MŚ 2018. Zgrupowanie kadry Polski w Arłamowie: Nie wszystko stracone

Nawałka potrzebował tego meczu, by utrzymać napięcie. Jeden dzień niczego nie zmienia, tak jak zresztą sam mecz - pisze z Arłamowa redaktor naczelny WP SportoweFakty.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
piłkarze reprezentacji Polski: podczas treningu w Arłamowie PAP / Darek Delmanowicz / Na zdjęciu: piłkarze reprezentacji Polski: podczas treningu w Arłamowie

Deszcz spadł, kiedy głowy były już gorące. Ten mecz, to spotkanie, o siedemnastej, w sobotę, będzie VAR i sędzia Szymon Marciniak - od samego początku zgrupowania w Arłamowie ciągle powtarzano, że nadejdzie godzina prawdy dla tych, którzy wyjazdu na mundial nie są jeszcze pewni. Boisko ogrodzono, w ośrodku zaklejono okna, z których można było coś obejrzeć. Nawet podsłuchiwać się nie dało, a przecież mogło być co - gruchot łamanych kości, jęk tych, którzy odpadli, lament tych, których trener wyśmiał.

Godzina prawdy potrzebowała odpowiedniej oprawy. Po czterech dniach upałów bez kropli deszczu nad Arłamów nadeszły czarne chmury. Brakowało tylko, żeby ktoś na pianinie na korytarzu zagrał coś z Dziecka Rosemary. Dzieci nie wiedziały, co robić, nie wiedziały, czy wyszarpany dzień wcześniej autograf Sebastiana Szymańskiego za dwie godziny będzie jeszcze coś wart, nie wiedziały nawet, czy Sebastian wróci z boiska położonego pod samym lasem. W końcu to ten dzień, ten sparing. Dzieciaki błąkały się po hotelowym korytarzu wolniej nawet od swoich ojców. Ci, jeszcze przed chwilą przekonani o tym, że na koszulce podpisał im się Bartosz Kapustka, teraz opadli z sił. Okazało się, że Kapustki na zgrupowaniu nie ma. Nikt nie ma też pojęcia, czyj zatem podpis bije spod serca, o tu, przy samym orzełku.

Kiedy wybiła siedemnasta, w niektórych pokojach przygasło światło. Tak na chwilę, bo burza, zwyczajne przerwy w dostawie prądu. Piłkarze byli już po rozgrzewce, byli gotowi wyjść na boisko i rzucić się do gardeł przeciwnikom do miejsca w kadrze marzeń. Kadra jedzie na mundial, a o tym marzyli od dziecka, gdy wklejali zdjęcia Roberto Baggio do albumu Panini. Na boisku miało nie być przyjaźni, wiadomo - szacunek, ale przecież mistrzostwa świata są raz na cztery lata, a za cztery lata, to nigdy nie wiadomo.

Kiedy o 17.45 nad Arłamów wróciło słońce, wróciła też nadzieja. Jeszcze nie wszystko stracone, jeszcze jest sens kibicować wszystkim. Trener Adam Nawałka sparing odwołał, przełożył na następny dzień, jego perfekcyjny plan zepsuł taki banał, jakim jest deszcz. Nie było sensu ryzykować kontuzji, VAR zostanie ale bez Marciniaka. W niedzielę niby też ma padać, ale przecież była cała noc na zaklinanie. Będzie łatwiej, bo - jak wiadomo - we dwoje łatwiej wszystko, a do piłkarzy przyjechały żony i partnerki.

Ten test-mecz potrzebny był Nawałce tylko do utrzymania napięcia. Myślę, że listę 21 nazwisk ma w szufladzie, a z tymi dwoma ostatnimi jest jak przy pakowaniu się na tygodniowy urlop i dylematem, czy wziąć trzy szczoteczki do zębów. Teoretycznie mogą się przydać. Jeżeli ktoś mógłby na tym sprawdzianie coś wygrać, to młodzi, ale przecież młodzi nie zaczną krzyczeć, że chcą grać w deszczu, bo głosu nie mają. Ta kadra jest pewna swego, nie ma wielu znaków zapytania. Nawałka nie zabawi się w Pawła Janasa i weźmie na mundial Wojciecha Szczęsnego i Roberta Lewandowskiego, nie zepsuje też niczego jak Jerzy Engel, bo nie ma Sibika w rękawie i pojedzie Sławomir Peszko.

Grzegorz Krychowiak godzinę po odwołaniu sparingu wrzucił na Twittera zdjęcie z hotelowej kuchni, gdzie w towarzystwie Łukasza Teodorczyka i kucharza Tomasza Leśniaka wbija nóż w pieczoną świnię. "To my dzisiaj jesteśmy kucharzami" - napisał. Napięcie przed godziną jedenastą w niedzielę, kiedy ma odbyć się w końcu ten sparing, nieco spadło.

ZOBACZ WIDEO MŚ 2018. Paweł Janas: Boję się o defensywę
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×