Początki stuntu
Stunt swoje źródło ma w popisach kaskaderskich, które powstały na potrzeby Hollywood. Przemysł filmowy od zawsze wyrażał zainteresowanie takimi popisami. Trudno sobie wyobrazić film sensacyjny bez pościgów motocyklowych, w trakcie których prezentowane są różne sztuczki. Nieprzypadkowo określenie "stuntman" tłumaczone jest w języku polskim jako "kaskader".
Z czasem stunt wyszedł jednak poza granice filmu. Już w latach 70. Evel Knievel pokazał, że na motocyklu można zrobić wszystko. To on jako pierwszy w Stanach Zjednoczonych udowodnił, że na maszynie można poskromić prawa grawitacji. Później w jego ślady poszli kolejni, a rozwój motocykli powodował, że byli w stanie osiągać jeszcze więcej. Doug Domokos w 1984 roku pokonał dystans 230 kilometrów na jednym kole, co przez wiele lat było Rekordem Guinessa. To właśnie Domokos spopularyzował też "cyrkle", czyli trik polegający na jeżdżeniu po okręgu o małej średnicy na jednym kole. Dziś niektórzy są w stanie to robić nie trzymając kierownicy.
Pierwszym, który pokazał, że z stuntu można uczynić sposób na życie był Gary Rothwell. Brytyjczyk dał pokaz jazdy podczas jednego z wyścigów TT na wyspie Man. Jeden ze sklepów motocyklowych zaoferował mu dwie maszyny w zamian za zrobienie show. W obu bardzo szybko wykończył silniki, ale opłacało się. Jego sława dotarła do Stanów Zjednoczonych, gdzie pierwszy pokaz na torze Daytona dał jeszcze za darmo. Każdy kolejny już za pieniądze.
Stunt w Polsce
Do Polski stunt dotarł z opóźnieniem. Nie było jeszcze YouTube'a, więc popisy stunterów ze Stanów nie były tak łatwo dostępne. Najwięksi fani załatwiali sobie nagrania na kasetach VHS, a następnie rozpowszechniali wśród kolegów. Aż w końcu powstały trzy ekipy - Kamikaze Lublin Squad, Moto Tczew Team oraz bydgoscy Motodawcy. Był początek XXI wieku. Środowisko było na tyle niezintegrowane, że nie wiedziało o sobie nawzajem. Treningi wymagały zamkniętych terenów, by nie nagrabić sobie u Policji.
ZOBACZ WIDEO Robert Korzeniowski o wpływie uprawiania sportu na nasze zdrowie
W Bydgoszczy pokazy stuntu zaczęły się odbywać w ramach motocyklowego otwarcia sezonu, tam też później organizowano mistrzostwa świata w stuncie. Specjalnie dla uczestników zamykano niektóre drogi, a impreza potrafiła zgromadzić nawet 10 tys. osób. Od 2004 roku mekką polskiego stuntu stało się jednak lotnisko w Borsku na Pomorzu. To tam co roku podczas majówki odbywa się największa impreza stuntowa w Polsce. Rosnąca popularność stuntu sprawia, że dziś w naszym kraju mnóstwo jest osób, które zajmują się przeróbką motocykli pod tę dyscyplinę. Produkują klatki zabezpieczające silnik, większe zębatki, klamki sprzęgła i wiele innych części.
Najtańszy motocykl przygotowany do stuntu to koszt rzędu ok. 5-6 tys. zł. To jednak dopiero początek wydatków. Maszyna po przeróbkach nie może poruszać się po ulicach, więc potrzebny jest bus do jej przewożenia. To kolejny koszt. Do tego dochodzą ceny części, które się zużywają. Najmocniej obrywa zawieszenie, gdy motocykl opada na ziemię. Pękają też ramy, szybko kończy się żywotność opon. Łatwo też o wywrotkę, szczególnie podczas próby nauki nowych trików, a to też oznacza stratę pieniędzy. Przy dużej liczbie treningów i występów roczne koszty uprawiania stuntu mogą sięgnąć nawet 20 tys. zł.
Rafał Pasierbek i Marcin Głowacki - polscy mistrzowie świata
Pierwszy polskim stunterem, który odniósł sukces na arenie międzynarodowej jest Rafał Pasierbek. Fanom znany bardziej jako Stunter13. Pochodzi z Niemodlina, gdzie odbywa większość swoich treningów. Zaczął od bmx-a, później był komarek, aż przyszła pora na poważniejsze sprzęty. Skończył studium informatyczne, pierwsze pokazy oferował za darmo, za przeróbki w jego motocyklu odpowiadał wujek. Aż w końcu ktoś go dostrzegł, został zaproszony do Stanów Zjednoczonych, wziął udział w filmie przedstawiającym europejskich stunterów.
W 2011 roku został mistrzem świata w stunt ridingu. Oprócz talentu do jazdy na motocyklu, ma też w sobie coś z showmana. Potrafi wzbudzić ekscytację wśród widzów, szybko łapie kontakt z publiką. To pomogło mu się wypromować. Z czasem u jego boku pojawili się sponsorzy - jak chociażby firma Monster Energy. Od jakiegoś czasu Pasierbek jest związany z Yamahą, która dostarcza mu motocykle i gwarantuje występy na całym świecie. Stunter13 był już ze swoimi pokazami m. in. w Kolumbii, Egipcie, Arabii Saudyjskiej czy na Kostaryce. Jego show można było oglądać przed wyścigami MotoGP, przed żużlowymi turniejami SGP. Ostatnio został nawet zaproszony do gruzińskiej wersji programu "Mam talent", gdzie awansował do finału i zrobił furorę.
W ślady Pasierbka poszedł inny z Polaków - Marcin Głowacki. On już też ma na swoim koncie tytuł mistrza świata, do tego przed paroma dniami wygrał prestiżowe zawody XDL Street Bike Freestyle Championship w Atlancie. Na swój sukces pracował dziesięć lat. Wypromował się na tyle, że może liczyć na wsparcie kilku sponsorów, którzy pomagają mu w rozwijaniu kariery.
Decyzja FIM pomoże stuntowi?
Przełomem dla stuntu może okazać się decyzja FIM, który ostatnio uznał go oficjalnie jako dyscyplinę sportową. To otwiera przed motocyklistami nowe możliwości. Powinno też im pomóc w pozyskiwaniu sponsorów, staraniu się o stypendia dla sportowców. Przekłada się to też na konkretne działania - w tym roku ruszy Puchar Polski w stunt ridingu. W siłę rośnie też Stuntersblog, czyli organizacja zajmująca się tematyką stuntu nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. Jej profil na Facebooku śledzi już ponad 2 mln osób.
Polacy mają ambitne plany. Puchar Polski to tylko początek, marzeniem utworzenie jest profesjonalnej ligi stuntu. W przeszłości podejmowano już takie próby, ale spaliły one na panewce. Wyzwaniem dla osób związanych z środowiskiem stuntowym będzie wypromowanie tej dyscypliny na wyższy poziom. Dla potencjalnego Kowalskiego jest ona trudna do zrozumienia. Zresztą sam Pasierbek przyznaje, że trudno ocenić triki poszczególnych zawodników, bo każdy ma swój styl. On sam zasłynął z tego, że zaczął stosować "kombosy", czyli połączenie kilku sztuczek w jednej.
Stuntowi daleko do wyścigów motocyklowych, gdzie reguły są jasne - wygrywa ten, kto jako pierwszy dojedzie do mety. Paradoksalnie bliżej mu do jazdy figurowej na lodzie, gdzie łyżwiarze również otrzymują noty za swój pokaz. A skoro łyżwiarstwo stało się dość popularnym sportem i potrafi przyciągnąć tłumy widzów na lodowiska i przed telewizory, to czy podobnie będzie ze stuntem? Czas pokaże.
Łukasz Kuczera