Mundial Niepoważny #5: Jak dobrze być Chorwatem, terakotowa armia z Argentyny

Getty Images / Clive Brunskill / Na zdjęciu: piłkarze reprezentacji Chorwacji
Getty Images / Clive Brunskill / Na zdjęciu: piłkarze reprezentacji Chorwacji

Chorwaci nie wykazali żadnej empatii w stosunku do Polaków, Messi wypadł przy Modriciu jak uliczny muzykant przy Mozarcie, a Argentyńczycy zamienili się w terakotową armię. Zapraszamy na niepoważne podsumowanie ósmego dnia mundialu.

Jako że w środę cyklu nie było (tak, tak, wiemy, wszyscy na niego czekaliście, setki maili od zaniepokojonych, oburzonych wręcz czytelników zapchały nam skrzynkę), krótki brief z tego dnia: CR7 to potwór, szkoda Irańczyków, jeszcze bardziej szkoda Marokańczyków, którzy pakują manatki, ale przynajmniej pokazali fajną piłkę. Tyle.

Czwartkowe mecze pokazały nam, że na mistrzostwach wciąż nie ma drużyny, która grałaby gorzej od Polski i marne to pocieszenie, że od takiej Argentyny to jakoś bardzo nie odstajemy. Duńczycy też pokazują niewiele, ale zbierają punkty. Peru by nas ograło, Danię zresztą też powinno, a po porażce z Francją jedzie do domu. Ponoć karma, ale o tym później.

Gwiazda dnia: tym razem gwiazda zbiorowa - reprezentacja Chorwacji.
Mamy kolegę, który Chorwację i wszystko co chorwackie wręcz uwielbia, włącznie z piłkarską drużyną narodową. A że Chorwaci mają dość podobny genotyp do Polaków, co wskazuje na wspólnych przodków, on twierdzi, że dawno, dawno temu jego praszczur miał być w tej grupie Słowian, która postanowiła iść na południe, ale w noc przed wymarszem przesadził z wyskokowymi trunkami i zaspał. Tak oto jego potomkowie zostali Polakami.

ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Rozmowa Lewandowskiego z Nawałką podczas treningu

Gdy Luka Modrić i spółka zbili Argentynę 3:0, kolega cieszył się jak dziecko, bo mimo błędu przodka moczymordy i tak czuje się trochę Chorwatem. My z kolei zazdrościliśmy, że Chorwatami nie jesteśmy. Jak tu nie zazdrościć, skoro nasi odbijają się od Senegalu, a ich drużyna momentami bawi się z Leo Messim, Gonzalo Higuainem czy Nicolasem Otamendim jak z dziećmi?

W Europie, po części też w świecie, mamy teraz taką tendencję, że jak ktoś ma czegoś za dużo, to trzeba wprowadzić takie przepisy, żeby mu zabrać. Jak ktoś ma za mało - dołożyć. A jak ten, kto ma za dużo, się nie zastosuje - sankcje i kary. No wiecie, równouprawnienie parytety, w piłce finansowe fair play, w gospodarce jakieś progi emisji CO2. Uważamy, że do futbolu należy wprowadzić tego rodzaju zasady, regulujące różnicę w poziomie gry reprezentacji na mundialu. To aż nieprzyzwoite, że na mistrzostwach świata (gdzie podobno, uwaga przełomowe odkrycie, nie ma już słabych drużyn) jeden zespół gra tak, jak Chorwacja z Argentyną, a drugi tak jak Polska z Senegalem.

Polskim kibicom po tym meczu musi być zwyczajnie przykro. I za tę przykrość, za ten całkowity brak empatii w stosunku do genetycznych kuzynów, domagamy się od Chorwatów przeprosin! A od FIFA wprowadzenia proponowanego przez nas poziomowego fair play, żeby w przyszłości taka przykrość już nas nie spotkała. W ramach tego fair play Chorwaci mogliby nam na przykład oddać do kadry Ivana Rakiticia.

(Anty)Bohater dnia: Wilfredo Caballero.
David De Gea puścił "szmatę" z Hiszpanią, Wojciech Szczęsny miał z Senegalem spektakularny pusty przelot, ale Caballero pobił ich na głowę. Zamiast wykopać piłkę hen daleko, postanowił zaprzyjaźnić się z Ante Rebiciem i na poczet przyszłych dobrych stosunków podarował mu piękny prezent. Rebić prezent przyjął i kopniętą wprost do niego piłkę czym prędzej posłał do siatki. Tak oto zaczęła się argentyńska degrengolada.

Argentyna wygląda w ogóle na taki kraj, gdzie od lat na wszystkich poziomach rozgrywek na bramkę stawia się grubego. Wszyscy chcą strzelać gole, a ten co najmniej umie, ląduje między słupkami. No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że w kraju, z którego w ostatnich latach wyszło w świat od metra świetnych napastników, pomocników i obrońców, na bramce zwykle stoi jakiś "ręcznik"? Ostatnim dobrym bramkarzem był tam chyba Carlos Roa na MŚ 2002, wcześniej Sergio Goycoechea w roku 1990. Ktoś powie, że Sergio Romero, który bronił cztery lata temu, ale to gracz ledwie przyzwoity. Chociaż, przy Caballero i tak wygląda jak Wakabayashi.

Wygrani:

Luka Modrić, Ivan Rakitić - pierwszy pokazał czemu jest nazywany "chorwackim Mozartem". Rozgrywał, odbierał piłkę, regulował tempo gry, a na koniec koncertu kropnął nie do obrony i strzelił na 2:0. Ponoć muzyka Mozarta pobudza do pracy ludzki mózg, gra Modricia, oceniając po postawie jego kolegów przeciwko Argentynie, chyba też. Leo Messi wypadł przy nim w Niżnym Nowogrodzie jak uliczny muzykant grający na eterofonie.

A Rakitić? Skoro Modrić to Mozart, gracz Barcelony to taki piłkarski "król jazzu" George Gershwin. Polot, klasa i różnorodność. Przy akcji na 3:0 razem z Mateo Kovaciciem wytarł Argentyńczykami podłogę, wyżął, wytarł jeszcze raz, a po robocie wyrzucił do kosza.

VAR - znów wśród wygranych. Tym razem system wideoweryfikacji po raz pierwszy w historii mistrzostw świata sprawił, że żółtą kartkę otrzymał właściwy zawodnik. W spotkaniu Francja - Peru najpierw dostał ją Edison Flores, ale po interwencji VAR-owców sędzia Mohamed Abdulla zmienił decyzję i dał kartkę Pedro Aquino, który faktycznie zawinił.

Jednym z sędziów obsługujących w tym meczu system powtórek był Szymon Marciniak. W raporcie Polak figuruje jako Video Assistant Referee 3 i nie wiemy, czy to on wychwycił pomyłkę, czy przez całe spotkanie patrzył się w monitor nadzorujący, czy trawa jest dość zielona, ale tak czy inaczej swój udział w kolejnym sukcesie VAR-u ma.

Olivier Giroud - napastnik niedoceniany. W reprezentacji Francji przy Kylianie Mbappe czy Antoine'ie Griezmannie jawi się jako drewno, ale kłoda z niego nadzwyczaj pożyteczna. Przeciwko Peru miał udział przy bramce, do tego bardzo pomagał w obronie. Swoje pewnie też jeszcze w tym turnieju strzeli.

Przegrani:

Reprezentacja Argentyny - wielu typowało ją do półfinału, finału, nawet na mistrza świata, a tu się okazuje, że mając w składzie Messiego, Aguero, Dybalę, Di Marię, można mieć problemy ze strzeleniem gola. Trudno się jednak dziwić, skoro na boisku ma się jedenastu piłkarzy i żadnej drużyny. Chorwaci rozbroili Argentyńczyków jak żołnierz Specnazu myśliwego-amatora, na dodatek takiego, który chciał polować z zardzewiałą flintą.

Niesamowity był obrazek po golu Modricia na 2:0, bo tylko wtedy reprezentacja Argentyny zamieniła się na chwilę w cud świata - terakotową armię chińskiego cesarza Qin Shi. Jej piłkarze stali niemal bez ruchu przez kilkanaście sekund, pewnie chcieli wtedy, jak ci żołnierze z wypalonej gliny, zapaść się pod ziemię na dwa tysiące lat.

Jasne, ta słabiutka jak na razie Argentyna wciąż ma teoretyczne szanse na wyjście z grupy i zdobycie mistrzostwa świata. Tak samo jak Polska.

Lionel Messi - kiedy przegrywa Argentyna, to Messi jest największym przegranym, zwłaszcza że tym razem zapracował na to miano. W meczu z Islandią nie strzelił karnego, ale coś tam pokazywał, dryblował, oddał dużo strzałów na bramkę. Przeciwko Chorwacji strzelał raz. Przebiegł 7,6 kilometra, o 2 kilometry mniej, niż wyniosła średnia drużyny. A raczej przeszedł, bo ponad połowę tego dystansu pokonał z prędkością nie większą niż 7 kilometrów na godzinę (najczęstsze tempo jego kolegów to między 7 a 15 km/h). Wszystko wskazuje na to, że odechciało mu się mundialu. Chłop, jakim geniuszem by nie był, te mistrzostwa chyba oddał już walkowerem.

Nicolas Otamendi - swoim zachowaniem w końcówce spotkania zapracował, by ostatnią literkę na koszulce zmienić mu na inną samogłoskę. Gość zwyczajnie przegrał, i nie chodzi tu wcale o wynik. Rozumiemy, rozczarowanie, frustracja, złość, nie każdy sobie z tym radzi. Ale kopać piłką w głowę leżącego rywala (Ivana Rakiticia) to zwykłe chamstwo. Do wyższego o głowę Otamendiego od razu energicznie doskoczył wtedy Luka Modrić, i bardzo dobrze. Jan Kobuszewski już 50 lat temu uczył, że chamstwo należy zwalczać i instruował, jakich narzędzi do tego używać. W tym wypadku kultura osobista raczej by nie zadziałała.

Reprezentacja Peru - natrafiliśmy na opinię, że to, co spotyka na mundialu Peru i Kolumbię, to wracająca karma. Kara za zachowanie obu drużyn w meczu południowoamerykańskich eliminacji, gdy przy korzystnym dla obu stron remisie 1:1 w końcówce zawarto pakt o nieagresji, na czym najbardziej ucierpiało Chile. Teraz Peru w pierwszym meczu nie wykorzystało rzutu karnego i przegrało, w drugim też nie zdobyło punktów i może już wracać do domu. Kolumbijczycy na inaugurację grali w dziesiątkę od trzeciej minuty i ulegli 1:2 Japonii. Cóż, jeśli karma rzeczywiście właśnie wyrównuje rachunki, to mamy nadzieję, że jeszcze nie skończyła.

Źródło artykułu: