciłem nad nim kontrolę i uderzyłem w bandę. Byłem już praktycznie na straconej pozycji w mistrzostwach, więc nic się nie zmieniło - powiedział po wyścigu pogodzony już z losem "Icemen".
Wyścig Felipe Massy został zmarnowany przez złośliwość rzeczy martwych. Brazylijczyk, jak niemal cała stawka, zjechał do boksów podczas pierwszej neutralizacji i... wyjechał z nich z rurą do tankowania przyczepioną do bolidu! To jednak nie Brazylijczyk popełnił błąd, bo telewizyjne powtórki pokazują, że ruszył ze stanowiska, gdyż dostał znak, że wszystkie prace przy bolidzie zostały skończone. Massa przejechał całą pit line i zaparkował na jej końcu, ale zanim mechanicy usunęli rurę, minęły kolejne długie sekundy. Gdyby kłopotów było mało, Massa został ukarany przejazdem przez aleję serwisową, bo wyjeżdżając ze stanowiska omal nie staranował Adriana Sutila. A potem jeszcze złapał gumę... - Mieliśmy dobrą strategię i wszystkie znaki wskazywały na to, że zajmiemy pierwsze lub drugie miejsce. Jednak czasami wszystko zmienia się w mgnieniu oka i tak właśnie było. Na moim pit stopie jeden z mechaników popełnił błąd. Jesteśmy tylko ludźmi, a każdy z nas chce jak najlepiej wykonywać swoją pracę. Takie sytuacje się zdarzają - przyznał Massa, który do Hamiltona traci siedem punktów. - To może być dużo lub mało. Mamy świetny potencjał, aby jeździć szybko, co widzieliśmy tym razem, i damy z siebie wszystko - zapewnił.
Kolejny wyścig i kolejne emocje już 12 października na japońskim Fuji. Rok temu wygrał Hamilton przed Kovalainenem i Raikkonenem. Massa był szósty, a Robert Kubica - siódmy.