Dorównać najlepszym
Po dwóch latach bez większych sukcesów Toyota zaprezentowała zupełnie nowy bolid - TF108, zapowiadany jako ten, który miał umożliwić nawiązanie walki z czołowymi zespołami w stawce Formuły 1. - Z przyjemnością mogę przyznać, że TF108 poszedł w dobrym kierunku. Wydajność aerodynamiczna i związane z nią wartości metryczne wciąż szybko się poprawiają. Bolid wygląda świetnie i jesteśmy bardzo podekscytowani tym, aby móc go w końcu zobaczyć i dowiedzieć się, czy sprosta naszym wysokim wymaganiom - mówił Pascal Vasselon, dyrektor techniczny japońskiego zespołu. Główny cel, jaki został postawiony przez teamem z Kolonii było stworzenie ekipy porównywalnej do trzeciej siły wykształtowanej przez ubiegły sezon - zespołu BMW Sauber. Uwzględniając jeden z najwyższych budżetów wśród wszystkich ekip i stosunkowo szybki rozwój Toyoty, dążenie do realizacji tego planu miało solidne uzasadnienie.
Z zespołem po słabym sezonie rozstał się Ralf Schumacher, który zawiódł oczekiwania władz japońskiej ekipy zdobywając zaledwie pięć punktów w siedemnastu startach. Młodszy brat siedmiokrotnego mistrza świata zdecydowanie odstawał od swojego doświadczonego kolegi z zespołu Toyoty, Jarno Trulliego i właśnie w tym upatrywano główną przyczynę tej decyzji. Na jego miejsce zdecydowano zatrudnić świeżo upieczonego mistrza serii GP2, Timo Glocka. 26-letni kierowca miał już za sobą występy w Formule 1, gdy w sezonie 2004 jako kierowca testowy zespołu Jordan zadebiutował w Grand Prix Kanady, zajmując siódmą lokatę. Młody Niemiec otrzymał również szansę w trzech ostatnich startach tamtego sezonu, jednak nie potrafił powtórzyć wyniku z debiutanckiego wyścigu. Po trzech latach, podczas których występował m.in. w serii Champ Car i GP2 młody zawodnik ponownie otrzymał szansę startów w najwyższej serii wyścigowej. Sezon 2008 miał być odpowiedzią na pytanie, czy była to dobra decyzja.
Z wyścigu na wyścig coraz lepiej
Rywalizację o pierwsze punkty w sezonie 2008 rozpoczął wyścig o Grand Prix Australii na ulicznym torze w Melbourne. Kierowcy Toyoty nie kryli podekscytowania startem rywalizacji, z niecierpliwością wyczekując pierwszego oficjalnego występu w bolidach TF108. - W tym roku jestem bardziej zmotywowany, niż kiedykolwiek wcześniej. Testy nowego samochodu wypadły dobrze, zrobiliśmy krok do przodu i wiemy, że idziemy w dobrym kierunku - zapewniał Trulli. - Moim celem na ten rok jest bezustanna walka o punkty, a w Melbourne liczę na bardzo dobry początek sezonu - wtórował mu Glock. Jednak marzenia Niemca przekreśliły już kwalifikacje, gdy na skutek dwóch kar przyznanych po zakończeniu sesji, do Grand Prix Australii przystąpił z dziewiętnastego pola startowego. 26-letni kierowca próbował poprawić swoją pozycję w wyścigu, jednak na 45. okrążeniu rozbił swój bolid kończąc tym samym udział w zawodach. Pech nie ominął Jarno Trulliego, który na skutek eksplozji akumulatora w bolidzie również był zmuszony do przedwczesnego wycofania się z rywalizacji. Pierwszy wyścigowy weekend z Formułą 1 przyniósł ogromne rozczarowanie w obozie Toyoty.
Kierowcy japońskiej ekipy nie załamali się nieudaną inauguracją sezonu i z dużymi nadziejami wyruszyli na podbój gorącej Malezji. Na trudnym, technicznym torze Sepang japoński zespół odniósł pierwszy, niewielki sukces - obaj kierowcy zdołali awansować do trzeciej sesji kwalifikacyjnej, ustępując jedynie ekipie Ferrari, co stworzyło szansę dobrego występu i pierwszych punktów w sezonie. Pewnością siebie imponował Jarno Trulli: - Jestem przekonany że dobrze się spiszę, ponieważ lubię ten tor. Wierzę, że możemy zakończyć wyścig na wysokiej pozycji i zdobyć sporo punktów. Słowa Włocha znalazły odbicie w samych zawodach, gdy po świetnej jeździe zajął czwartą lokatę, potwierdzając duży potencjał bolidu TF108. Powodów do zadowolenia nie miał natomiast Timo Glock, który drugi raz z rzędu nie ukończył zawodów - na czternastym okrążeniu w jego samochód wjechał Nico Rosberg z ekipy Williamsa. Debiutant w zespole Toyoty marzenia o pierwszych punktach musiał zatem odłożyć do kolejnego wyścigu. - Pozostaje nam liczyć na lepszą fortunę w Bahrajnie - skwitował krótko swój występ na Sepang rozczarowany Niemiec.
Po dobrym występie zespołu w Malezji, Toyota postawiła przed sobą kolejny cel - wprowadzenie obu kierowców do punktowanej "ósemki". Okazją ku temu miał być ostatni wyścig przed europejską częścią sezonu - Grand Prix Bahrajnu na torze Sakhir. - Z pewnością nie będzie łatwo o powtórzenie wyniku z Malezji, lecz pokazaliśmy, że samochód jest mocno ulepszony i że jesteśmy w stanie walczyć o pierwszą szóstkę - zapowiadał przed niedzielnymi zawodami Trulli. Jego partner z zespołu, Timo Glock liczył na przełamanie złej passy z pierwszych wyścigów i zdobycie swoich pierwszych punktów w sezonie. - Bardzo rozczarowujące jest to, że nie ukończyłem ani jednego wyścigu dla Toyoty. Mam nadzieję, że zmieni się to tutaj- mówił z nadzieją. W finałowej części wyścigowego weekendu na Sakhir po raz kolejny z bardzo dobrej strony zaprezentował się Trulli, zajmując szóstą lokatę. W znacznie lepszym nastroju wyścig kończył także Niemiec, który był bardzo blisko punktowanej "ósemki" i do końca bronił swojej dziewiątej pozycji przed atakami Fernando Alonso. Grand Prix Bahrajnu przyniosło kolejne potwierdzenie wysokich aspiracji teamu z siedzibą w niemieckiej Kolonii. Dzięki trzem punktom doświadczonego Włocha, Toyota awansowała na piątą pozycję w klasyfikacji konstruktorów, wyprzedzając ekipę Renault. Od czwartego w zestawieniu Williamsa japoński zespół dzieliły już tylko dwa punkty.
Trudny początek w Europie
Grand Prix Hiszpanii jako inauguracja europejskiej części sezonu zmagań Formuły 1 miała stanowić kontynuację systematycznej poprawy osiągów Toyoty. Japoński zespół wyrastał na faworyta zespołów ze środka stawki, prezentując zdecydowanie najlepszą dyspozycję. Obaj kierowcy zapowiadali walkę o pokaźną zdobycz punktową podkreślając znaczną poprawę w zachowaniu samochodu. Wyścig na torze położonym pod Barceloną nie ułożył się jednak tak, jak oczekiwali tego obaj zawodnicy. Wprawdzie Jarno Trulli zdołał wywalczyć punkt dla swojego zespołu, jednak niezrozumienie z inżynierem wyścigowym sprawiło, iż Włoch został pozbawiony szans na poprawienie swojej pozycji. Ponownie poza punktowaną "ósemką" znalazł się Timo Glock. Począwszy od startu, Niemiec miał ogromne problemy które przełożyły się na dalszą część zawodów. Na 54. okrążeniu kierowca Toyoty uderzył w tył bolidu Davida Coultharda ostatecznie przekreślając szanse na dobry rezultat. - Nie poszło mi najlepiej na starcie. Na którymś z kolejnych zakrętów w moje przednie skrzydło uderzył inny bolid i musiałem jechać z lekkimi uszkodzeniami, które nie pozwalały mi na szybszą jazdę. Później miałem problem z Coulthardem, bo ten zostawił trochę miejsca i nagle zajechał mi drogę. Nie byłem w stanie zareagować - wyjaśniał po zakończeniu zawodów niepocieszony Niemiec.
Kolejnym przystankiem na drodze kierowców Toyoty była Turcja. Jarno Trulli liczył na podtrzymanie dobrej passy i punkty w wyścigu na torze w Stambule. - Jestem ponownie pewny naszej formy, gdyż w Hiszpanii udowodniliśmy, że jesteśmy szybcy, ale nie możemy zapominać o tym, że musimy dawać z siebie absolutnie wszystko, jeżeli mamy zamiar dostać się do czołowej szóstki - mówił przed niedzielnymi zawodami doświadczony zawodnik. Nadzieję na udany występ podzielał również drugi z kierowców japońskiego zespołu, Timo Glock który bardzo dobrze wspominał turecki obiekt jeszcze ze startów w serii GP2. Wyścig jednak ostudził nastroje wywołane udanym początkiem sezonu w wykonaniu japońskiej ekipy. Trulli zajął dziesiątą pozycję, po raz kolejny oczekiwania swojego teamu zawiódł również Niemiec, który był dopiero trzynasty. - Przez cały wyścig miałem bardzo dobre tempo, ale nie mogłem tego przełożyć na dobrą lokatę, przez co jestem bardzo zawiedziony - tłumaczył 26-letni kierowca. Toyota z Turcji wyjechała bez punktów, tracąc piątą pozycję w klasyfikacji konstruktorów na rzecz zespołu Red Bull Racing.
Każdy uliczny wyścig zawsze stanowi unikalne i wyjątkowe wydarzenie w całym kalendarzu Formuły 1. To również w pełni charakteryzuje Grand Prix Monako, które rozgrywane jest na niezwykłym torze w Monte Carlo. Po zupełnie nieudanym wyścigu w Turcji obaj kierowcy Toyoty mieli nadzieję że właśnie na tym obiekcie będą w stanie zatrzeć złe wrażenie ze Stambułu. - Monako to świetny tor - jeden z moich ulubionych. Wygrałem tutaj w 2004 roku. Lubię tory, na których wkład kierowcy w wyścig jest ważny i w Monako właśnie tak jest - mówił podekscytowany Trulli. Niedzielnych przejazdów ulicami Monte Carlo z niecierpliwością oczekiwał również Timo Glock. - To mój pierwszy wyścig o GP Monako, dlatego nie mogę się go doczekać. Każdy kierowca chce się tam ścigać. Znam trochę ten tor i wiem, czego się mogę po nim spodziewać - zapewniał. Pomimo dużej dozy optymizmu, zawodnicy Toyoty wyścig o Grand Prix Monako ponownie zakończyli z zerowym dorobkiem punktowym, co stanowiło bezpośrednią przyczynę rozczarowania w japońskiej ekipie.
Po nagłym załamaniu formy kierowców Toyoty pojawiło się wiele pytań i wątpliwości dotyczących przyczyn tak słabej dyspozycji całego zespołu. Nadchodzące Grand Prix Kanady miało dać odpowiedź na pytanie, czy jest to jedynie chwilowy kryzys, czy też poważny problem ekipy, która miała aspirować do osiągania najwyższych celów. Jednoznacznie sytuację oceniał Jarno Trulli: - Dotychczasowe wyniki nie pokazują naszych realnych możliwości. W porównaniu z Grand Prix Monako jesteśmy mocniejsi i jestem pewien, że będziemy w stanie osiągnąć lepszy rezultat. Do swojego debiutanckiego wyścigu Formuły 1 podczas Grand Prix Kanady w 2004 roku, pamięcią chętnie sięgał Timo Glock, który w wyścigu na torze w Montrealu zajął wówczas siódmą lokatę. Tak umotywowani kierowcy przystąpili do - jak się później okazało - przełomowych zawodów pierwszej części sezonu. Po znakomitej jeździe Niemiec zajął czwartą lokatę i wywalczył pięć punktów dla swojego zespołu. Nie zawiódł również Trulli, który dojechał do mety na szóstym miejscu i dopisał do swojego dorobku trzy "oczka". Nastrój euforii wynikającej z doskonałego występu japońskiego zespołu podzielał szef Toyoty, Tadashi Yamashina. - To wspaniały dzień dla całej ekipy, poczynając od samych kierowców, a kończąc na pracownikach fabrycznych. Mocno wierzę w to, że wszyscy podzielają radość wynikającą z tego znakomitego występu - mówił uradowany Japończyk.
W przerwie dzielącej wyścig w Hiszpanii i zbliżające się Grand Prix Francji świat Formuły 1 obiegła smutna informacja o tragicznej śmierci Ove Anderssona, w przeszłości kierowcy wyścigowego mającego na koncie zwycięstwa w prestiżowych rajdach Monte Carlo, Sanremo czy też Rajdzie Acropolis. W późniejszym okresie Szwed był mianowany szefem Toyoty, przyczyniając się do ogromnego postępu w japońskiej stajni. Funkcję pełnił do 2003 roku, po czym pozostał przy zespole jako doradca, wciąż nie rezygnując ze swojej wielkiej miłości i pasji jaką obejmował sporty motorowe.
W ponurych nastrojach spowodowanych śmiercią długoletniego zwierzchnika Toyoty, japoński team zawitał do Francji, aby w ósmej eliminacji Mistrzostw Świata Formuły 1 powtórzyć sukces z Montrealu. Na wyjątkowy wymiar wyścigu na torze Magny Cours zwracał uwagę Trulli, odnosząc się do smutnej informacji poprzedzającej wyścigowy weekend we Francji. - Szczególnym celem, który będzie nam przyświecał w tym wyścigu, jest złożenie hołdu Ove. Nie wiem czy bez tego człowieka Toyota mogłaby w tej chwili stanowić konkurencyjną siłę w Formule 1. Zawdzięczamy mu praktycznie wszystko. To właśnie on od podstaw zbudował to, z czego my możemy korzystać teraz - podkreślał Włoch. Doświadczony kierowca w wyścigu potwierdził swoją wysoką formę, zdobywając pierwsze w sezonie podium dla Toyoty. Niestety po znakomitym występie w Kanadzie znowu zawiódł Glock, który po starcie z dziesiątego pola wyścig ukończył na jedenastej pozycji.
Formuła 1 znalazła się na półmetku rywalizacji. Wyścig o Grand Prix Wielkiej Brytanii na legendarnym Silverstone zamykał pierwszą część sezonu i zdaniem obserwatorów właśnie po zawodach na domowym obiekcie Lewisa Hamiltona miała wykrystalizować się grupa zespołów i kierowców, którzy mieli największe szanse na końcowy sukces w mistrzostwach. Po słabych kwalifikacjach próżno było szukać optymizmu w kierowcach Toyoty, choć bez wątpienia zarówno Jarno Trulli jak i Timo Glock liczyli na odrobienie strat w wyścigu. Ta sztuka udała się Włochowi, który miał nawet szansę na podium. - Przez cały wyścig moja jazda była bardzo dobra, dzięki czemu nawet przez moment jechałem na trzeciej pozycji. Jednak później spadł deszcz, co znacznie utrudniło jazdę i od tego momentu traciłem już 15 sekund na okrążeniu - tak opisywał swój występ. - To był dobry wyścig i należy cieszyć się ze zdobycia dwóch punktów, jednak muszę przyznać że liczyłem na więcej - przyznawał doświadczony zawodnik, który ostatecznie uplasował się na siódmej lokacie. Po raz kolejny z problemami borykał się 26-letni debiutant w japońskim zespole, Timo Glock, który zajął w wyścigu dopiero dwunastą pozycję. Toyota po udanym występie włoskiego kierowcy zdołała awansować na czwartą pozycję w klasyfikacji konstruktorów, wyprzedzając o jeden punkt ekipę Red Bulla.
Brak stabilizacji głównym problemem
Drugą połowę sezonu rozpoczął wyścig o Grand Prix Niemiec na specyficznym obiekcie Hockenheim. Wizja występu przed własną publicznością elektryzowała Timo Glocka. - Tor znajduje się zaledwie 45 minut drogi od miejsca, w którym się wychowałem. Mogę zatem liczyć na doping mojej rodziny i przyjaciół, którzy tutaj przyjadą - zapowiadał. Wyścig jednak nie ułożył się po myśli Niemca, który zaliczył bardzo groźnie wyglądający wypadek, spowodowany awarią zawieszenia w bolidzie. Jego partner z zespołu, Jarno Trulli również nie krył rozczarowania rezultatem zawodów. 34-letni Włoch nie zdołał zdobyć punktu, zajmując dziewiątą lokatę, tuż za punktowaną "ósemką". - Miałem kłopot z utrzymaniem właściwego balansu w bolidzie - mówił po zakończonych zawodach.
Zdawać się mogło, że największą bolączką Toyoty była zupełnie chimeryczna forma i nieumiejętność ustabilizowania jej na równym, wysokim poziomie. Potwierdzenie tej reguły przyniósł już kolejny wyścig o Grand Prix Węgier. Japoński zespół na torze Hungaroring zaprezentował pokaz bezbłędnej jazdy. Życiowy sukces osiągnął Timo Glock, który stanął na drugim stopniu podium. Wyczyn Niemca był tym większy, iż wrócił on do ścigania zaledwie w dwa tygodnie po koszmarnie wyglądającym wypadku na Hockenheim. Z bardzo dobrej strony pokazał się również Jarno Trulli, który do mety dojechał na siódmej pozycji. Radości ze znakomitych rezultatów nie krył szef teamu z Kolonii, Tadashi Yamashina. - Nie mogę znaleźć słów, aby opisać ten wynik, najlepszy w tym sezonie. Timo pojechał fantastyczny wyścig. Widzieliśmy, że ma szybki samochód, a trzecią część wyścigu pojechał niemal perfekcyjnie. Jarno również był szybki, ale z powodu korków nie mógł tego pokazać właściwie do ostatniej części wyścigu - relacjonował występ swoich podopiecznych. Toyota po niezwykle udanym weekendzie dopisała do swojego dorobku dziesięć punktów, umacniając się w ten sposób na czwartej pozycji w klasyfikacji konstruktorów Formuły 1.
Ogromny sukces niemieckiego debiutanta nie przeszedł bez echa. Szefostwo japońskiego teamu poinformowało, że Timo Glock może być pewny tego, iż mimo najlepszego początku sezonu, w kolejnym roku startów ponownie zasiądzie za kierownicą bolidu Toyoty. - Na chwilę obecną nie zmieniamy składu i szczerze mówiąc nigdy nie mieliśmy co do tego żadnych wątpliwości - przyznał John Howett, prezydent teamu z Kolonii. A na kierowców czekało już kolejne wyzwanie - Grand Prix Europy. Wszyscy zadawali sobie pytanie: Czy Toyota będzie w stanie powtórzyć sukces z węgierskiego Hungaroring? Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. W wyścigu na ulicznym obiekcie w Walencji kierowcy japońskiej ekipy po raz kolejny udowodnili, że stać ich na walkę z najlepszymi. Jarno Trulli zajął piątą lokatę, z kolei jego niemiecki kolega z zespołu Toyoty, Timo Glock był siódmy. Cenne punkty w Grand Prix Europy ugruntowały pozycję japońskiej ekipy jako czwartej siły w Formule 1.
- Nasze ostatnie rezultaty pokazują, że jesteśmy coraz silniejsi, a jazda w konkurencyjnym bolidzie podczas każdego weekendu jest dla nas przyjemnością - mówił po świetnym występie w Walencji Trulli. Przed kierowcami Toyoty stało już kolejne wyzwanie - trzynasta runda Mistrzostw Świata, zaplanowana na widowiskowym obiekcie Spa w Belgii. Doświadczony Włoch nie szczędził zachwytów i pochwał nad areną kolejnego Grand Prix. Niestety marzenia o osiągnięciu dobrego rezultatu przekreślił już start zawodów, gdy 34-letni zawodnik otrzymał mocny cios w tylną część bolidu, uniemożliwiający w praktyce walkę o punkty w wyścigu. Krótko trwała również radość ze zdobytego punktu drugiego z kierowców Toyoty - Timo Glocka, który po zakończeniu Grand Prix Belgii został ukarany doliczeniem dwudziestu pięciu sekund do końcowego rezultatu, za wykonanie manewru wyprzedzenia Marka Webbera z ekipy Red Bulla. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, iż całe zdarzenie miało miejsce na obszarze wypadku Kimi Raikkonena, a więc wtedy, gdy w tej części toru powiewały żółte flagi. Po wyścigu na Spa Toyota zdołała utrzymać swoją czwartą lokatę w klasyfikacji konstruktorów, jednak do japońskiej ekipy niebezpiecznie zaczął zbliżać się zespół Renault.
Ostatni wyścig europejskiej części sezonu na historycznym obiekcie Monza i równocześnie domowym torze Jarno Trulliego, miał być powrotem do wysokiej dyspozycji zespołu Tadashi Yamashiny. Doświadczony kierowca Toyoty przyznawał, że jest niezwykle umotywowany przed szczególnym dla niego Grand Prix Włoch. - Wyścig w moim kraju nie daje mi żadnej dodatkowej motywacji - już teraz jestem umotywowany, jak nigdy w tym sezonie! Mam nadzieję, że będę w stanie zapewnić moim włoskim fanom dobry rezultat, jednak dopiero zobaczymy, co z tego wyniknie - zapowiadał. Tym razem jednak nie spisali się stratedzy japońskiego zespołu i na skutek błędnych decyzji Toyota z Włoch wyjechała bez punktów. Trulli musiał zadowolić się zaledwie trzynastym rezultatem, z kolei Timo Glock uplasował się o dwie lokaty wyżej. - Planowaliśmy strategię z jednym pit stopem. Niestety nie trafiliśmy z czasem, ponieważ inne zespoły, jadące na dwa pit stopy lub ekipy z jednym, przedłużonym postojem mogły lepiej je wykonać - tłumaczył Yamashina. Z Europy Toyota wyjeżdżała czując na plecach oddech ekipy Renault, która po czwartej lokacie Fernando Alonso zrównała się punktami z japońskim zespołem.
Do mety tylko z jednym kierowcą
Ostatnie cztery wyścigi sezonu 2008 zapoczątkował pierwszy w historii nocny wyścig na ulicach Singapuru. Ten występ wzbudzał skrajne emocje w kierowcach, którzy wyrażali obawy o bezpieczeństwo takiego przedsięwzięcia. - Nie wiemy dokładnie jak będzie wyglądał tor i jakie wymagania postawią nam warunki, może być zatem bardzo ciekawie - mówił przed zawodami Trulli. Okazało się, że jego słowa znalazły odbicie w rzeczywistości. Niedzielny wyścig o Grand Prix Singapuru był przepełniony mnogością sensacyjnych rozstrzygnięć i zwrotów akcji, w których znakomicie odnalazł się młodszy kolega Włocha, Timo Glock. 26-letni zawodnik po bezbłędnej jeździe wywalczył znakomitą, czwartą lokatę. W zupełnie odmiennym nastroju po historycznym występie był Jarno Trulli, który na skutek awarii hydrauliki w bolidzie został zmuszony do przedwczesnego zakończenia udziału w wyścigu. Po zwycięstwie Fernando Alonso, japoński zespół stracił cenne punkty na rzecz Renault, przez co perspektywa zajęcia czwartej pozycji w tabeli konstruktorów znacznie się oddaliła.
Nadszedł czas na domowy wyścig Toyoty, który wiązał się ze szczególnymi oczekiwaniami możliwie najlepszego występu przed własną publicznością. Grand Prix Japonii na torze Fuji przyniosło przykrą zmianę ról w teamie z Kolonii. Tym razem wyścigu nie zdołał ukończyć Timo Glock, który wypadł z toru i nie został sklasyfikowany w zawodach. - Po kraksie Davida Coultharda poczułem, że przejechałem po odłamkach jego bolidu. Potem mój samochód zachowywał się dziwnie i straciłem go na krawężniku przy wyjściu z szóstego zakrętu - relacjonował całe zdarzenie Niemiec. Dobrze spisał się z kolei Jarno Trulli, który zajął piątą lokatę. Po kolejnym zwycięstwie Fernando Alonso i czwartej lokacie Nelsona Piqueta stało się już jednak jasne, że to zespół Renault zakończy sezon na czwartej pozycji w klasyfikacji konstruktorów.
Pomimo niezłych pojedynczych występów w ekipie Toyoty zrodził się problem doprowadzenia obu kierowców nie tyle do strefy punktowanej, co do samej mety zawodów. Niestety tym razem powtórzyła się sytuacja z poprzednich dwóch wyścigów i tor w Szanghaju nie po raz pierwszy okazał się pechowy dla Jarno Trulliego. Sympatyczny kierowca Toyoty zawody ukończył już na drugim okrążeniu, gdy w tył jego bolidu uderzył Sebastien Bourdais z ekipy Toro Rosso. Włoch nie krył złości i rozżalenia zaistniałą sytuacją. - To niezmiernie frustrujące, ponieważ wcześniej Francuz zachował się podobnie na Spa, również kompletnie niszcząc mój wyścig już na pierwszym wirażu - powiedział. Honor japońskiej ekipy uratował Timo Glock, który Grand Prix Chin ukończył na niezłej, siódmej pozycji, zdobywając dwa punkty dla swojego zespołu.
Po ciężkim sezonie zmagań w Formule 1 przyszła pora na finał sezonu w Brazylii, w którym - jak się miało później okazać - jedną z kluczowych ról w wyścigu odegrał Timo Glock. Wcześniej jednak miały miejsce kwalifikacje, podczas których obaj kierowcy Toyoty zdołali awansować do Q3, zapewniając sobie dobrą pozycję przed startem. Na szczególne uznanie zasłużył Jarno Trulli, który do zawodów na torze w Sao Paolo przystępował z pierwszej linii, obok Felipe Massy z zespołu Ferrari. - W końcu pojechałem naprawdę dobre okrążenie - cieszył się doświadczony kierowca Toyoty. Na dobry rezultat i ukończenie sezonu pozytywnym akcentem liczył również Glock. - Był to bardzo pozytywny pierwszy sezon z Toyotą i chcę go zakończyć mocnym rezultatem w brazylijskim Grand Prix - zapowiadał Niemiec. Sam wyścig zakończył się sukcesem obydwu kierowców, jednak nie obyło się bez kontrowersji. Niemiecki zawodnik Toyoty przez dłuższy czas utrzymywał się na czwartym miejscu, lecz na ostatnim okrążeniu dał się wyprzedzić kolejno Sebastianovi Vettelowi z ekipy Toro Rosso i Lewisowi Hamiltonowi, który w ten sposób, "rzutem na taśmę" zapewnił sobie tytuł mistrzowski. Ostatecznie Glock uplasował się na szóstej pozycji, z kolei Trulli był ósmy co zostało odnotowane jako dobry rezultat japońskiego zespołu.
Niezły debiut Glocka, stabilny Trulli
Podsumowując sezon 2008 w wykonaniu Toyoty z pewnością należy przyznać, że nie ułożył się on tak, jak życzyłyby sobie tego władze japońskiego teamu oraz - rzecz jasna - sami zawodnicy. Wygórowane wymagania i przedsezonowe założenia zdecydowanie przerosły japońską ekipę. Oceniając całokształt decyzji podjętych przez zespół z Kolonii, z pewnością trafnym posunięciem okazało się zatrudnienie Timo Glocka. Po odejściu młodszego z braci Schumacherów właśnie taka, a nie inna decyzja personalna była najwłaściwszym wyborem włodarzy Toyoty.
Niemiec pomimo długiego okresu adaptacji w nowym zespole, w drugiej części sezonu potrafił jeździć bardzo skutecznie, zdobywając cenne punkty dla swojej ekipy. Jak przyznał 26-letni kierowca, zrealizował on w pełni plan zakładany przez startem sezonu. - Moim celem na ten rok było zdobycie dwudziestu punktów, więc jestem niezmiernie usatysfakcjonowany tym, że zdołałem to osiągnąć na trzy wyścigi przed końcem - zdradził po zakończeniu nocnego wyścigu w Singapurze. W ostatnich występach sezonu młody zawodnik zdołał dopisać do swojego dorobku pięć punktów, nieznacznie przekraczając swoje przedsezonowe założenia. Można się zatem spodziewać że Niemiec, ubogacony doświadczeniami pierwszego, pełnego roku startów, zaprezentuje jeszcze wyższą dyspozycję podczas kolejnego sezonu w barwach Toyoty.
Oczekiwań teamu z Kolonii nie zawiódł również Jarno Trulli, który w wielu momentach sezonu imponował doświadczeniem i opanowaniem. Włoch zwłaszcza w pierwszej odsłonie rywalizacji na torach całego świata prezentował bardzo równą formę, wyprowadzając swój zespół na czwartą pozycję w klasyfikacji konstruktorów. Jego osiągnięcia i końcowy dorobek punktowy w liczbie 31. "oczek" mogłyby być znacznie bardziej okazałe, gdyby nie ogromny pech w końcowej fazie sezonu. Doświadczony kierowca bardzo często z przyczyn od siebie niezależnych, nie był w stanie podjąć walki o punkty. Rok 2009 będzie dla 34-letniego zawodnika kolejnym sezonem startów w barwach Toyoty, co powinno zagwarantować spokój i stabilizację w japońskim zespole. Pomimo częstego określania Trulliego jako "cysterny", skutecznie blokującej drogę innym bolidom, włoski kierowca jest na tyle istotnym trybem w japońskiej maszynie Tadashi Yamashiny, iż z pewnością jeszcze niejednokrotnie ujrzymy jego zaskakujące i często nieprzewidywalne występy w cyklu wyścigów królowej sportów motorowych.