Nie można nie odnieść wrażenia, że trener Leo Beenhakker znalazł się w krytycznym momencie swojej pracy szkoleniowej w Polsce. Po ostatnich Mistrzostwach Europy zaczęto głośno domagać się jego dymisji; teraz spotkanie w Belfaście zdecydowanie dolało oliwy do ognia. Gdyby PZPN postanowił odesłać holenderskiego szkoleniowca do domu, pewnie ta decyzja nie spotkałaby się z większym zdziwieniem w środowisku piłkarskim. Ale trzeba zadać sobie jasno pytanie - czy wykurzenie najlepszego szkoleniowca polskiej kadry ostatnich 20 lat rozwiąże poważny problem polskiej piłki? Tom Clancy napisał w jednej ze swych książek, że "chaos rodzi jeszcze więcej chaosu". Zwolnienie niderlandzkiego szkoleniowca mogłoby wywołać prawdziwą burzę, która w istocie rzeczy nie przyniosłaby niczego, poza szkodami.
Kiedy jedni opluwali Beenhakkera za to, że wchodzi w konflikty z działaczami PZPN-u, mnie radowało się serce. Myślałem: "no nareszcie pojawił się człowiek spoza układu, który stawi czoło temu syfowi i da precedens do podobnych działań w przyszłości". Nie znoszę Michała Listkiewicza za te wszystkie bajki o czarnej owcy, jakie wygadywał, ale za jedno muszę mu podziękować - że sprowadził nam do kraju fachowca z wysokiej półki.
Nie z najwyższej, ale na pewno z wysokiej. Holender tchnął w reprezentację nowego ducha. Jego działanie miało też wpływ czysto prospołeczny. Każdy piłkarz naszej ligi poczuł, że ma szansę zagrać w reprezentacji narodowej i że jego przynależność klubowa de facto nie ma większego znaczenia. Podobało mi się to, że gdy kadra jechała na mecz do Portugalii, to wszyscy wierzyli w dobry rezultat nie dlatego, że tak wypada, tylko dlatego, że reprezentację faktycznie stać było na uzyskanie korzystnego wyniku. Kiedy opiekunami kadry byli Janusz Wójcik, Paweł Janas, czy Jerzy Engel, zespół narodowy miewał lepsze i gorsze mecze. Ale nigdy nie mógł się pochwalić prawdziwym charakterem.
Wgłębiając się w moralną postawę i merytoryczną wartość trzech powyższych panów, można by było spróbować podsumować to, co sobą reprezentowali i co finalnie osiągnęli z kadrą. Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wszystkim trzem sporo brakowało do Beenhakkera, tak w warsztacie trenerskim, jak i doświadczenia w tej branży.
W każdym osądzie trzeba zachować pewien umiar i zdrowy rozsądek i nigdy nie można jednoznacznie kogoś ocenić. Beenhakker święty nie był, nie jest i nie będzie. Jego powołania do kadry czasem budziły spore kontrowersje, a wypowiedzi do mediów jasno zdradzały, że szkoleniowiec nie umie radzić sobie z krytyką. Z drugiej strony, może zbyt łatwo dał się zaszczuć i zamiast robić swoje, niekoniecznie w sposób profesjonalny odpowiadał na stawiane zarzuty.
Postawa naszych piłkarzy w Belfaście skłoniła mnie do głębszych rozważań. Tomasz Dzionek w felietonie "Wstyd mi za was, ale czy wam jest wstyd za siebie?!" (FELIETON), nie pozostawił suchej nitki na naszych graczach. Ja jednak nie posunąłbym się do tak zdecydowanej krytyki, a na pewno nie posłużyłbym się porównaniem do zorganizowanej grupy przestępczej naszych piłkarzy. Oglądając mecz w Belfaście było mi żal, że polska kadra ma problem, z którym nie potrafi sobie poradzić. Słysząc załamanego Michała Żewłakowa, który po fatalnie przegranym meczu przeprasza publicznie kibiców, przychodzi mi na myśl krótki wniosek, że przecież piłkarze to też ludzie, a porażka z pewnością boli ich równie mocno, jak i nas.
Tak czy tak, atmosfera wokół naszego zespołu narodowego jest nieciekawa. Najlepszym przykładem tego jest osoba Artura Boruca, która jeszcze kilka miesięcy temu wychwalana była pod niebiosa. Warto jednak dziś odłożyć emocje na bok i zastanowić się, co w tej sytuacji przyniesie nam wszystkim deptanie naszych piłkarzy i trenera. Czy nie lepiej by było okazać im teraz trochę więcej wsparcia?