Podczas mundialu w 1986 roku w Meksyku reprezentacja Belgii odniosła jak dotąd największy sukces na mistrzostwach świata. Po wyeliminowaniu ZSRR (4:3 po dogrywce) i pokonaniu Hiszpanii w ćwierćfinale dotarła do półfinału i zmierzyła się z Argentyną. Na Stadionie Azteca w obecności 115 tysięcy widzów zespół z Jean-Marie Pfaffem, Erikiem Geretsem, Enzo Scifo, Franky'm Vercauterenem i Janem Ceulemansem w składzie uległ Albicelestes 0:2 po dwóch golach będącego u szczytu kariery Diego Maradony.
Na kolejny udany występ w światowym czempionacie Belgowie czekali aż 28 lat. - Widzę w tym pojedynku szanse dla naszego zespołu. Jesteśmy zjednoczeni, co może dać nam przewagę. Jeśli zagramy zwarcie, możemy zniwelować zagrożenie płynące ze strony Messiego i di Marii - tłumaczy Pfaff.
[ad=rectangle]
Lionel Messi będzie w sobotę oczkiem w głowie belgijskiej defensywy, która liczy, że gwiazdor nie powtórzy wyczynu Maradony i nie wypunktuje Czerwonych Diabłów. - Jest najlepszy na świecie i ma gigantyczny talent. Jeśli jednak losy zwycięstwa rozstrzygają się tylko w jednym meczu, wszystko może się zdarzyć. Szwajcaria pokazała, że można stawić czoła nawet tak silnemu zespołowi jak Argentyna - przekonuje stoper Daniel van Buyten.
- Na ten mecz liczył cały kraj - ćwierćfinał z Argentyną to marzenie! - uważa kolejny z filarów defensywy Vincent Kompany, który nie może doczekać się pierwszego gwizdka. - Mam już w głowie plan na ten pojedynek. Zdajemy sobie sprawę, że rywale mają pewne słabości i spróbujemy je wykorzystać. Jakie? Brakuje im równowagi w drużynie - zdradza selekcjoner Marc Wilmots.