Tysiące ludzi, krzyki do jedzących obiad piłkarzy ("Robert, rzuć kotleta!" było oscarowym hitem) oraz nerwowe przeganianie rozemocjonowanych dzieciaków z lądowiska dla helikopterów tuż przed zniżającą się maszyną z piłkarzami na pokładzie - tak było tutaj przed dwoma laty, gdy reprezentacja szykowała się do Euro 2016. Skala na "szaleństwomierzu" wówczas eksplodowała. Tym razem w Arłamowie jest spokojniej. Nie ma aż tylu fanów, ale pewne rzeczy pozostają niezmienne. Wystarczy kilkusekundowa obecność piłkarza w hotelowym, ogólnodostępnym lobby, by został po prostu oblepiony ze wszystkich stron. Autografy, zdjęcia, piątki, klepanie po plecach, zdjęcia, a jeszcze ze mną, a jeszcze z moim synem, piątki, autografy. Ten ludzki potok nigdy nie wysycha.
Choć dziennikarze wykonują tu swoją robotę, to też dokładają cegiełkę. Polski Związek Piłki Nożnej wydał na zgrupowanie około 200 akredytacji. PZPN nie pomaga w organizacji wywiadów. Co załatwisz na własną rękę, to twoje. Można więc sobie tylko wyobrazić, jak wygląda zawartość skrzynek odbiorczych w telefonach każdego piłkarza, jeśli każdy reporter wysłał do nich kilka wiadomości tekstowych. Jednym słowem - piłkarze są nawet nie tyle rozchwytywani, co rozszarpywani.
- Da się odczuć, że zainteresowanie drużyną jest duże. Możemy się z tego tylko cieszyć - powiedział na konferencji prasowej Bartosz Bereszyński. - Zdajemy sobie jednak sprawę, że nie uda nam się wszystkim dać autografu. Są wyznaczone na to specjalne momenty, jak na przykład rozdawanie podpisów małolatom pierwszego czerwca. Natomiast gdy któryś z nas idzie korytarzem i podchodzą do niego kibice, to już sprawa indywidualna. Takie sceny odzwierciedlają zainteresowanie wielkim turniejem - dodał obrońca.
Fakty są takie: wielu obecnych w Arłamowie kibiców głośno wyrażało już niezadowolenie z powodu nikłej dostępności piłkarzy. Zawodnicy funkcjonują w swoim, zabezpieczonym skrzydle hotelu. Nieproszeni goście nie są w stanie tam przeniknąć. Jeśli ktoś z nich uzna, że nie chce mieć do czynienia z kibicami, przez zgrupowanie może przebrnąć nie słysząc choćby jednej prośby o autograf. I zdecydowana większość z tej możliwości korzysta. Po prostu ani myślą się wychylać.
Trudno jednak wytłumaczyć kibicowi, szczególnie małemu dzieciakowi, który ciął przez całą Polskę, by tylko zobaczyć swoich ulubieńców, że Robert Lewandowski nie podpisze mu kartki. Ba, nawet nie pomacha przez okno. Pod hotelem można spotkać cały wachlarz marzeń. Pewien człowiek przejechał ponad 100 kilometrów, by poprosić piłkarza o zrobienie zdjęcia z plakatem promującym dawstwo szpiku. Cel szczytny, ale niemożliwy do wykonania. Była tu cała rodzina, która przejechała 400 kilometrów po autografy. Rozwiesiła nawet swój transparent na podjeździe do obiektu! Długi czas przed obrotowymi drzwiami wyczekiwał ojciec po koszulkę z dedykacją dla syna mającego za kilka dni urodziny. Trzeba się jednak przygotować na twarde lądowanie. PZPN, podpisując umowę na przedmundialowy pobyt w Arłamowie, informował ustami prezesa Zbigniewa Bońka: chcemy się przygotowywać w Polsce, blisko kibiców. Być może fani za mocno wzięli sobie słowa prezesa do serca?
Od rozpoczęcia zgrupowania można tu było zresztą słyszeć wszystkie możliwe opinie. Jedna z matek, gdy przypadkowo spotkała Kamila Grosickiego, rzuciła do niego: "super jesteś Kamil, nie to co ten Lewandowski. On w ogóle nie rozumie dzieci!". Tego, że nie da się podpisać koszulek wszystkim dzieciakom w Polsce, nie wszystkie matki chcą jednak rozumieć.
ZOBACZ WIDEO MŚ 2018. Paweł Janas: Boję się o defensywę
A tak tam biegają za nimi i to jest bardziej męczące niz jak by wyszli do nich