Nie są zawstydzeni, nikt nie mówi, że im się udało. Nie chowają się po lasach, nie przylatują ze spuszczonymi głowami i złością, że niepotrzebnie skrócili urlopy. Pierwszy raz od dawna zdają sobie sprawę, że pasują do miejsca, w którym się znaleźli. Polscy piłkarze wysiadali z samolotu na lotnisku w Soczi jak gwiazdy rozpoczynające swoje światowe tournee. Uśmiechnięci, pewni swego i chcący walczyć o marzenia.
Mistrzostwa świata, które właśnie rozpoczynają się w Rosji, są dla nas wyjątkowe. Jeśli historię pisze się mundialami, to dla kilku pokoleń Polaków historii nie ma. Milenialsi polskich mundiali nie pamiętają, ci którzy dojrzewali na początku XXI wieku kojarzą mundiale z obciachem. Mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor, nic się nie stało. Koniecznie trzeba jeszcze przypomnieć kucharza wysłanego na konferencję prasową przez trenera, który nie wiedział, jak odpowiedzieć na narodowe rozczarowanie, hymn który wyła Edyta Górniak w Korei i szklanki Coca-Coli, które tłukły się tak głośno, że kadra Jerzego Engela rozbiła się jeszcze przed wylotem. No i że Dudka nie powołali.
Kiedy w 2006 roku wracałem samochodem z Niemiec ze swojego pierwszego mundialu, po przekroczeniu granicy z Polską nawigacja zasugerowała: "zawróć jeśli to możliwe". Po festiwalu kolorów, radości, uśmiechu i wielkiej piłki piękny sen nagle się skończył, nikt nie wiedział jeszcze, że przed nami dwanaście lat koszmarów. To była droga przez kurniki w Mariborze i Podgoricy, gdzie upokarzali nas Słoweńcy i nie potrafiliśmy wygrać z Czarnogórą. To był szlak przez stadion Zimbru w Kiszyniowie, gdzie najdroższe bilety były na balkony pobliskich bloków, bo stamtąd widać było lepiej niż z kilku rzędów trybun. Tam zatrzymali nas Mołdawianie, Słowacy zrobili to w Bratysławie, Ukraińcy w Charkowie, Irlandczycy z północy na klepisku w Belfaście. Przed meczami z Anglią puszczali nam w telewizji człowieka, który kiedyś ją zatrzymał, a teraz zaklinał rzeczywistość, że może i tym razem zdarzy się cud.
Dziennikarz bez swojej drużyny na mundialu jest dziennikarzem bezdomnym. Tysiące kilometrów w samochodzie i setki lotów podczas turniejów w RPA i Brazylii choć pełne przygód i radości z możliwości oglądania najlepszych, były wybrakowane. Biało-czerwone koszulki zostały w domach, nadzieje i marzenia też. To były podróże do lepszego piłkarskiego świata, ale z wizą pozwalającą na jednokrotny wjazd, z prawem do obserwowania wszystkiego z boku, przez szybę. Dostaliśmy lizaka w papierku, którego nie mogliśmy zdjąć. Można było popatrzeć na radość Hiszpanów, na płacz Brazylijczyków, nawet na Koreańczyków z Północy, którzy powtarzali, że wierzą w mistrzostwo świata ze strachu przez represjami po powrocie do kraju. Można było podziwiać szaleńczy taniec radości kibiców po zwycięstwie i pomagać mdlejącym z emocji dziennikarzom w biurach prasowych. A później wrócić do Polski i godzinami opowiadać, co to jest mundial, dlaczego oglądanie go z bliska działa, jak narkotyk. Że wciąga, uzależnia.
Mój siedmioletni syn ma teraz swoje karty i naklejki z bohaterami z orzełkiem na piersi. Dla niego to, że Polacy są na mundialu, jest tak oczywiste jak to, że zaraz zaczynają się wakacje. Dla niego magia mundialu jest prawdziwa i czysta, ma prawo wierzyć, że tak będzie co cztery lata. Nie musi kibicować Argentynie i szukać polskich korzeni u piłkarzy z Niemiec. Jego historia mundiali zaczyna się pisać i wierzę w to, że to piłkarskie dojrzewanie może mieć wpływ na jego pewność siebie w przyszłości. Bo on widzi tego Roberta Lewandowskiego, który zawadiacko macha ze schodów wysiadając z samolotu, Kamila Glika, którego nie boli urwany bark czy Jakuba Błaszczykowskiego, który nie boi się zakładać z losem po raz kolejny i zapewniać, że jeśli trzeba będzie to podejdzie do rzutu karnego, by wygrać z koszmarami.
Polacy wśród najlepszych drużyn na świecie są u siebie. Zasłużyli na ten turniej talentem, uporem i pracą. Mają skrzydła i teraz tylko trzeba rozłożyć je szeroko. Przyspieszcie, jeśli to możliwe.
Michał Kołodziejczyk
Przeczytaj pozostałe teksty tego autora ->
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Nawałka pełen optymizmu. "Ta drużyna może zrobić naprawdę dobry wynik"
Przemyślenia nocne Michała Kołodziejczyka