Piotr Obidziński, były szef Wisły: Za mało transparentności i profesjonalizmu

- Władze klubu żyją w świecie teorii spiskowych, plotek i podszeptów. Kibice-akcjonariusze mają prawo żądać transparentności i profesjonalizacji, bo inaczej legenda runie - mówi Piotr Obidziński. Opowiada, kto według niego odpowiada za spadek Wisły.

Dariusz Faron
Dariusz Faron
Piotr Obidziński WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Piotr Obidziński
Na łamach WP SportoweFakty przyczyny degradacji analizuje były prezes "Białej Gwiazdy", Piotr Obidziński. Pełnił w Wiśle swoją funkcję do kwietnia 2020. Dziś mówi otwarcie, co - jego zdaniem - nie działa w klubie jak należy.

Dariusz Faron, Szymon Jadczak: Dlaczego zgodził się pan na ten wywiad? Jest pan skonfliktowany z właścicielami Wisły. Zamierza pan kopać leżącego?

Piotr Obidziński, były prezes Wisły Kraków:
Zupełnie nie. Po prostu kilka spraw wymaga wyjaśnienia, bo niestety przy okazji rozkładania w mediach spadku Wisły na czynniki pierwsze powielana jest, w tym przez dziennikarzy z dostępem do władz klubu, całkowicie nieprawdziwa narracja m.in. na temat rozliczeń ludźmi z Warszawy czy moich relacji z władzami Krakowa albo niektórymi dziennikarzami. To znamienne, bo niestety najważniejsze osoby w klubie żyją w świecie teorii spiskowych i lubią podejmować decyzje na podstawie plotek i podszeptów. Nie chciałbym, by nieprawdziwe informacje na mój temat zagnieździły się w pamięci kibiców.

Tylko nie wchodźmy w narrację, że Błaszczykowscy, Jażdżyński i Królewski to zło, a Obidziński jest bez skazy i gdyby został, byłoby super. Pan nie ma sobie nic do zarzucenia?

Mam. Nie zbudowałem relacji z Jakubem Błaszczykowskim i nie zdobyłem jego zaufania i jego bliskiego, decyzyjnego w najważniejszych sprawach, otoczenia - Krzysztofa Kołaczyka, Małgorzaty Domagalik czy Marcina Kempisty. A to zaufanie jest konieczne do sprawnego działania z Kubą. Takie jest też moje zadanie jako profesjonalnego menedżera, którego nie dałem rady wykonać. Trochę świadomie, trochę nie, ale pracowałem z tym, z kim lubiłem to robić i kimś, kto wnosił realną wartość nadzorczą dla mnie, czyli z Tomkiem Jażdżyńskim. Brak zaufania ze strony Błaszczykowskich wobec mnie był z kolei tak duży, że nie próbowałem przebijać tego muru. To był błąd, choć do dziś nie wiem, jak mogłem zrobić to inaczej, żeby nie stracił na tym profesjonalizm mojej pracy.

ZOBACZ WIDEO: Z Pierwszej Piłki #8: co dalej z Lewandowskim? Transfer na horyzoncie

Skąd pana zdaniem ten brak zaufania?

U podstawy leży wiara, że miałem nieczyste intencje wobec Wisły, bo pochodzę z Warszawy i określonego środowiska. A dalej to już poszła spirala.

Po czym wnioskował pan, że Błaszczykowski panu nie ufał?

Było bardzo wiele sytuacji od bardzo drobnych po poważniejsze, gdzie było to bardzo klarowne, że nie mam i nigdy nie będę miał jego zaufania. To się tyczy nie tylko mnie, ale też innych pracowników, a nawet członków rady nadzorczej. Wszędzie widziane są spiski.

A po rozstaniu to przerodziło się niestety w jakąś obsesję: Błaszczykowski potrafi w nocy dzwonić po ludziach, że mają mnie nie wpuszczać na jakąś imprezę, gdzie są jego znajomi, albo dzwonić po właścicielach lóż na Wiśle, żebym nie wszedł na stadion.

W jaki sposób blokował pana wejście na stadion?

Rozstaliśmy się, w założeniu, jak dżentelmeni. Ustaliliśmy, że nie atakujemy się publicznie. Jak wyszło, wiadomo. Do końca sezonu 21/22 miałem w pisemnej umowie dwa bilety na "golda". Raz chciałem przyjść na mecz z ważnym znajomym, napisałem do managementu odpowiedzialnego za bilety i dostałem odpowiedź, że moja umowa wygasła. Zatem: najpierw jawnie złamali ustalenia ustne dotyczące mediów a potem pisemne dotyczące biletów. Oczywiście, stać mnie na bilet, ale chodzi o zasady i dotrzymywanie umów. Potem chciałem jeszcze wejść do loży znajomego. Dostałem od niego zwrotny telefon, że dzwonił Dawid Błaszczykowski, iż Kuba nie życzy sobie mojej obecności na stadionie.

Brak zaufania ze strony Błaszczykowskich wobec mnie był z kolei tak duży, że nie próbowałem przebijać tego muru. To był błąd, choć do dziś nie wiem jak mogłem zrobić to inaczej, żeby nie stracił na tym profesjonalizm mojej pracy.


Zacytujmy pana niedawny wpis z Twittera: "Wściekły, sfrustrowany, rzucający groźbami właściciel (w sytuacjach, gdy nie może nic zrobić albo nie ma racji, albo czegoś nie rozumie) to jedno z tych krakowskich wspomnień, za którymi nie tęsknię". Twierdzi pan, że Błaszczykowski panu groził?

Gdy udzielił wywiadu kanałowi "Foot Truck", z którego żaden zarzut się z czasem nie potwierdził (Błaszczykowski skrytykował w nim Obidzińskiego, zarzucając mu niekompetencję - przyp. red.), Kuba napisał na naszej grupie WhatsApp, że powinien to zrobić już dawno, ale był zajęty pracą i że to "jeszcze nie koniec". Z kolei później Jarosław Królewski sugerował mi na piśmie stworzenie problemów w mojej obecnej korporacji, bo "się odezwie do swoich znajomych z jej władz".

Kuba wierzy, że cała piłkarska Warszawa na bieżąco koordynuje działania medialno-biznesowe, aby zaszkodzić jemu i Wiśle, dlatego też każdy nieprzychylny tekst ze stolicy oznacza wojnę na linii Kraków - Warszawa, w której każdy stamtąd to wróg, więc trzeba mu zaszkodzić, jak się da.

Wróćmy do czasów pana prezesury. Kiedy po raz pierwszy pomyślał pan, że wszystko zmierza do rozstania z klubem?

Późną zimą 2020. Zrobiliśmy bardzo dobre, ratunkowe okno transferowe. Turgeman strzelał bramki, Hebert dobrze bronił. W tym momencie kończył się kilkumiesięczny kontrakt Kuby Chodorowskiego, który świetnie pracował przy tych transferach. Było wcześniej ustalenie, że jeśli robota pójdzie dobrze, to może zostanie dyrektorem sportowym. Tymczasem Dawid Błaszczykowski przekazuje nam na spotkaniu, że Kuba zdecydował, że nie przedłużamy umowy. Spojrzeliśmy na siebie i zrozumieliśmy się bez słów. Po spotkaniu Chodorowski stwierdził: "Będziesz następny". Odpowiedziałem: "Najpewniej tak". Dawid był już namaszczony na prezesa. Kontrakt kończył mi się w czerwcu. W lutym czy marcu zacząłem sondować, czy mam szukać roboty. Poczułem, że Tomek Jażdzyński gra na zwłokę, więc wiedziałem, że nie będzie dobrze. Potem spotkałem przypadkiem Kubę. Powiedział mi, że nie jest zadowolony z mojej pracy.

Nie było więc możliwości kontynuowania współpracy?

Pierwsza propozycja była taka, że zostaję jako wiceprezes, a Dawid z rady nadzorczej przeskakuje na funkcję prezesa, takiego od relacji miękkich, sponsorów. To by nawet zadziałało, jestem o tym święcie przekonany, bo bezpośrednie relacje z Dawidem miałem bardzo poprawne. Myśli racjonalnie, podejmuje wyważone decyzje. Trafiają do niego dobre argumenty, nie podpala się. Poza tym to człowiek pracy. Myślę, że dobrze byśmy współpracowali. Ale powiedziałem mu wprost, że to będzie trudne, jeśli Dawid nie zaufa i nie będzie wierzył w moje decyzje biznesowe i dobrą wolę. Przemyślał to. Stwierdził: "Faktycznie, muszę mieć kogoś, komu bardziej ufamy jako rodzina". Stąd Maciek Bałaziński (obecny wiceprezes Wisły - przyp. red.)

Jak wyglądało pana pożegnanie z Wisłą?

Tomek Jażdżyński i zaprzyjaźniony restaurator zorganizowali bardzo fajną kolację pożegnalną. Dostałem koszulkę, przyszli pracownicy klubu i Maciej Bałaziński, który jeszcze nie był we władzach, ale tworzyliśmy razem ramy prawne "funduszu transferowego". Natomiast Tomek Jażdżyński pojawił się jako jedyny z trójki właścicieli. Żeby było jasne: nie oczekiwałem żadnych wielkich pożegnań.

Jesteście rozliczeni?

Przypomnę, że przez pierwsze tygodnie ratowania klubu zarówno kancelaria LSW (w której partnerem jest Bogusław Leśnodorski, również zaangażowany w pomoc Wiśle - przyp. red.) jak i ja pracowaliśmy dla Wisły za darmo. Tak się umówiliśmy. Później przeszedłem na pensję, która w zasadzie była zwrotem kosztów. A kiedy zostałem prezesem, ta pensja była nadal wyraźnie poniżej rynkowej. Po odejściu dostałem niewielką kompensację za tzw. opcje menedżerskie. Wszystko jest ok i nie wiem też nic, by istniał między Krakowem i Warszawą konflikt o podłożu finansowym.

I tu też warto podkreślić, że podczas swojej prezesury z Bogusławem Leśnodorskim rozmawiałem może raz na dwa miesiące. Zasięgałem u niego opinii stricte merytorycznych w sprawach ogólnopiłkarskiego zarządzania, bo przecież to człowiek, który świetnie zna się na piłce i zarządzaniu klubem, co też pokazała historia. On się, jak zostałem p.o. prezesa, celowo i bardzo profesjonalnie usunął w cień i doradzał tylko na wspólnej grupie, a nie mi zakulisowo.

Trzy osoby, które według pana ponoszą największą odpowiedzialność za spadek Wisły?

Jakub Błaszczykowski, Dawid Błaszczykowski i Jarosław Królewski - ostatni przez grzech zaniechania, bo zawsze głosował tak jak Błaszczykowscy, bez żadnej refleksji, zatem Tomek Jażdzyński miał trudną sytuację nawet jak się z czymś nie zgadzał.

Porozmawiajmy zatem o tym, jak za pana czasów wyglądały hierarchia i proces decyzyjny. Zacznijmy od roli Jakuba Błaszczykowskiego.

Primus inter pares. Rzadko włączał się w dyskusję, ale bez niego nie zapadała żadna kluczowa decyzja. Dawid Błaszczykowski też wszystko z nim konsultował, aż w końcu przestaliśmy udawać i Kuba głosował za Dawida nie będąc formalnie w radzie. Nigdy z Kubą nie złapaliśmy wspólnego flow. Jak już wspomniałem, czasami wylewała się z niego frustracja, ale o to trudno mieć do niego pretensje. To jest piłka nożna. Kuba jest silny, wiele przeszedł. Ale jest tak skonstruowany, że gdy czuje frustrację, wybucha. Mnie to realnie nie rusza, byleby potem za tym szły rozsądne decyzje, ale nie idą.

Błaszczykowski ma pana zdaniem odpowiednie kompetencje, by zarządzać klubem piłkarskim?

Kuba niestety nie, bo brakuje mu trzeźwej oceny sytuacji. Kieruje się podpowiedziami ludzi, którzy sprawiają wrażenie niegroźnych i zaufanych. Sam Dawid Błaszczykowski, gdyby nie był pod wpływem Kuby i jego charakteru, byłby o wiele lepszym menedżerem. Ma racjonalne podejście do świata. Jedno okno transferowe robiliśmy z nim i Kubą Chodorowskim i bardzo fajnie nam się współpracowało. Kuba się wtedy nie wtrącał. Niestety Błaszczykowski ma taką cechę, że wchodzi, gdy jest sukces, a kiedy jest porażka to znika... Mamy tego przykłady na bieżąco.

Błaszczykowscy naprawdę wierzą, że Królewski jest polskim Elonem Muskiem i w razie konieczności wyłączy Cracovii internet. Ja z kolei przeszkadzałem Jarkowi w byciu gwiazdą komunikacji.


Jaką rolę odgrywał za pana czasów Jarosław Królewski? Dziś nie brakuje głosów, że to głównie on odpowiada za komunikację właścicieli z kibicami, choćby w mediach społecznościowych.

Za mojej kadencji we współpracy ze specjalistami powstał dokument o nazwie: "Strategia komunikacji Wisły Kraków". To był pomysł na wieloletnią budowę brandu wzorowany trochę na klubach angielskich, niemieckich, historii Ekstraklasy itd. Został przygotowany razem z Sewerynem Dmowskim, który z zastępcy rzecznika prasowego wyszkolił utalentowaną Karolinę Biedrzycką na profesjonalnego rzecznika prasowego. Wspomniany dokument został zatwierdzony przez radę nadzorczą. Ale nikt się go nigdy potem nie trzymał. A Królewski robił wszystko na własną rękę, często - w mojej opinii - szkodząc klubowi.

Błaszczykowscy naprawdę wierzą, że Królewski jest polskim Elonem Muskiem i w razie konieczności wyłączy Cracovii internet. Ja z kolei przeszkadzałem Jarkowi w byciu gwiazdą komunikacji. Kiedyś powiedział mi wprost: "Gdy przychodzę do twojego gabinetu, czuję się malutki, a twoją rolą jako prezesa jest, bym czuł się wielki".

Za co odpowiadał?

Jarek się często wypowiadał publicznie, brał udział w głosowaniach udziałowców. Natomiast za moich czasów raczej nie miał merytorycznych obowiązków i zawsze głosował tak jak Błaszczykowscy.

Słyszeliśmy głosy, że w Wiśle decyzje podejmuje się czasem na podstawie tego, co się dzieje na Twitterze.

To generalnie symbol naszych czasów zarówno w polityce, a coraz częściej też w biznesie. W Wiśle choć Kuby niby nie ma na Twitterze, to doskonale wie, co tam się dzieje. Zresztą wszyscy właściciele klubu mocno śledzą media społecznościowe.

Jaka była rola Tomasza Jażdżyńskiego?

W całym trio to jedyny krakus i wiślak od dziecka. Stąd też jego wojna o to, by Wisłę uznano najstarszym klubem w Polsce. Za moich czasów rola Jażdzyńskiego była kluczowa. Nie podjąłem żadnej decyzji bez niego. Czołówka menedżmentu w Polsce, od takich trzeba się uczyć, jak jest się "młodym" prezesem. Rozmawialiśmy prawie codziennie, co najmniej godzinę. Jako jedyny wśród właścicieli ma taki sam styl komunikacji jak ja. Dla dobra Wisły poświęca ogromne pieniądze, czas, swoją reputację i ludzi. Mnie też musiał poświęcić, ze względu na układ sił i chęć niekonfliktowania się wewnątrz właścicieli. Obaj interesujemy się historią. Kilka razy mu przypominałem, że historia pokazała wielokrotnie, że żadne kompromisy z ludźmi, którzy w imię najwspanialszej nawet idei świadomie łamią umowy i podstawowe zasady społeczne, nie doprowadzą tejże idei do sukcesu, tylko do upadku.

Jażdzyński jest też autorem akcji promującej Wisłę jako najstarszy klub w Polsce. Dziś nie brakuje głosów, że go to ośmieszyło, a właściciele powinni poświęcić energię na dużo ważniejsze rzeczy.

Ze względu na miłość do Wisły i historii Tomek będzie nadal walczył o miano najstarszego klubu, choć ta akcja niestety w oczach kibiców przypięła mu łatkę "walczącego z wiatrakami". Tomek chciał od dawna przeprowadzić tę akcję, a że po zatrudnieniu trenera Adriana Guli i przeprowadzeniu transferów przed obecnym sezonem nic nie zapowiadało katastrofy, a budżet był spięty, bo wszedł Orlen i kasa się zgadzała, to ją uruchomił.

Mówi pan, że nic nie zapowiadało katastrofy, ale rzeczywistość boleśnie zweryfikowała siłę zespołu.

Wyobraźmy sobie, że Adrian Gula zostaje na stanowisku. Działacze zatrzymują Yawa Yeboaha, a pół miliona euro za Achrafa zimą, kiedy już było słabo, inwestują w wypożyczenie skutecznych piłkarzy. Wydaje mi się, że wtedy nie byłoby problemu z utrzymaniem. Za 100, 150 tys. euro wypożyczyć można na pół roku topowego jak na Ekstraklasę zawodnika. I można ratować ligę. Historia pokazała, że obecne władze Wisły potrafią dobrze sprzedać piłkarza i potem zainwestować te środki. Widzę zatem spadek Wisły jako serię decyzji wyłącznie źle umiejscowionych na osi czasu, bo same decyzje nie były złe. Moim zdaniem zatrudnienie Jerzego Brzęczka było słuszne, ale spóźnione.

Odważne słowa. Mówimy o trenerze, który wygrał jedno z trzynastu spotkań. 

Jak wspomniałem, Kuba lubi opierać się na plotkach, podszeptach, spojrzeniach. Zawodnicy też to widzą, bo Kuba łączy rolę właściciela z rolą piłkarza. Jego koledzy z szatni nie ufali i nie wierzyli żadnemu trenerowi, na którego Kuba krzywo spojrzał. Wolą mieć problem ze szkoleniowcem, niż z Błaszczykowskim, bo ten drugi im płaci. Kuba chce dobrze, ale taki mechanizm istniałby w przypadku każdego trenera. Z wyjątkiem Brzęczka. Piłkarze mogą się go słuchać, bo między nim i Błaszczykowskim nie ma żadnych niedopowiedzeń. Trener po prostu dostał za mało, wypożyczonych nawet, dobrych zawodników. Spójrzcie na Citaiszwiliego. Jeszcze jeden taki piłkarz i Wisła by się utrzymała.

Pytaliśmy na początku o pana błędy. Błaszczykowski zarzucał panu, że nie potrafił się porozumieć z miastem. Odebrał pan miejsce w loży Januszowi Koziołowi, czyli pełnomocnikowi prezydenta Majchrowskiego. To był koniec relacji z miastem, bo Kraków takich rzeczy nie zapomina. Przekreślono pana.

Zachowajmy chronologię i policzmy pieniądze. Zaczęliśmy relacje z miastem świetnie. Umowa z Krakowem powiększyła stan posiadania klubu o osiem lóż, co równa się do dziś ponad milionowi złotych rocznie zysku dla Wisły względem poprzednich ustaleń. A jaki sukces finansowy w relacjach z miastem odniósł obecny zarząd? Jedno odłożenie długu i pandemiczna obniżka jak w całym biznesie nieruchomości biurowych. Przyznaję, że moje relacje z miastem były chłodne. Podkreślam jednocześnie, że każda moja decyzja, włącznie z zamrożeniem stosunków z Koziołem, była skonsultowana z radą nadzorczą lub jej przewodniczącym. Wysłaliśmy bardzo racjonalne propozycje biznesowe dla miasta, i dlatego że nie umiem i nie grywam nigdy w polityczne czy korporacyjne gierki, bo przez moją konstrukcję emocjonalną, po prostu widzę twardo, że żaden nasz obustronnie korzystny postulat do dziś nie jest spełniony.

No dobrze. Ale czy wyrzucenie z loży pełnomocnika prezydenta Krakowa nie było z pana strony błędem?

A czy teraz Wisła ma lepsze warunki biznesowo? A "nasz", bo Wisła ma naprawdę świetny zespół organizacyjny i sprzedażowy, milion złotych z lóż wschodnich wpływa co roku.

Nie pytamy, jak jest teraz, tylko czy pana zachowanie względem Kozioła nie było błędem.

Trudno mi ocenić. To była klasyczna eskalacja po wielomiesięcznej bezskutecznej korespondencji z miastem, którą prowadziliśmy wspólnie z Tomkiem. Kuba też był wtedy u prezydenta dwa razy. Tymczasem jedyny realny finansowy progres w relacjach z miastem Wisła zanotowała za moich czasów. Mam merytoryczne, bardzo poważne argumenty. Może ta relacja z panem Koziołem, teraz w pierwszej lidze, jeszcze przy 80-milionowym, centralnym budżecie na remont stadionu pozwoli coś ugrać Dawidowi z naszych postulatów dla dobra wszystkich mieszkańców Krakowa.

Błaszczykowski krytykował też pana za to, że nie mógł się dogadać z Adamem Buksą ws. przedłużenia umowy z jego synem Aleksandrem. Tu też nie ma pan sobie nic do zarzucenia?

Tu czas pokazał jasno kto miał rację. Poza tym sprawa Buksy została mi odebrana na długo przed moim zwolnieniem, Kuba prowadził ją osobiście. Od początku twierdziliśmy z Tomkiem Jażdżyńskim, że Buksowie grają na zwłokę, więc trzeba mieć ograniczone zaufanie do ustaleń słownych i grać twardo o nową umowę.

Mówi pan sporo o etyce. Tymczasem negocjował pan z Adamem Buksą nowy kontrakt syna, by w jednej chwili poinformować go, że automatycznie przedłużacie kontrakt na juniorskich warunkach.

To był naturalny element naszej strategii. Spędziłem wiele godzin na rozmowach z panem Adamem - to sympatyczny człowiek, niesamowicie inteligentny, który odniósł sukces w biznesie. Krakowski styl wymagający długiej rozmowy i wysłuchania. Ale w którymś momencie poczułem, że to gra na czas, który upływał, więc musiałem podjąć decyzję o przedłużeniu kontraktu, bo naraziłbym się na dużo poważniejszy zarzut niegospodarności, ale też Buksa musiał zobaczyć ryzyko zatrzymania gry na pół roku. Musiałem też przecież mieć zgodę rady nadzorczej na to przedłużenie.

Nie rozumiem do dziś, dlaczego Tomek Jażdzyński zgodził się później ogłosić, że podpisali kontakt do 2023 roku, gdy było inaczej. Gdybym ja to zrobił i w świadomy sposób wprowadził w błąd opinię publiczną, wyleciałbym z hukiem i latał po sądach w związku ze sprawą o niegospodarność oraz o nakłonienie do niekorzystnego rozporządzania mieniem, bo akurat trwała letnia kampania karnetowa. Spółka, która ma ponad dziesięć procent rozdrobnionego, pozyskanego w emisjach quasi-publicznych akcjonariatu, ten akcjonariat ale też zwykłych kibiców, płacących za karnety i bilety zwyczajnie okłamała. To jest po prostu niedopuszczalne.

Wisła powinna być, z mocy prawa a jeszcze bardziej z powodu swojej najnowszej historii, w pełni transparentna i za moich czasów była.


Kolejny zarzut Kuby dotyczył Artura Skowronka. Fakty są takie, że pan nie mógł się z nim dogadać, a jemu szybko się udało.

Negocjacje ze Skowronkiem były trudne. Warunki stawiane przez trenera przekraczały nasz budżet. Potem usłyszałem, że nie chciałem Skowronka, a gdy się dogadał z Kubą, chciałem od właścicieli kwity. Tak, chciałem, bo jako prezes przekraczałem budżet. Kiedyś w innej firmie miałem tylko nieformalną zgodę rady nadzorczej na przekroczenie jakiegoś budżetu, a potem musiałem się z tego mocno tłumaczyć. Nie chodziło o to, że umywałem ręce, tylko o to, że jako prezes przekraczałem kompetencje. Kuba zadzwonił do Skowronka i dogadał się na tyle, ile chciał trener. Ja miałem ramy, a Błaszczykowski nie, i dlatego udało im się porozumieć. Myśmy z Kubą Chodorowskim woleli zrobić transfery i zostawić Stolarczyka jak najdłużej, pewnie do czasu zwolnienia z reprezentacji Jerzego Brzęczka. Zadzwonił do mnie jednak Tomek Jażdżyński: "Piotrek, wolą Rady Nadzorczej jest zatrudnienie Skowronka. Nie jesteś przekonany, wiem, ale tak zrób". Wtedy Skowronek dostał ode mnie pełne wsparcie - tego wymaga profesjonalizm. Ale zaczął przegrywać po pandemii i jak skończyły się wypożyczenia, co jasno potwierdza moją ówczesną opinię.

Wszystkie zarzuty przedstawione przez Kubę w "Foot Trucku" były absurdalne. Czas szybko je zweryfikował. Podobnie jak ta nowa narracja o moich mitycznych powiązaniach z Dominikiem Ebebenge, którego widziałem raz w życiu. Chodzi o faktury na kwotę kilkudziesięciu tysięcy złotych. Dominik dostał wspomnianą kwotę za pomoc przy trzech transferach w styczniu 2019. Robił je z Rafałem Wisłockim, jeszcze zanim przyjechałem do Krakowa i zanim udziałowcy udzielili pożyczki, żeby nie stracić tych piłkarzy i pozyskać spore pieniądze na ratunek klubu i innych zawodników. Wypłaciłem Ebebenge pieniądze po dwóch latach w wielu ratach zgodnie z tym, co miałem przekazane przez obie strony tamtych ustaleń, a sprawę wyjaśniłem radzie nadzorczej na jednym z posiedzeń. Jest cała dokumentacja potwierdzająca tamtą pracę, a stawki są grubo poniżej rynku w stosunku do kwot transferów. Dominik de facto bardzo pomógł w ratowaniu klubu i dostał za to praktycznie tylko zwrot kosztów.

I tu ważny punkt: Wisła powinna być, z mocy prawa a jeszcze bardziej z powodu swojej najnowszej historii, w pełni transparentna i za moich czasów była. Miałem regularne prezentacje wyników finansowych i sytuacji klubu, czego w tej chwili zupełnie nie widzę, a przypomnę: to w ponad dziesięciu procentach spółka należąca do kibiców-akcjonariuszy, którą przez to należy traktować jak spółkę publiczną. Transparentność wiąże się z dobrymi relacjami z mediami, które buduję, ale też żadnej redakcji ani dziennikarza w kwestiach biznesowych nie priorytetyzuję ani nie obdarzam szczególnymi względami i tak też robiłem prowadząc klub.

Co będzie dalej z Białą Gwiazdą?

Załóżmy, że Orlen pozostanie sponsorem, ale za mniejszą kwotę. Jest dużo gotówki za transfery, nie trafiła jeszcze do klubu, a trafi w przyszłym sezonie. Przy dobrych negocjacjach ze sponsorami można to wszystko spokojnie poukładać. Tylko kibiców bardzo żal, bo to oni w większości płacą za to wszystko i ci zwykli i ci biznesowi. Nie sądzę za to, by spadek zmienił coś w podejściu Kuby. W końcu charakter to coś stałego. Właściciele muszą się sprofesjonalizować i wyprowadzić klub, bo inaczej runie legenda.

W polskiej piłce następuje zmiana pokoleniowa i Wisła musi się w nią wpisać, żeby wrócić. Przychodzą do piłki wykształceni profesjonaliści z zapleczem finansowym i odnoszą sukcesy. Na przykład Michał Świerczewski i ludzie z nim pracujący, którym serdecznie gratuluję pucharu i podium. Jest całe młode pokolenie trenerów i kierunkowo wykształconych za granicą zarządzających piłką jak Dawid Szulczek, właśnie Kuba Chodorowski czy cała ekipa skupiona wokół poprzednich władz Legii. W Wiśle też jest wielu młodych, zdolnych pracowników, których można ciągnąć w górę, choć też wielu dobrych w ostatnim roku odeszło z klubu, ale potencjał jest.

Wisła wróci za rok do Ekstraklasy?

Tak. Przynajmniej bardzo bym tego chciał.

Dariusz Faron, Szymon Jadczak, dziennikarze WP
-

Przed publikacją tekstu poinformowaliśmy klub, że Piotr Obidziński udzielił nam wywiadu, w którym krytykuje działalność właścicieli Wisły i prezesa. Zaproponowaliśmy, by na naszych łamach odnieśli się do zarzutów. Do momentu publikacji nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Pogoń i Raków interesują się tym samym piłkarzem. To Brazylijczyk, były mistrz Belgii!
Kibice Pogoni wyprzedzili klub. Piłkarze odchodzą

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×