- Chcesz grać w tych butach? Przecież są całkowicie zniszczone. Nie masz nawet na sobie odpowiednich spodenek - takie słowa usłyszał, gdy jako nastolatek przyjechał na testy do Dakaru. Już jednak kilka minut po pojawieniu się na boisku trenerzy zdecydowali, że Sadio Mane musi grać w ich zespole.
Kilkanaście lat później Senegalczyk stał się jednym z najlepszych piłkarzy Premier League i liderem reprezentacji, która w mistrzostwach świata w Rosji chce osiągnąć podobny sukces jak w 2002 roku, gdy dotarła do ćwierćfinału. Najpierw muszą jednak przejść fazę grupową, a ich pierwszymi rywalami będą Biało-Czerwoni.
Mane wychowywał się w niewielkiej miejscowości Bambali, liczącej kilkanaście tysięcy mieszkańców. Od najmłodszych lat zajmował się nim wujek, ponieważ rodzice musieli zarabiać pieniądze na wyżywienie siebie i sześciorga dzieci. Z licznego potomstwa tylko Sadio interesował się piłką. - Pamiętam, że piłka towarzyszyła mi od najmłodszych lat, podobno zacząłem w nią kopać, odkąd stanąłem na nogi. Grałem na ulicach. Nie mieliśmy u siebie normalnych boisk - wspomina po latach. Choć widać było, że ma talent, rodzice nie bardzo chcieli takiej drogi dla syna. Mane musiał ich wiele miesięcy przekonywać, by mu pozwolili pojechać na testy piłkarskie do Dakaru. Żeby sfinansować synowi podróż, musieli sprzedać część upraw.
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Dziennikarz z Senegalu podkreślił mocną stronę swojej kadry. "Możecie mieć kłopoty"
- Pamiętam, że nawet inni ludzie przychodzili do nas i dawali pieniądze, bym mógł bezpiecznie dotrzeć do stolicy. Bardzo pomógł wujek - przypomina. Po dotarciu na testy okazało się, że nastolatek odstaje od innych pod względem sprzętu. - Moje buty były zniszczone, spodenki porwane. Jeden z trenerów nie chciał mnie wpuścić na boisko. Na szczęście dano mi szansę.
Wystarczyło kilka minut, by ten sam trener zapowiedział wujkowi Mane, że bierze go do "Academie Génération Foot", współpracującej z francuskimi klubami. Nastolatek przeprowadził się do miejscowości niedaleko Dakaru, gdzie mieszkał u nieznajomej rodziny. - Bardzo się mną zaopiekowali i zrobili wszystko, żebym koncentrował się jedynie na piłce - wspomina Mane.
W ciągu dwóch sezonów wystąpił w 90 meczach lokalnej drużyny. Strzelił 131 bramek. Mimo że był najbiedniejszym z chłopców trenujących w akademii, był ich najlepszym piłkarzem. Gdy miał 19 lat zgłosiło się po niego francuskie FC Metz, gdzie swoje kariery rozpoczynali m.in. Emmanuel Adebayor, Rigobert Song czy Robert Pires. Dla Mane przeprowadzka do Francji była życiową szansą. Postanowił z niej skorzystać.
I chociaż dla klubu ze wschodniej Francji rozegrał tylko jeden sezon, aż 4 miliony euro za niego wyłożył Red Bull Salzburg. Tam po raz pierwszy rozbłysła jego gwiazda na oczach europejskich kibiców. W ciągu dwóch lat strzelił w Austrii 45 bramek, więc nie mógł tam zostać na dłużej. Tym bardzie że ręce po niego wyciągnął klub z Premier League.
- Angielska liga zawsze była moim marzeniem. Jako nastolatek wpatrywałem się godzinami w telewizor i oglądałem Premier League. To był inny świat - wspomina. W 2014 roku jego marzenie się spełniło, gdy Southampton zapłaciło za niego 12 milionów funtów. Do dzisiaj w klubie nikt tych pieniędzy nie żałuje.
Z Senegalczykiem w składzie drużyna przeżywała jeden z najlepszych okresów w XXI wieku, stając się groźna dla najlepszych. Silnym punktem zespołu był właśnie skrzydłowy, a jego popisem było spotkanie z Aston Villą z 16 maja 2015 roku. Tego dnia zapisał się w historii Premier League, strzelając trzy gole w 2 minuty i 56 sekund. Nikt nigdy nie potrzebował do tego mniej czasu. I ponownie, ze względu na swoją świetną postawę na boisku, po 24 miesiącach, zmienił otoczenie. Tym razem trafił do już do klubu z europejskiej czołówki.
Liverpool postanowił zapłacić za niego 34 mln funtów, chociaż Święci mieli równie dobrą ofertę ze Wschodu. Jeden z rosyjskich klubów proponował samemu zawodnikowi gigantyczne zarobki. On jednak chciał pracować z Jurgenem Kloppem. To osoba niemieckiego trenera spowodowała, że Mane trafił na Anfield Road i dziś jest gwiazdą The Reds.
- Jest niezwykłym człowiekiem - mówi o Kloppie Senegalczyk. Ten drugi z kolei przekonuje, że za nic w świecie nie zgodzi się na jego odejście z Liverpoolu, chociaż co jakiś czas pojawiają się doniesienia o ofertach z innych gigantów europejskiej piłki. Zwłaszcza po tym, jak Mane i jego koledzy prezentowali się wiosną, docierając do finału Ligi Mistrzów. W decydującym meczu z Realem (1:4) jedynego gola dla Anglików strzelił właśnie Mane.
Teraz Senegalczyk ma jednak na głowie mistrzostwa świata. Nie ukrywa, że chce tam nawiązać do 2002 roku, gdy jego starsi koledzy byli rewelacją mistrzostw i dotarli do ćwierćfinału. - Dzięki oglądaniu tamtych meczów uwierzyłem w pełni, że chce zostać piłkarzem - wspomina.
Miejmy nadzieję, że polscy piłkarze nie pomogą mu w zostaniu gwiazdą turnieju.