Mundial 2018. Łukasz Fabiański. Dobry bramkarz dobrze tańczy

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Po dwudziestu dwóch latach z Arsenalem pożegnał się Arsene Wenger. To dla pana wyjątkowa postać?

Człowiek z klasą, wartościami, których mocno się trzymał. Był uparty. Wenger wyciągnął mnie z polskiej ligi, dał mi szansę zaistnienia w najlepszych rozgrywkach na świecie, w jednym z największych klubów. Zawsze będę mu za to wdzięczny. Mało jest trenerów, którzy prowadząc wielki zespół mają odwagę sięgnąć po młodego chłopaka z Polski.

Czy Wenger nie powinien odejść z Arsenalu wcześniej?

Stabilizacja formy zaczęła zjeżdżać w dół. Ostatnie sezony były już dużo gorsze, inne kluby zaczęły uciekać, a w Arsenalu ciągle było średnio. Musiał chyba nadejść moment rozstania, każdy na to po cichu liczył. W Londynie ciągle czegoś brakowało do sukcesu. Nie ma bramkarza - przyszedł Petr Cech, nie ma napastnika - przyszli Alexandre Lacazette i Pierre-Emerick Aubameyang, nie ma pomocnika - przyszedł Granit Xhaka. Mimo kolejnych wzmocnień Arsenal nie dołączał jednak do wyścigu. Z całym szacunkiem do Wengera, bo to wielka postać - zmiana trenera może zawodnikom wyjść na dobre. Potrzebny był nowy bodziec, Unai Emery ma zupełnie inne metody pracy, każdy na tym skorzysta. Wengerowi także należał się odpoczynek.

Pan już na walijskiej wsi odpoczął? Tęskni pan za wielkim miastem?

Swansea czy Cardiff nie da się porównać z Londynem. Nic mi w Walii nie przeszkadzało, ale były momenty, kiedy było zwyczajnie nudno. Swansea to fajne miasto, jeżeli jest ładna pogoda, ale gdzieś ostatnio wyczytałem, że pobliskie Cardiff znajduje się na liście dziesięciu najbardziej deszczowych miast świata. W Polsce wiosną są upały, tam - dziesięć stopni i pada. Powiedzą zaraz, że mi odbiło, bo jako zawodnik Premier League narzekam na pogodę, jednak naprawdę może to mieć wpływ na samopoczucie. Przez cztery lata w Swansea żyło mi się bardzo dobrze, ale synek rośnie i czasami po prostu chciałoby się go na dwór wypuścić, żeby się pobawił.

Trzyletni Janek zmienił pana życie?

Jest chyba moją największą motywacją do pracy i bycia dobrym w tym, co robię. Ma na mnie ogromny wpływ. Weryfikuje mnie cały czas. Można mieć wyobrażenie na temat tego, jak powinien się rozwijać, a on wszystko robi na odwrót. Dziecko uczy życia na nowa, jeszcze większej kontroli nad emocjami, każe spojrzeć na wszystko z dystansem. Dzięki Jaśkowi zrobiłem się jeszcze bardziej wrażliwy na rzeczy, których wcześniej w ogóle nie dostrzegałem. Otworzył mi oczy. Jakieś małe gesty z jego strony są teraz najważniejsze, inaczej postrzegam świat. Po dziesięciu dniach w Arłamowie i meczu z Chile w Poznaniu przyjechałem do domu dość późno i kiedy Jasiek rano zobaczył, że tata jest w łóżku ,natychmiast się przytulił. To uczucie nieporównywalne z żadnym innym, to chwile, które sprawiają mi najwięcej radości. Podoba mi się rola ojca, chociaż oczywiście są też trudne momenty.

Syn nie daje spać?

Jak jest w nocy, to więcej żona mogłaby powiedzieć, bo ja zawsze sobie pośpię. Młody jest uparty, taki typowy Fabiański. Musi być, jak on chce, lubi rozkazywać. W tym wieku to śmieszna cecha, ale czasami irytuje. Mnie się podoba, że ma charakterek, że stawia na swoim, ale wiem, że to uciążliwe. Teraz jest zafiksowany na kopanie piłki i przez te kilka godzin, kiedy przed wyjazdem do Rosji byłem w domu, mogłem tę piłkę kopać z nim tylko ja. Babcię odsyłał do kuchni. Dopiero, kiedy mnie nie ma babcia także jest w porządku.

Jest coś, czego pan jako dziecko nie dostał, a chciałby przekazać synowi?

Teraz zupełnie inaczej patrzę na relacje rodzice - dzieci. Kiedy mama mówiła, żebym coś zrobił tak, a nie inaczej, to byłem pewny, że wiem lepiej. Takie sytuacje są głupie i zbędne, bo obie strony chcą dobrze, tylko mają po prostu inne wyobrażenie na ten temat. Wyjechałem z domu jako piętnastolatek i obawiam się tylko, że mogę Jaśka trochę za bardzo rozpieścić. Kiedy go widzę, na zbyt wiele mu pozwalam. Żona mnie strofuje, hamuje i wiem, że muszę się jej w tej kwestii słuchać. Nie da się powtórzyć takiego samego wychowania, jakie samemu się otrzymało, chociaż chciałbym Jaśka wychowywać podobnie.

Czyli jak?

Mama była bardziej do rozmowy, a ojciec miał dość twardą rękę - u niego było albo tak, albo nie, albo czarne, albo białe. Powiedział jedno słowo i wystarczyło. Liczyła się praca, praca i praca. Na wszystko trzeba zapracować, nic nie przychodzi łatwo. Bywało trudno, bo nawet w wakacje rodzice wymyślali mnie i bratu różne prace, ale myślę, że to nauczyło mnie szacunku do tego, co robię. Wszystko musiało zostać wykonane porządnie, nieważne czy lekcje zadane przez nauczycielkę, czy praca na roli, albo podczas żniw. Za szacunek do pracy jestem rodzicom bardzo wdzięczny.

Czym się zajmowali na co dzień?

Tata wywodzi się z budowlanki, mama nadal pracuje w urzędzie celnym. Tata kiedyś grał w piłkę ze swoimi kolegami w Sobieniach pod Myśliborzem. Zawsze był kibicem, oglądaliśmy wszystkie mecze w telewizji. Później, kiedy zaczął pracować jako taksówkarz, dwa razy w tygodniu jeździliśmy na mecze pomiędzy taksówkarzami, w których z bratem braliśmy udział. Ojciec zawsze mobilizował mnie do wysiłku. Kiedy przyjeżdżałem z Szamotuł na wolny weekend i siedziałem w domu przed telewizorem przychodził i marudził. "Kiedyś to biegałeś, kiedyś to ćwiczyłeś" - mówił i wzbudzał we mnie poczucie winy. Dawał mi do myślenia, zastanawiałem się czy rzeczywiście mam prawo teraz leżeć.

Panu nigdy sodówka do głowy nie uderzyła czy tak dobrze pan udaje?

Odbić mi nigdy nie odbiło, ale w którymś momencie Arsenal mnie zblazował. Do pracy zawsze byłem pierwszy, lubiłem się przykładać, trenować dużo i ciężko, ale teraz widzę, że byłem chyba zadowolony z samego faktu, że jestem w tak wielkim klubie. Zabrakło mi parcia, by chcieć więcej, by grać, by się przepychać.

A pieniądze pana nie zmieniły?

Nigdy się z nimi nie obnosiłem.

Jakieś głupie wydatki?

Jedynym moim problemem są duże wydatki na buty. Niektórzy nazwą to hobby, inni bezsensownym wydawaniem pieniędzy. Staram się być rozsądny i mądrze zarządzać swoim majątkiem.

Dlaczego nie ma pan tatuażu?

Byłem już blisko, umówiłem się na wizytę po narodzinach syna, jednak jeszcze się wstrzymałem. Po wykonaniu tatuażu przez cztery tygodnie trzeba być bardzo ostrożnym, a ja zwyczajnie nie miałem na to czasu i przestrzeni. Co chwila mecze, w przerwach - okres przygotowawczy, trzeba się rzucać, bronić. Trzeba znaleźć dobry termin i chyba także mocniejszego postanowienia. Nie mam nic przeciwko tatuażom, podobają mi się. Może poczekam na kolejne dzieci.

Jest pan rodzinny?

Odpoczywam tylko w gronie najbliższych. Z rodziną mam najlepsze kontakty. Poza ludźmi ze środowiska znajomych mogę policzyć na palcach jednej ręki, ale myślę, że już nie jestem takim introwertykiem, jakim byłem kiedyś. Wydoroślałem, otworzyłem się. Co pan myśli o naszej rozmowie? Dużo mówię?

Jestem w szoku.

No właśnie. Mnie się moja zmiana kojarzy z dojrzałością. Może związana jest także z narodzinami dziecka. No i z tym, w jakiej sytuacji jestem, jeśli chodzi o własną formę, świadomość tego, co robię. Pamiętam, jak moja mama mocno zwracała mi uwagę, żebym był bardziej otwarty, żebym się nie wstydził. A ja po prostu nie lubiłem medialnych aktywności, nie lubiłem być wypychany przed szereg do dziennikarzy.

To była nieśmiałość?

Nie wiem. W szkole nieśmiały to byłem do dziewczyn. Oj, nie miałem gadki. Mega obciach. Zawsze bez szans. Pytanie "jakie lubisz zwierzęta?" zawieszone w powietrzu bez odpowiedzi. Jak zacząłem grać w Swansea, a także kiedy zmieniła się moja pozycja w reprezentacji, to może nie uwierzyłem, że jestem genialny i najlepszy, ale uświadomiłem sobie, że mam coś ciekawego do powiedzenia i że inni mogą się z tego coś nauczyć. Nie jestem aż tak nudny i myślę, że mam dobry żart. Potrafię się też śmiać z siebie i ze swoich sytuacji. Mam dystans do otaczającego mnie świata. Na tym etapie życia mogę dzielić się doświadczeniem z młodszymi. Sprawia mi przyjemność, kiedy mnie o coś pytają, nie mam problemu, żeby opowiedzieć co przeżywałem i jak sobie z tym radziłem.

Powiedział pan, że dziecko sprawiło, że jest pan jeszcze bardziej wrażliwy.

To naturalne. Przed meczem z Chile pojechaliśmy z Kubą Błaszczykowskim, Arkiem Milikiem i Piotrkiem Zielińskim do szpitala onkologicznego w Poznaniu. Trudno było powstrzymać wzruszenie. Widziałem te dzieci, to jak są silne w tych wszystkich koszmarnych chwilach, które przechodzą. Widziałem siłę ich rodziców. Tam nikt nie był zdołowany, od każdego biła pozytywna energia. Pomyślałem, że to są ważne rzeczy, że to są prawdziwe problemy i próba charakteru. Kiedy wróciłem do Jaśka, zabawa z nim była już inna, cieszył każdy drobiazg. Podczas zgrupowania w Juracie zaczęliśmy z synem rozmawiać po angielsku. Ogląda dużo bajek w tym języku, ale nie wiedziałem, że jest w stanie pokazać i nazwać swoje oczy, uszy. Też się wzruszyłem. Dziecko wznosi wrażliwość na innym poziom.

Na kino ma pan jeszcze czas?

Jestem wychowany w latach dziewięćdziesiątych, a to był dobry czas dla filmu. Kino amerykańskie, pełne Schwarzeneggerów, Stalone’ów, Willisów czy Snipesów, może było kiczowate, ale miało swój urok. Nadrabiam też klasyki. Kiedy byłem dzieciakiem nie miałem na to czasu, bo liczyły się tylko te Predatory i Terminatory, a teraz żona czasem podrzuci pod nos coś ambitniejszego.

Film wszech czasów?

Moja pierwsza kaseta VHS, jaką kupiłem, była z "Rockym 2" i myślę, że sentyment do całej tej serii we mnie pozostał. Lubię do niej wracać, nigdy mi się nie znudziła. Ale nie boję się żadnego filmu, nawet jak coś się słabo zapowiada, to chętnie obejrzę. Muzyki też słucham niemal każdej. Poznałem wiele osób, z różnych środowisk, każdy coś podrzucił. Idę szeroko: rock, punk, indie, hip-hop, R’n’B, wszystkie te nowe odmiany popu. Nie słucham tylko klasyki. No i te "Oczy zielone" z szatni to też nie mój klimat, ale muszę czasem respektować gust innych.

Dobry bramkarz musi dobrze tańczyć?

Coś w tym jest. Koordynacja ruchowa to podstawa. Poruszanie się w bramce, umiejętność zbierania się do interwencji - to wszystko jest bramkarzowi potrzebne i da się połączyć z tańcem. Brałem udział w różnych występach na koloniach czy szkole podstawowej. Zanim wyszedłem na scenę to oczywiście długo trzeba było jednak mnie namawiać. Pamietam w trzeciej klasie, chyba na dzień dziecka, miałem przygotowane lakierki a’la Michael Jackson, białe skarpetki, rękawice i kapelusz, ale wszystko schowane w plecaku. Czekała tam też kaseta przygotowana na odpowiedni utwór, ale odważyłem się zatańczyć dopiero, kiedy wszyscy już skończyli i wywołano mnie na scenę. Wtedy każdemu wręczano dyplom, ale na koloniach w Mini Playback Show była już klasyfikacja i zająłem trzecie miejsce.

Nadal kocha pan koszykówkę?

Oglądam powtórki NBA, bo już nie jestem w stanie zarywać nocy, ale tak - to moja pasja. Zostałem wychowany na godzinie skrótów w tygodniu, na "Hej, hej, tu NBA" i Włodzimierzu Szaranowiczu. Najczęściej puszczano Chicago Bulls. Na podwórku mieliśmy powieszony kosz na trzepaku, mogliśmy trenować wsady, u sąsiada kosz wisiał już wyżej i mogliśmy ćwiczyć rzuty. Grałem w reprezentacji szkoły, wygraliśmy w Słubicach, w rozgrywkach okręgowych też sobie radziłem. Może jakby w moim mieście była sekcja koszykówki, to zostałbym koszykarzem. Do Stanów Zjednoczonych pierwszy raz poleciałem dopiero, jako zawodnik Swansea i kiedy zobaczyłem Jordan Steak House poczułem się jak dziecko w sklepie z zabawkami. Po prostu zacząłem robić zdjęcia. Tak jak przed United Center czy pod pomnikiem Jordana. Trenowaliśmy w Chicago na boiskach uniwersytetu tuż obok Derricka Rose’a, najmłodszego MVP w historii NBA. Chcieliśmy z nim zrobić sobie zdjęcie, ale nam ochrona nie pozwoliła.

Wrócimy na chwilę do futbolu?

Proszę.

Czym dla pana będzie sukces na mundialu?

Definicja sukcesu w przypadku zawodów sportowych mówi o medalu. To byłoby konkretne osiągnięcie. Ale tutaj muszę wrócić do Fabiańskiego sprzed lat i powiedzieć tak, jak pan nie znosi: „Damy z siebie wszystko, pierwszy mecz jest najważniejszy”. Chcecie nas pociągnąć za język, żebyśmy wyskoczyli z jakąś deklaracją, z której później można byłoby nas rozliczać, ale musimy zachować rozsądek. Życiem rządzi karma i jak zaczniesz świrować, to szybko zostaniesz sprowadzony na ziemię. Wyjście z grupy pozwoliłoby nam jednak odetchnąć…

To realne?

Jak najbardziej. W ogóle to mam inne marzenie związane z mundialem. Po Euro wracałem pociągiem z Warszawy do Poznania i na dworcu podszedł do mnie starszy pan i powiedział proste: "Dziękuję". Zostanie mi to w pamięci do końca życia. Chciałbym usłyszeć szczere "dziękuję" po powrocie z Rosji. Trzymajcie kciuki.

Przeczytaj pozostałe teksty tego autora ->

Czy Łukasz Fabiański będzie podstawowym bramkarzem reprezentacji na MŚ?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×