Mundial 2018. Cierpliwość popłaca. Steve Mandanda czekał 10 lat na występ

PAP/EPA / PETER POWELL / Steve Mandanda
PAP/EPA / PETER POWELL / Steve Mandanda

Piąty wielki turniej, 19 spotkań na ławce, w końcu pierwsza jedenastka. U schyłku kariery Steve Mandanda doczekał się występu na imprezie mistrzowskiej. Francuz zagrał w spotkaniu z Duńczykami (0:0).

Żaden z Francuzów nie debiutował na mundialu w tak późnym wieku. Steve Mandanda niedawno skończył 33 lata, Marsylianki słucha od 2008 roku, a dopiero na MŚ 2018 los się do niego uśmiechnął. Sytuacja Trójkolorowych była na tyle komfortowa, że w meczu z Duńczykami trener Didier Deschamps mógł posadzić na ławce Hugo Llorisa.

Kapitan reprezentacji stał się jego przekleństwem. Mandanda na Euro 2008 pojechał po naukę, 23-latek zbierał doświadczenie u boku Gregory'ego Coupeta i po turnieju szykowano dla niego bluzę z numerem jeden. Rozpoczął kolejne eliminacje między słupkami, ale wtedy objawił się talent Llorisa. Raymond Domenech postawił na swoje odkrycie, legendę Olympique Marsylia uziemił na reprezentacyjnej ławce.

Mandanda uzbierał 28 spotkań w kadrze, góra 2-3 na rok, żadnego na wielkim turnieju. Obok nosa przeszły mu tylko MŚ 2014. Jeździł na pozostałe imprezy, za każdym razem wyłącznie oglądał popisy Llorisa. W kadrze się nie spełnił, za to w Marsylii dorobił się wręcz kultowego statusu.

Do Francji wyjechał z Kongo, nastolatka przygarnął Le Havre AC. Wyróżniał się w Ligue 2, Olympique wzięło go na próbę, został 10 sezonów. Rozegrał 362 mecze, pomógł zdobyć pierwsze od 18 lat mistrzostwo (2009/10), zagrał w finale Ligi Europy. Na moment opuścił swój dom, ale w Crystal Palace nie czuł się najlepiej. Stracił miejsce w składzie, przyplątała się paskudna kontuzja kolana i z zaledwie 9 meczami w Premier League wrócił do Francji. Nie mogło być inaczej, Olympique przygarnął ulubieńca, fani tworzyli na jego cześć filmiki powitalne. Nikt nie wyobraża sobie bramki OM bez charyzmatycznego golkipera.

Czemu w kadrze wiodło mu się przeciętnie? Po pierwsze Lloris, poza tym, jak przystało na bramkarza z afrykańskimi korzeniami, chimeryczność to jego drugie imię. Potrafi bronić fenomenalnie, nie boi się grać nogami, niegdyś hitem internetu stał się jego drybling w polu karnym. Problem w tym, że zdarzały mu się klopsy i selekcjonerzy uznawali Llorisa za stabilniejszego (choć ten także ma sporo za uszami). Nic już raczej nie zmieni pozycji Mandandy. Jak kiedyś świetny Bernard Lama oglądał Fabiena Bartheza, tak golkiper urodzony w kongijskiej Kinszasie na zawsze zostanie w cieniu kolegi.

ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Padły zarzuty wobec słów Lewandowskiego. "Za dużo zwala na kolegów"

Komentarze (0)