Paweł Kapusta: Diego Maradona - trudno upaść, gdy od dawna się leży (komentarz)

Getty Images / Na zdjęciu: Diego Maradona
Getty Images / Na zdjęciu: Diego Maradona

Jimmy Burns w książce "Ręka Boga" pisał, że mały Diego wpadł podczas zabawy koło domu do dziury z gównem. Brakowało chwili, by się w niej utopił. Przed śmiercią uratował go przechodzący niedaleko wujek. To alegoria całego późniejszego życia Maradony.

Z Rosji Paweł Kapusta

Już jako Bóg futbolu w szambo wpadał wielokrotnie. Przez uzależnienia balansował na granicy życia i śmierci, lekarze dokonywali cudów, by za uszy wyciągać go z zaświatów. Jak choćby w 2004 roku, gdy zasłabł po meczu Boca Juniors i przewieziono go na oddział intensywnej terapii. Dwa dni oddychał za niego respirator, lekarze informowali, że kolejne godziny będą decydujące. Diego oczy otworzył, zaczął oddychać samodzielnie i wrócił do stołu.

Podobne sytuacje zdarzały się wielokrotnie. Bywał w placówkach psychiatrycznych, na odwykach, trafiał do szpitala z problemami kardiologicznymi, po przedawkowaniu narkotyków, nawet z obżarstwa. Gdy o kilkadziesiąt kilo złamał barierę 100 kilogramów, przeszedł operację zmniejszenia żołądka. Ostatnie dni pokazały jednak, że łaknienia na życie nie zmniejszyły mu wszystkie te wywrotki na zakrętach.

Argentyńskie gazety mają na czarną godzinę przygotowane jego nekrologi i bogate wspomnienia. Gdy to się stanie, one będą gotowe. Poślą tylko do drukarni odpowiednie pliki. Jeśli ma się jednak do czynienia z człowiekiem funkcjonującym na krawędzi, życie tak samo kochającym, jak go nie szanującym, trzeba być gotowym na każdą ewentualność.

Wpadał w problemy podatkowe (włoskiemu fiskusowi do dziś "wisi" wiele milionów euro, przez co każdy przyjazd Maradony do Włoch kończy się zainteresowaniem odpowiednich organów), matrymonialne i obyczajowe (na pęczki jest na całym świecie kobiet walczących o uznanie przez Diego ojcostwa ich dzieci), zdrowotne, prawne. Świat sportu wciągał go tak samo mocno, jak półświatek mafijny.

ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Afera alkoholowa w reprezentacji Polski? Kamil Glik: To ohydne kłamstwo! Wstyd, że ktoś coś takiego napisał

W Neapolu żył ramię w ramię z przywódcami Camorry, którzy traktowali Maradonę jak misia z Krupówek. Przytulali się do niego kibice, a organizacja ich tłamsiła. Zresztą, przez lata bratał się z wieloma ciemnymi postaciami. Na Kubie Fidel Castro dzielił się z nim znakomitym przepisem na ostrygi, niedawno Argentyńczyk ubijał interes z Aleksandrem Łukaszenką na Białorusi (to on stoi ponoć za zatrudnieniem Diego w Dynamie Brześć).

Gdyby chcieć wymienić jego wszystkie wybryki, nie wystarczyłoby internetu. Dwa razy w czasach kariery był przyłapany na stosowaniu dopingu (w tym raz podczas mundialu w USA), zawieszany przez krajowe i światowe federacje za najobrzydliwsze wybryki. Po awansie na mundial w 2010 roku, jako selekcjoner argentyńskiej kadry wykrzykiwał przed kamerą, co krytycy mogą zrobić z jego przyrodzeniem. Na dodatek udzielał im wskazówek odpowiednimi gestami. Trudno powiedzieć, czy spełnili prośbę Diego. Na pewno FIFA nie była zadowolona z takich propozycji, za co zawiesiła go na kilka miesięcy.

Niektórzy mogą się zastanawiać: jak więc to możliwe, że człowiek o wykwintności robaka toczącego kulę wciąż nie został usunięty z obrzydzeniem na margines piłkarskiej społeczności. Czegokolwiek by nie zrobił, wszystko mu się wybacza. Afery - wycisza. Obrzydlistwa - tuszuje bądź zbywa śmiechem. To nie jest przecież tak, że jego rodacy nie są zażenowani. Duża część jest. Maradona wywodzi się jednak w dużej części z nich, z najniższych warstw. I od lat się nie zmienia. Gra swój spektakl. No i pamięta się o historii...

Trudno rozstrzygnąć spór, czy to największy piłkarz w dziejach piłki nożnej. Kościołów jest kilka, wyznawcy zapiekle bronią swoich racji. Jedni powiedzą o Pele, bo przecież to on zdobył trzy tytuły mistrza świata. Inni modlą się do Diego, z piłką potrafiącego wyczyniać rzeczy przeczące prawom fizyki. Tytułów mistrza świata nie ma aż tyle, ale przecież kolegów w zespole miał o wiele słabszych niż starszy kolega z ekipy Canarinhos.

Można żyć przeszłością, ale historia nie zawsze jest w stanie wybielić teraźniejszość. Maradona to najsmutniejszy obrazek trwających mistrzostw. Owszem, z polskiej perspektywy można mówić o biało-czerwonym blamażu wyciskającym łzy, ale Diego to postać o zasięgu globalnym, ikona, jednostka pomnikowa. Znalazłoby się wiele osób, które powiedziałyby: futbol to on. Dlatego tym trudniej patrzy się na to, co Diego wyprawia podczas argentyńskich meczów w Rosji. A realizator - niemal jak na złość - wyłapuje akurat takie momenty, których oglądać nie powinniśmy. A to Diego trze nos (ciekawe dlaczego?), a to śpi, a to spogląda zza szklanej bariery całej uwalonej białymi śladami (ciekawe od czego?), a to skacze jak małpa i wymachuje środkowymi palcami.

A obrazki niosą się później przez wszystkie szerokości geograficzne. Cyniczni powiedzieliby, że to celowa gra, by jak najdalej w świat dotarł firmowy znaczek na t-shircie upadłej gwiazdy (to jego sponsor na ten turniej). Jeśli byłaby to prawda, można by postawić pytanie: czy taka reklama nie stoi w sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem? Bo z dobrym smakiem - na pewno.

Mundial to taki turniej, na który spoglądają wszyscy. Również ci, którzy na co dzień futbolem się nie interesują. Ale także ci najmłodsi. Jak wytłumaczyć im, że ten obleśny ktoś, żywcem wyjęty z filmu dokumentalnego o patologii łamiącej życie, był kiedyś magikiem nie mniejszym od Messiego? Mam z tym ogromny problem. Organizatorzy mistrzostw powinni oszczędzić nam tych widoków. Dla dobra naszego i dla dobra futbolu.

Paweł Kapusta
Zobacz inne teksty autora

Źródło artykułu: