Polski mistrz świata nie ma gdzie trenować. Decyzja FIM mu pomoże?

Materiały prasowe / Artur Skrzyniarz / Marcin Głowacki w trakcie pokazu stuntu
Materiały prasowe / Artur Skrzyniarz / Marcin Głowacki w trakcie pokazu stuntu

FIM oficjalnie uznał stunt jako dyscyplinę sportową. Dla Marcina Głowackiego, który jest mistrzem świata w stuncie, to spora szansa. Obecnie Polak nie ma nawet gdzie ćwiczyć. Na treningi musi dojeżdżać 80 km.

W tym artykule dowiesz się o:

Stunt od kilku lat systematycznie się rozwija. Zawodnicy uprawiający ten sport, prezentują jazdę na jednym kole oraz szereg innych akrobacji. Polska może się pochwalić sporymi osiągnięciami w tej dyscyplinie - aktualnie mistrzem świata w stuntridingu jest Marcin Głowacki z Ząbkowich Śląskich. Młodemu Polakowi może pomóc ostatnia decyzja FIM, który oficjalnie uznał stunt jako dyscyplinę sportową i dał zgodę na organizowanie zawodów pod egidą federacji.
Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty: Uprawia pan stunt od ponad dziesięciu lat. Ryzyko kontuzji w tym sporcie jest ogromne. Koszty jego uprawiania też nie są niskie. Ilu wyrzeczeń to kosztowało?

Marcin Głowacki, mistrz świata w stuncie: To prawda. Jak każdy sportowiec, który stawia wszystko na jedną kartę, prędzej czy później osiąga swój cel. Jest tylko jedna zasada, musi dać z siebie 110 proc. zaangażowania i ukierunkować się tylko w jednym temacie. Wszystko inne jest na drugim planie. Poświęciłem na sport połowę swojego życia. Piękne zdjęcia z zawodów czy wyjazdów to tylko otoczka. Pod tym wszystkim kryje się ciężka praca, mnóstwo wyrzeczeń i przełamywania własnej psychiki, aby iść do przodu, kiedy jest naprawdę ciężko. Jednak to uczucie, kiedy staje się na najwyższym stopniu podium rekompensuje wszystko. Cały czas powtarzam motto "amat victoria curam", czyli zwycięstwo sprzyja wysiłkowi. To naprawdę działa. Chciałbym, aby po zakończeniu kariery mógł sobie powiedzieć, że jestem spełnionym sportowcem.

Musiał pan pauzować siedem miesięcy po kontuzji i operacji biodra. Nie pojawiła się taka myśl, żeby rzucić tym wszystkim i postawić na coś innego?

Jak w każdym sporcie ekstremalnym, w stuncie też występuje duże ryzyko kontuzji. To jest największa bolączka dla zawodnika, ponieważ wyklucza go z ciągłości treningu i rywalizacji. Dlatego ważne jest, aby mierzyć siły na zamiary i podchodzić do tego z chłodną głową. Nieważne czy jest się początkującym czy profesjonalistą. Dwie najgroźniejsze kontuzje miałem zawsze po zmianie motocykla, kiedy chciałem zbyt szybko przerzucić swoje umiejętności na nowy motocykl. Oczywiście, że czasami przychodzą ciężkie chwile, kiedy czuje się bezsilność czy zdenerwowanie na samego siebie. Jednak to tylko chwilowe myśli, które idą w zapomnienie. Nigdy nie przeszła mi przez głowę myśl o rezygnacji. To chyba jest głęboko zakorzenione we mnie.

Czytałem wywiad z Raptownym, jednym z polskich stunterów. Mówi, że część osób psuje rynek, bo decyduje się na występy za darmo albo pół stawki. Czy pan, jako mistrz świata, może żyć tylko ze stuntu?

Po części zgadzam się z Raptownym, ponieważ to psuje sport i łamie podstawowe zasady. Zawodnik, który traktuje stuntriding poważnie powinien otrzymywać wynagrodzenie na różnego typu eventach czy pokazach dla publiczności, aby móc finansować rozwój dalszej kariery. Riderzy, którzy będą jeździć za przysłowiowe 5 zł zaczną być traktowani jako tani dodatek do festynu. Oczywiście takie akcje nie tylko psują rynek, ale pokazy robione przez początkującego zawodnika narażają publikę na niebezpieczeństwo, co w gruncie rzeczy może odbić się na postrzeganie stuntu w przyszłości. Sam oprócz wynagrodzeń z zawodów czy pokazów pracuję dorywczo jako mechanik motocyklowy.

ZOBACZ WIDEO Zapowiedź Rajdu Portugalii

Stunt to nie tylko piękny sport, ale też koszty. Zużywają się opony, dochodzi kwestia serwisu zawieszenia czy wymiany oleju. Czy policzył pan kiedyś ile wydaje w ciągu roku na jego uprawianie?

Stuntriding nie należy do najtańszych sportów, dlatego też wszystkie czynności serwisowe wykonuję sam. Uważam to też za duży plus, ponieważ osobiście znam swój motocykl i wiem, co potrzebuję udoskonalić lub zmodernizować abym czuł go idealnie. Dla mnie każdy szczegół ma znaczenie. Druga kwestia to zaplecze techniczne, które jest bardzo ważne. Należą do niego mój brat Sebastian Głowacki oraz Artur Skrzyniarz, a także znajomi którzy służą pomocą. Chciałbym im teraz za to podziękować. Nie liczę jednak wydatków, ponieważ zmieniają się diametralnie w zależności od awaryjności, motocykli, intensywności treningów czy ilości wyjazdów na zawody. Mogę jednak powiedzieć, że sport ten jest dość kosztowny. Szczególnie jeżeli chce się uprawiać go profesjonalnie, dlatego korzystam ze wsparcia sponsorów. Reszta jednak zostaje w mojej kwestii.

Startuje pan na motocyklu Kawasaki. Ile pieniędzy trzeba było włożyć w dostosowanie go pod wymogi stuntu?

Ciężko określić dokładną kwotę przeróbki motocykla, ponieważ podstawowe elementy takie jak stalowa rama, klatka ochraniająca silnik, stelaż przedni czy tylny oraz wszystkie inne prace przygotowawcze wykonuję sam. Resztę akcesoriów, które są niezbędne do uprawiania tego sportu, otrzymuję od sponsorów. Cena może jednak oscylować w granicach 12 tys. zł - 15 tys. zł.

W wyścigach zasady są jasne. Wygrywa ten, kto będzie pierwszy na mecie. W stuncie jest inaczej. Triki są oceniane przez sędziów, a to jest bardzo subiektywne. Czy zdarzało się w przeszłości, że poczuł pan, że otrzymał zbyt niskie noty?

Systemem oceniania można porównać do jazdy figurowej na lodzie, gdzie czterech sędziów ocenia poszczególne figury wykonawcy. Wszystko zależy od jakości wykonania oraz jej trudności. W stuntridingu jest pięć kategorii, które dzielą się na: jazdę na tylnym kole, jazdę na przednim kole, triki akrobatyczne, palenie gumy i drifty oraz całość przejazdu i styl zawodnika. Trudność oraz wykonanie trików ma największe znaczenie. Dodatkowo jednak pod uwagę jest brany program, który przygotowuje zawodnik. Oczywiście mogą występować pretensje do sędziów, jednak z tym się nie dyskutuje, ponieważ ich decyzja jest niepodważalna. Jeżeli zdarzały się niejasne sytuacje w przeszłości, to zawody traciły na renomie, co miało wpływ na liczbę uczestników w latach kolejnych. Dlatego uważam, że to na organizatorze spoczywa odpowiedzialność, aby wyniki były rzetelne, ponieważ to jego impreza wówczas traci na prestiżu.

Ma pan na swoim koncie tytuł mistrza świata w stuncie. Jak wiele zmieniło się w pana życiu po tym sukcesie?

Stuntriding to sport niszowy, jednak moim zdaniem jest najszybciej rozwijającym się sportem motorowym. W tym roku minęło dziesięć lat, od kiedy zacząłem swoją przygodę ze stuntem. Wydaje mi się, że moja rozpoznawalność wzrasta systematycznie z biegiem czasu. To oczywiste, ale jednak nie zauważyłem szczególnego "bum" po osiągnięciu tytułu. Nie jestem osobą jakoś specjalnie medialną. Robię po prostu to, co kocham. Jeżeli ktoś zada mi kilka pytań, z chęcią odpowiem.

FIM uznał stunt jako dyscyplinę sportową. Czy pana zdaniem to pozytywnie wpłynie na stunt?

Z jednej strony dobrze, że FIM zaakceptował stuntriding jako dyscyplinę sportową. To może otworzyć drzwi oraz zwiększyć popularność tego sportu, co za tym idzie dostęp do większej grupy potencjalnych sponsorów. To z pewnością wpłynie na jakość oraz rozwój zawodów sportowych czy zawodników. Z drugiej strony, w środowisku stunterskim od ok. piętnastu lat ukształtowały się różne zasady, pod które trenowali zawodnicy. Teraz mogą one ulec zmianie, niekoniecznie na korzyść zawodników i środowisk z nimi związanych, z powodu nieracjonalnych wymogów oraz zasad oceniania. Nie chciałbym być jednak złym prorokiem. Bądźmy dobrej myśli.

Uznanie stuntu jako sportu przez FIM oznacza, że stunterzy mogą starać się np. o stypendia. Leży to w gestii np. prezydentów miast. Pan pochodzi z Ząbkowic Śląskich. Jak tam jest odbierany pana sukces?

Statuetka z wyróżnieniem sportowca roku. Czy mogę to odbierać za docenienie moich starań? Po części tak, ale nie poczułem się jakoś specjalnie doceniony przez władze miasta. Mogę powiedzieć więcej. Miejsce, na którym trenowałem przez trzy lata, czyli małe boisko asfaltowe... zostałem z niego usunięty z powodu zagospodarowania terenu. Dostałem jednak obietnice od burmistrza, że otrzymam miejsce zastępcze, jednak na tym sprawa się zakończyła. Od dwóch i pół roku staram się o inicjatywę w tej sprawie, jednak bez skutku. Aktualnie na miejsce, gdzie trenuję dojeżdżam 80 km, do województwa opolskiego. Natomiast jeśli chodzi o mieszkańców, często spotykam się z miłymi opiniami oraz słowami poparcia.

Stunt się zmienia. Pojawia się zainteresowanie mediów i sponsorów. Jaką widzi pan przyszłość tego sportu za np. dziesięć lat?

Kierunek rozwoju w dużej mierze zależy od nas samych, zawodników i organizatorów. Musimy promować stuntriding, na który będą przychodzić tłumy ludzi, co zwróci uwagę mediów. Co za tym idzie sponsorów, którzy dołożą własną cegiełkę, aby poprawić całą oprawę. Tylko ludzie z pasją pchną stunt w dobrym kierunku. Ci, którzy czują sport, zdrową rywalizację i pasję.

Źródło artykułu: