Mundial 2018. Łukasz Fabiański. Dobry bramkarz dobrze tańczy

- Przed meczem mam zawsze negatywne myśli. Czasami sam siebie pytam, po co mi to wszystko, po co mi ten stres. Nie potrafię skupić się na tym, że będzie dobrze - mówi bramkarz reprezentacji Polski.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Łukasz Fabiański Newspix / Na zdjęciu: Łukasz Fabiański

Michał Kołodziejczyk, WP Sportowe Fakty: Trudno się chowa dumę do kieszeni?

Łukasz Fabiański, bramkarz reprezentacji Polski:
Dlaczego pan pyta?

Bronił pan przez całe eliminacje do Euro 2016, a później dowiedział się, że we Francji pierwszym bramkarzem reprezentacji zostanie Wojciech Szczęsny.

Zawsze pytacie o jednostki. Ten zagrał, tamten nie. Gdyby piłkarze myśleli w podobnych kategoriach, nie odnieśliby sukcesu. Liczy się tylko całość, drużyna. Wiedziałem, że w tamtym momencie nie mogę się zachować w sposób, który zepsułby nam całe mistrzostwa. Miałem prawo być zły, ale musiałem patrzeć szerzej. Adam Nawałka podjął decyzję, wiedział, że to będzie trudne, miał świadomość, że jeden z nas ucierpi.

Da się na taką decyzję przygotować?

Trzeba przygotowywać się na pozytywne wiadomości. Gdybym spodziewał się tej złej, mógłbym zareagować w jakiś niekontrolowany, zły sposób. Trzeba było stłamsić wszystko w sobie. Czekałem tylko niecierpliwie na kolejny trening, by pokazać trenerowi, że się mylił. Emocje najłatwiej odreagować na boisku.

Teraz przed mundialem też nie wiecie, kto będzie pierwszym bramkarzem.

Po doświadczeniach tej reprezentacji to już chyba nie ma znaczenia. Wojciech pierwszy mecz na Euro zakończył kontuzją i broniłem do końca turnieju. Teraz czekam na rozpoczęcie mundialu ze świadomością, że na treningach, podczas meczów, a także poza boiskiem zrobiłem wszystko najlepiej, jak potrafiłem. Tak żeby trener nie mógł się do niczego przyczepić. Nawałka zapowiedział, że ostateczne decyzje dotyczące bramkarzy zapadną dopiero w Rosji. Takie postawienie sprawy sprawia, że jestem przygotowany każdego dnia, mądrzejszy o doświadczenia sprzed dwóch lat, zrozumiałem taktykę trenera. Dla mnie to jest już naturalne, taki stan niepewności, nie przejmuję się tym wszystkim.

Z Wojciechem Szczęsnym rywalizowaliście w Arsenalu, teraz w reprezentacji. Gdzie by pan był gdyby nie on?

Byłbym w lepszym miejscu, gdybym szybciej dojrzał i był świadomy tego, jak powinienem pracować w Arsenalu, jak przygotowywać się fizycznie do kolejnych meczów. Niektóre urazy mocno mnie wytrąciły z rytmu, wyhamowały moją karierę. Były mecze, w których sam sobie nie pomogłem i nie udało się tego zmazać świetnymi występami. Nie umiałem odpowiednio ocenić swojej sytuacji w Arsenalu. Za późno pan odszedł z Londynu? Odszedłem w dobrym momencie, kiedy dojrzałem i byłem świadomy, czego chcę. Gdybym taką świadomość miał wcześniej, to być może poszukałbym sobie nowego klubu, albo był w stanie zostać pierwszym bramkarzem w Arsenalu. Trochę czasu mi to wszystko zajęło. Zabrzmi to dziwnie, ale dojrzeć pozwoliły mi urazy. Niby to negatywne doświadczenie, ale to wtedy poznałem fizjoterapeutę, który przeanalizował mój cały pobyt w klubie i otworzył oczy na zupełnie nowe rzeczy. W Arsenalu nie było wcześniej takiej osoby. Tam jak jest dobrze, to cię wszyscy klepią po plecach, a jak źle to idziesz w odstawkę, nikt cię nie zauważa. Taki problem, jak ja, miało wielu bramkarzy w tym klubie. Nowy fizjoterapeuta nauczył mnie innej pracy, nauczył mnie sobie radzić w każdej sytuacji, zacząłem patrzeć na pewne sprawy z przymrużeniem oka. Koncentrowałem się na pracy. Wróćmy do Szczęsnego. Jak to jest, że wy się w ogóle lubicie?

Znamy się bardzo długo. Najpierw spotkaliśmy się w Szamotułach, później w Legii. Nasze relacje zawsze były dobre, szanowaliśmy się, wiemy, czego się po sobie spodziewać. Wiem, jaki jest Wojciech, on wie, jaki jestem ja. Akceptujemy się, nic nie jest w stanie nas zdziwić, a to pozwala w normalnej atmosferze spędzać czas na zgrupowaniach. Trener Nawałka zmienia nas w bramce, nauczyliśmy się z tym żyć. Zresztą Nawałka też dojrzał do takiego postępowania, bo już wie, że nie zawsze ogłoszenie hierarchii na początku jest najlepsze. Przed pierwszymi eliminacjami, w jakich prowadził kadrę, ogłosił że Wojtek jest pierwszy, Artur Boruc drugi, a ja chyba trzeci. Życie zweryfikowało ten układ. Po co mówić, że będzie tak i tak, skoro może być zupełnie inaczej.

Z układanki wypadł tylko Boruc, który zakończył swoją grę w reprezentacji. Brakuje go?


Da się żyć, ale na początku rzeczywiście było bardzo dziwnie. Zawsze siedzieliśmy przecież przy jednym stoliku. Artur był oryginalny - niezależnie czy zażartował, czy po prostu milczał. To była ważna postać, z olbrzymim autorytetem, ale po prostu przyszedł taki czas, kiedy trzeba było sobie podziękować za lata gry w reprezentacji i się rozstać. Nikt nie próbuje wejść w buty Artura, nikt nie ma takiej fantazji.

Oglądał pan finał Ligi Mistrzów?

Oczywiście.

Wierzy pan, że Loris Karius z Liverpoolu popełnił tak wielkie błędy, bo grał ze wstrząśnieniem mózgu po starciu z Sergio Ramosem?


Trudny temat, bo nie lubię rozmawiać o innych bramkarzach. Jest mi żal Kariusa i mam wrażenie, że kopiemy leżącego. Kiedy ogłasza się wyniki badań lekarskich kilka dni po meczu, to tak jakby próbowało się rozpaczliwie ratować sytuację. Zaskoczyło mnie to, że diagnozę ogłosili lekarze ze Stanów Zjednoczonych, a nie osoba z klubu. Widziałem powtórki starcia Kariusa z Ramosem, był zdecydowany kontakt, ale nie wiem, czy rzeczywiście mógł mieć wpływ na dyspozycję bramkarza. Z drugiej strony - nigdy nie miałem wstrząśnienia mózgu, nie wiem, czym się objawia, nie wiem, jak się reaguje po takim zdarzeniu.

Bramkarz wie, kiedy zawali mecz?

Sam doświadczyłem ekstremalnego obciachu w Lidze Mistrzów, w fazie pucharowej, kiedy Arsenal grał z Porto. Mocno przyczyniłem się do porażki, byłem w głębokim dole. Jedyne, co mnie wtedy pocieszało,  to fakt, że w rewanżu wygraliśmy 5:0 i moje błędy nie miały wpływu na nasz awans. Po nieudanym występie koledzy przychodzą w szatni porozmawiać, chcą poklepać po plecach, pocieszyć. Albo szukają winy w kimś innym, w moim przypadku próbowali zrzucić winę na sędziego. Ale to wszystko było na siłę, szukano pomocy w jakichś zewnętrznych czynnikach, a ja przecież dobrze wiedziałem, że dałem ciała. Myślę, że im dłuższe są pielgrzymki w szatni do pocieszania i dodania otuchy, tym bramkarz jeszcze bardziej utwierdza się w przekonaniu, że zawiódł.

Napastnik może zmarnować kilka okazji i jest cicho, bramkarz popełni jeden błąd i zaczyna się mocna krytyka.

Mam tego świadomość i jestem pogodzony z konsekwencjami, jakie niesie granie na mojej pozycji. Przecież niczego nie zmienię. Nie lubię tylko jednej rzeczy. Nigdy nie reagowałem fochem na błąd obrońcy, nigdy nie krzyczałem, nie miałem pretensji. I tego wymagam w drugą stronę. Nie potrzeba mi mówić, że popełniłem błąd, nie trzeba na mnie krzyczeć, bo ja dobrze wiem, kiedy zawiodłem. Chciałem jak najlepiej, a jak nie wyszło, to proszę chociaż o szacunek.

Boruc kiedyś dusił swojego kolegę z obrony Celtiku Glasgow.

Artur zawsze znany był z ciekawych reakcji. Był wyjątkowy, ekspresyjny we wszystkim, co robił. Ja nie należę do osób, które tak się zachowują. Nie byłbym sobą, gdybym nagle zaczął biegać po boisku z pretensjami do partnerów z drużyny.

Bramkarz powinien być spokojny?

Zależy, co się komu podoba. Kiedyś mówiło się, że bramkarz powinien być szalony, a według mnie powinien po prostu nikogo nie udawać. Najlepiej być wiernym własnym zasadom i przekonaniom. Nigdy nie wychodzi się dobrze na próbie naśladowania kogoś innego.

Na co dzień też jest pan taki spokojny?

Irytuję się, jak każdy człowiek.

I co wtedy? Podnosi pan głos?

Nie krzyczę. Milczę. Potrafię wprowadzić ciche dni i to jest chyba najgorsze, bo moja żona też tak ma. Nikt się do nikogo nie odzywa, a później odbywa się badanie terenu. Czy można coś powiedzieć, zażartować, czy jeszcze nie czas, bo może być tylko gorzej. Zerwanie ciszy za szybko może spowodować, że nakręcę się złością jeszcze bardziej. Może to śmieszne, ale nie potrafię jakoś ekspresyjnie wyładować frustracji.

To nie męczy?

Czasami po meczach w tym sezonie krzyczałem, ale sam do siebie. Kiedy wracałem ze stadionu, w samochodzie, jak nikt nie widział i nikt nie słyszał. Ale żeby tak w obecności innych osób, to sobie nie wyobrażam. Przez długi czas oceniano, że mam duży problem w głowie, że jestem niestabilny i nie potrafię poradzić sobie z presją. Rzeczywiście,  były takie momenty, kiedy na boisku się wyłączałem, bo coś mnie przerosło i za dużo o tym myślałem. Po jakiejś nieudanej interwencji analizowałem ją na tysiąc sposobów, kiedy wciąż toczyła się gra. Cały czas siedziało mi to z tyłu głowy. Jedna papuga gadała mi do lewego ucha, a druga do prawego. Zacząłem pracować z psychologiem.

Co poradził?

Nie wymyśliliśmy niczego odkrywczego. Ustaliliśmy, że cały czas na boisku muszę podpowiadać kolegom, żyć. Jest coś takiego, że kiedy się mówi, to nie ma czasu na rozmyślanie. Zagłusza się myśli, a to w trakcie meczów pomaga. Nauczyłem się w miarę dobrze wszystkich metod, nie szukam żadnej pomocy. Ale wcześniej też nie przechodziłem wizualizacji czy jakichś specjalistycznych zabiegów, to były naprawdę proste rzeczy, zwyczajna rozmowa. Podsumowaliśmy z psychologiem moją karierę i poszukaliśmy rezerw, zastanowiliśmy się, co można poprawić.

Co dzieje się w pana głowie przed meczem?

Myśli przed meczem zawsze są. A ja mam zawsze myśli negatywne.

Naprawdę?

Czasami sam siebie pytam, po co mi to wszystko, po co mi ten stres.

Da się tak grać?

Jest tak, kiedy czekam na rozgrzewkę, a kiedy ona już się zacznie, o wszystkim zapominam. W tunelu przed meczem przywitam się z bramkarzem przeciwników, sędziego o coś zapytam.

Te złe myśli wcześniej to strach przed kompromitacją?

Będę z panem do bólu szczery. Przed meczem w szatni jestem w stanie wyobrażać sobie tylko bardzo obciachowe interwencje, jakie mogą mi się przydarzyć. Że tu się obetnę, tu minę z piłką, tu źle obliczę jej lot. Nie wiem, czy to mi później pomaga w koncentracji, zawsze tak miałem. Nie potrafię skupić się na tym, że będzie dobrze, myślę tylko o tym, co może mi się przytrafić.

Żeby było bez wstydu?

Tak. I to jest bardzo męczące. Ale kiedy wygramy, a ja zagram dobrze, to po ostatnim gwizdku przychodzi takie superuczucie. Że to jednak fajny mecz był.

Kiedy patrzę na pana i Szczęsnego, wiem, że zawsze pan da 100 procent, a Szczęsny - może czasami dać 80, a czasami 120.

Myśli pan, że nie jestem w stanie zrobić niczego ekstra?

Ze Szwajcarią na Euro wygrał pan mecz…

W meczach ligowych też kilka razy byłem dobry. Bo to, co pan mówi, jest taka łatka, którą mi przypięto, a z łatkami to się ciężko polemizuje. Łatka mi zwisa, nie przejmuję się takimi opiniami. Mam świadomość, że też mam mecze, kiedy daję z siebie więcej niż maksimum i też mam mecze, kiedy gram poniżej oczekiwań. Ale jeśli chodzi o pozycję bramkarza, to akurat stabilna wysoka dyspozycja jest bardzo ważna.

Po Euro przed kamerami przepraszał pan kolegów za to, że nie pomógł im w seriach rzutów karnych. Brał pan winę na siebie.

Wiem, że patrząc na wszystkie minuty spędzone na boisku, cały turniej we Francji był w moim wykonaniu bardzo solidny. To, co działo się przed rzutami karnymi, było na wysokim poziomie, ale niesmak pozostał, bo nie obroniłem ani jednej jedenastki. Byliśmy bardzo blisko półfinału, a to byłoby już wielkie osiągnięcie. Sukces był na wyciągnięcie ręki, dlatego nie wytrzymałem i pojawiły się łzy.

Wstydzi się pan tamtego płaczu?

Ciężko było mi normalnie mówić, wydaje mi się, że Mateuszowi Borkowi z Polsatu też się głos łamał. Ale nie wstydzę się łez - były moje, szczere. Wszyscy myślą, że na boisku jestem taki spokojny, a ja przecież wszystko przeżywam, czy to w klubie, czy reprezentacji. W rozmowach z rodzicami czy żoną też zawsze jestem prawdziwy. Łzy pomagają rozładować emocje, są potrzebne, bo oczyszczają - mnie w środku i atmosferę. To nie jest tak, że ja postanowiłem być autentyczny, ja po prostu jestem autentyczny.

Podobno przed mundialem pracował pan nad obroną rzutów karnych. Da się?

Tak, pomógł mi trener Daniel Pawłowski z Rybnika.

Ale co można poprawić w obronie rzutów karnych?

Myślałem, że wiele nie można, ale okazało się, że jest dokładnie odwrotnie. Porównaliśmy karne przepuszczone z tymi obronionymi i wyciągaliśmy wnioski, analizowaliśmy szczegóły. Nie zdradzę ich, ale mam oczy dużo szerzej otwarte. Wiele małych rzeczy może pomóc, z wielu można skorzystać. Nie mówię nawet o samej technice obrony. Z niektórych pomysłów sam się śmiałem, ale zobaczyłem, że mają sens, bo okazały się skuteczne.

W zakończonym sezonie w barwach Swansea obronił pan trzy rzuty karne, ale i tak spadliście z Premier League.

Trzy, cztery dni po spadku były dla mnie bardzo ciężkie. Muszę jednak patrzeć na to, co przede mną, a nie co skończyło się kilka tygodni temu. Myślę, że szybko odżyłem i jestem w dobrej kondycji psychicznej. Mam już swoje lata i wiem, jak reagować na gorsze momenty.

Podobno wraca pan do Londynu. Transfer do West Hamu jest blisko?

Nie wiem, jak odpowiedzieć. Mam swoją wiedzę, a to, co pojawia się w mediach,  jest chyba tylko kopiowane za mediami walijskimi. Tak działa ten biznes, komuś zależy, żeby sprzedać jakąś informację, być pierwszym, ktoś chce pokazać swoją moc. A ja spokojnie czekam na rozwój wydarzeń.

Na kolejnej stronie dowiesz się m.in. jak Łukasz Fabiański ocenia odejście Arsene'a Wengera z Arsenalu, jak zmieniło się jego życie po urodzeniu syna i o czym marzy po mistrzostwach świata w Rosji.

ZOBACZ WIDEO Reprezentanci udali się do delfinarium. "Kiedyś wódeczkę popijano"
Czy Łukasz Fabiański będzie podstawowym bramkarzem reprezentacji na MŚ?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×