Ktoś przed mundialem rzucił taką ciekawą myśl - w grupie na bramce powinien grać Łukasz Fabiański, a w fazie pucharowej Wojciech Szczęsny. Nie pamiętam w tej chwili, kto to był, jedna z tysiąca luźnych rozmów, które puszcza się mimo uszu. Tym bardziej że brzmiało to dość kuriozalnie. Uzasadnienie było takie, że w fazie grupowej potrzebujemy pewniaka, czyli jak mówi lekarska zasada: "Primum non nocere" - po pierwsze nie szkodzić.
Pewnie życie powinno toczyć się dalej a my już myśleć o meczu reprezentacji Polski z Kolumbią, ale dość dziwne wyjaśnienia Szczęsnego na temat drugiej bramki z Senegalem nakazują jednak zabrać głos.
Jestem daleki od tego, żeby uznać polskiego bramkarza za głównego winnego w tej sytuacji. Pierwszeństwo przypisuję tu, mimo mojej sympatii do niego, Janowi Bednarkowi. To on powinien kontrolować sytuację. Zagapił się, nie widział wchodzącego zawodnika i w ten sposób jest tłumaczony. Ok, dla mnie to trochę ciężkie do obrony, nic nie usprawiedliwia ostatniego obrońcy w takiej sytuacji.
To on ma kontrolować przestrzeń. Tak jak nic nie broni bramkarza, jeśli puści "farfocla", jak np. bramkarz Hiszpanów De Gea. Co on ma powiedzieć? Że patrzył w drugą stronę? Że nie wiedział? No nie, nie może nie wiedzieć.
Błędem było też podanie Grzegorza Krychowiaka do tyłu, ale ten akurat moim zdaniem ponosi najmniej winy. Dlaczego? Dlatego, że nawet gdyby był to spory błąd, Bednarek mógł go z łatwością naprawić. Oczywiście wiem, że sporo osób ma odmienne zdanie na ten temat, dla większości to "Krycha" jest głównym sprawcą.
A tak w ogóle właśnie się dowiedziałem, co było przyczyną straconej w kuriozalny sposób bramki w meczu z Senegalem. Otóż była to... sekwencja zdarzeń. Wojciech Szczęsny na oficjalnym kanale PZPN tłumaczy, jak do tego doszło. - Ruszyłem do piłki zanim Krycha ją podał. Zacząłem ruszać do przodu i powiedziałem: "Tylko nie daj mi za krótkiej" - opowiada.
Na początku mocno broniłem Szczęsnego. Teoretycznie decyzja była dobra. Miał do piłki mniej więcej taką samą odległość jak M'Baye Niang. Przy odrobinie szczęścia mógł tę piłkę wybić. Ale fakty są takie, że źle oszacował prędkość Senegalczyka, który był już rozpędzony jak ekspres, i w tym momencie sytuację mógł przerwać tylko Bednarek. Ale musiałby być bardziej skoncentrowany, a sprawiał wrażenie, że się zawiesił.
Szczęsny zapewnia, że jeśli miałby taką sytuację z Kolumbią, znowu by ruszył do piłki. "Nie zrobiłem kariery grą na alibi, że jak mi strzelą, to mam czyste kapcie. Wiem, że jestem jedynym, który może zareagować, to nie cofnę się o pół metra".
Ta jego buta, choć czasem irytująca, ma trochę plusów. Każdy bramkarz musi mieć w sobie coś z wariata i często to ryzyko się opłaca. Ale jednak jego pierwszym obowiązkiem jest oszacowanie sytuacji. Nie chodzi o czyste kapcie, chodzi o to, by nie padła bramka. Gdyby Szczęsny od razu się wycofał, miałby szansę w sytuacji sam na sam. Gdyby puścił, nikt nie mógłby mieć pretensji. W której sytuacji miał większe szanse?
Na zakończenie tematu Szczęsny żartuje, że winę należy podzielić po równo, czyli po 25 procent. Część przypisuje sędziemu, mimo iż ten postąpił zgodnie z przepisami. Pytanie, czy jest dobry z matematyki. Na razie historia jego występów na dużych imprezach jest taka:
W 2012 - źle obliczył i dostał czerwoną kartkę w meczu z Grecją a rywale karnego;
W 2016 - źle obliczył, wskoczył w Piszczka i prawie straciliśmy bramkę z Irlandią Północną oraz naszego prawego obrońcę;
W 2018 - źle obliczył i straciliśmy bramkę. Choć miał dobre zamiary i próbował ratować błąd kolegów.
Nie mam wątpliwości panie Wojtku, że ma pan papiery, by być jednym z najlepszych polskich bramkarzy w historii, żeby być wśród takich asów jak Tomaszewski czy Młynarczyk. Ale dziś nie jest pan zbyt dobry z matematyki. Proponuję korepetycje.
ZOBACZ WIDEO Majdan: Mecz Polska - Senegal był najsłabszy na mundialu