Maryna Gąsienica-Daniel: muszę się wybić, żeby pociągnąć kogoś w górę (cz. 2/2)

- Niestety, w Polsce nie mamy jednej czołowej zawodniczki jak we Włoszech czy w innych krajach. Nie ma kogoś, kto mógłby pociągnąć mnie w górę. To ja muszę się wybić, żeby później móc pociągnąć kogoś innego - mówi alpejka Maryna Gąsienica-Daniel.

Michał Bugno
Michał Bugno
Na zdjęciu Maryna Gąsienica-Daniel / Na zdjęciu Maryna Gąsienica-Daniel

Cykl Pucharu Świata w narciarstwie alpejskim transmituje telewizja Eurosport.

WP SportoweFakty: Jak daleko jest pani od pierwszej trzydziestki Pucharu Świata?

Maryna Gąsienica-Daniel: To trudne pytanie. W ostatnim czasie sporo dziewczyn wycofało się z Pucharu Świata, wiele z nich zakończyło karierę albo po prostu zrobiło sobie przerwę. W tej chwili w czołowej trzydziestce Pucharu Świata rywalizują zawodniczki, z którymi na co dzień ścigam się podczas treningów i w zawodach Pucharu Europy. Z niektórymi wygrywam, a z innymi przegrywam. Zależy od dnia i od trasy. Ja w każdych zawodach zawsze chcę zrobić jak najlepszy wynik. W Soelden się nie udało, ale gdybym startowała z numerem trzydziestym, byłoby mi łatwiej. Wtedy na trasie znajdowałoby się mniej wyrw.

Jak postrzega pani swoje perspektywy sportowe na następne lata?

- W tym sezonie na pewno będę się starała regularnie punktować w Pucharze Europy. Oczywiście, za każdym razem, gdy uzyskam kwalifikację do Pucharu Świata, będę w nim startować. Na razie wiem tyle, że nie pojadę na kolejne zawody PŚ do Aspen. W tej chwili moim głównym celem są mistrzostwa świata seniorów w Saint Moritz, a kolejnym igrzyska olimpijskie w Pjongczangu.

Dwa lata temu podczas uniwersjady w Trydencie zdobyła pani złoty medal w slalomie gigancie. W tym samym roku na mistrzostwach świata juniorów w Mont-Sainte-Anne w tej samej konkurencji zajęła pani bardzo wysokie, piąte miejsce. To sukcesy, które dają pani motywację do treningów i nadzieję na świetne wyniki w rywalizacji na poziomie seniorów?

- Oczywiście. Na pewno tak jest. W zeszłym sezonie zaczęłam udanie jeździć w Pucharze Europy i zapunktowałam w dwóch pierwszych startach. Niestety, w grudniu zaliczyłam poważną wywrotkę i przez kilka tygodni miałam problemy z kolanem. Przez dwa tygodnie w ogóle nie jeździłam. To był praktycznie środek sezonu i ciężko było mi wrócić do formy.

Czego najbardziej brakuje polskiemu narciarstwu alpejskiemu? Co jest potrzebne, żeby reprezentanci naszego kraju mogli rywalizować na wyższym poziomie?

- Ważną rolę odgrywają kwestie finansowe. Na pewno nie mam zapewnionego takiego przygotowania, jak inne zawodniczki. Ja i tak cieszę się, że cały czas mogę się z nimi ścigać i nie odskakują mi tak daleko, że mogłabym ich nie dogonić. Niestety, w Polsce nie mamy jednej czołowej zawodniczki jak we Włoszech czy w innych krajach. Nie ma kogoś, kto mógłby pociągnąć mnie w górę. To ja muszę się wybić, żeby później móc pociągnąć kogoś innego. W naszym kraju najlepsza jestem ja i Sabina Majerczyk, z którą możemy się razem ścigać. Ciężko jednak nadążać za dziewczynami z czołówki Pucharu Świata, które rywalizują ze sobą na treningach i mają wspólne konsultacje.

Mogą też liczyć na szerokie sztaby szkoleniowe, składające się z kilku trenerów, fizjoterapeutów, serwismenów itd.

- Ja nie mam fizjoterapeuty, a na zawody jeżdżę z trenerem, który sam przygotowuje mi narty. Normalnie, u moich rywalek, wygląda to tak, że jest główny trener, drugi trener, fizjoterapeuta, serwismen i psycholog. A u nas tego po prostu nie ma. Nie możemy też jechać na obozy do Nowej Zelandii czy do Chile i przygotowywać się na tak wysokim poziomie tak, jak nasze przeciwniczki z innych krajów.

W iluosobowym zespole przyjechaliście do Soelden?

- W dwuosobowym. Przyjechałam ja i trener.

Zazdrości pani swoim zagranicznym rywalkom?

- Zazdroszczę, ale nawet nie tego, że mają tylu trenerów. Zazdroszczę im przede wszystkim tego, że na co dzień mogą trenować z dziewczynami lepszymi od siebie. Mają kogoś, kto może je ciągnąć w górę.

Włoszki, Francuzki, Szwajcarki czy Austriaczki od dziecka jeżdżą też po alpejskich trasach.

- No właśnie. Chociaż my też dużo czasu spędzamy na alpejskich trasach. Wiadomo jednak, że kosztuje to bardzo dużo.

Sabina Majerczyk do nowego sezonu przygotowywała się w Nowej Zelandii.

- Tak, ale była tam za swoje pieniądze.

Przed chwilą wspomniała pani o urazie, który przeszkodził pani w startach w ubiegłym sezonie. Narciarstwo alpejskie jest sportem niezwykle niebezpiecznym i startując w zawodach ryzykujecie zdrowiem, a nawet życiem. Podczas startów macie tego świadomość?

- Przy okazji startów raczej się o tym nie myśli. Gdybym zaczęła się zastanawiać, co może mi się stać, to pewnie byłabym tak zestresowana, że nie dojechałabym do drugiej bramki. Kiedy się stoi na starcie, to myśli się prosto: albo jedziesz albo nie. Po tej zeszłorocznej kontuzji wróciłam do jazdy po dwóch tygodniach, ale przez jakiś czas trenowałam ze stabilizatorem. Po urazach zawsze ciężko jest odzyskać dobrą formę. Cały czas oszczędza się nogę.

Kilka dni temu głośno zrobiło się o utytułowanej zawodniczce Annie Fenninger, która podczas treningu w Soelden, trzy dni przed inauguracją cyklu, doznała bardzo poważnej kontuzji, zrywając w kolanie więzadła krzyżowe. Ten sezon ma z głowy.

- Anna Fenninger to zawodniczka, która przygotowywała się do zdobycia kolejnej Kryształowej Kuli. To, co się stało, na pewno jest dla niej bardzo trudne. Myślę jednak, że szybko wróci na szczyt. Jest silna psychicznie i ma duże zaplecze, które dołoży starań, by stało się to jak najszybciej.

Jak wyglądają pani relacje z Anną Fenninger i innymi czołowymi zawodniczkami? Utrzymujecie ze sobą kontakt?

- Akurat z Fenninger za bardzo się nie znam, ale dość dobrze znam kilka innych dziewczyn np. Włoszkę Federicę Brignone, która wygrała inauguracyjne zawody Pucharu Świata w Soelden.

Tenisistka Agnieszka Radwańska czy biathlonistka Weronika Nowakowska-Ziemniak przyjaźnią się z niektórymi rywalkami i jeżdżą z nimi na wakacje. Pani się to nie zdarza?

- Nie, aż tak bliskiego kontaktu nie mamy. Spędzamy ze sobą czas przy okazji zawodów. Bliższe kontakty mamy z Czeszkami i Słowaczkami, ale z Włoszkami i Austriaczkami aż tak się nie przyjaźnimy.

Choć nie ukończyła pani sobotnich zawodów w Soelden, widać, że jest w pani dużo entuzjazmu i pozytywnej energii.

- No pewnie. Starty w Pucharze Świata sprawiają mi dużą frajdę. Jak przed zawodami zobaczyłam trasę, byłam mega zmotywowana, żeby pójść na maxa. Nie udało się dojechać do mety, ale nie mogę się załamywać, bo za miesiąc kolejny start. Co mi z tego załamywania? Lepiej wrócić do treningów i cisnąć dalej.

Rozmawiał w Soelden Michał Bugno

Autor na Twitterze:

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×