Szczera rozmowa z Łukaszem Zwolińskim. "Dostałem ofertę nie do odrzucenia. To dobry moment na kolejny krok do przodu"

Izraelski Hapoel Beer Szewa kusi Łukasza Zwolińskiego. Do Lechii Gdańsk wpłynęło już kilka ofert na setki tys. euro za napastnika, ale zostały odrzucone. 29-latek uważa, że po udanym poprzednim sezonie czas na drugi w karierze zagraniczny transfer.

Tomasz Galiński
Tomasz Galiński
Łukasz Zwoliński WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Łukasz Zwoliński
Za dwa tygodnie Lechia Gdańsk rozegra pierwszy mecz z Akademiją Pandev w I rundzie eliminacji Ligi Konferencji Europy. Nie można wykluczyć, że trener Tomasz Kaczmarek straci Łukasza Zwolińskiego, który po dobrym poprzednim sezonie otrzymał bardzo atrakcyjną propozycję z Hapoelu Beer Szewa.

Do klubu wpłynęło kilka ofert za Zwolińskiego, ale Lechia pozostaje nieugięta i każdą z nich odrzuciła. Piłkarz jest zdania, że to dobry moment na zmianę otoczenia, choć da się odczuć, że jeśli kluby finalnie się nie dogadają, to nie będzie żadnych problemów i wypełni kontrakt w Gdańsku jak profesjonalista. Zależy mu jednak, żeby i Lechia na tym ruchu zarobiła.

Tomasz Galiński, WP SportoweFaktyWróćmy na chwilę do poprzedniego sezonu. Strzeliłeś 14 goli, miałeś spory udział w awansie do europejskich pucharów. Z drugiej jednak strony zabrałeś parę asyst kolegom.

Łukasz Zwoliński, napastnik Lechii Gdańsk: Jestem bardzo zadowolony. Przede wszystkim dlatego, że skończyłem sezon zdrowy, co nie udało mi się rok wcześniej. A jeśli jestem zdrowy, to wiem jak pomóc drużynie. Swoimi bramkami pomogłem w osiągnięciu celu, jakim była gra w europejskich pucharach. Jestem ambitny, mierzę wysoko i zawszę chcę być wśród najlepszych. Zgadzam się, parę asyst kolegom zabrałem, natomiast czasu już nie cofniemy. Cóż, takie jest życie napastnika. Gdybym wykorzystał wszystkie sytuacje, to pewnie nie grałbym w polskiej lidze.

ZOBACZ WIDEO: Co z przyszłością Lewandowskiego? Kapitan reprezentacji zabrał głos

Popraw mnie, jeśli się mylę, ale wydaje mi się, że nigdy nie zagrałeś choćby w eliminacjach do europejskich pucharów.

Masz rację. To kolejne z małych marzeń, które każdy zawodnik chce spełnić. Nie po to się pracuje cały sezon, żeby potem znowu grać tylko w lidze. Jest to dla mnie coś wyjątkowego, coś co spróbuję po raz pierwszy. Nie mogę się doczekać tego dnia i pierwszej bramki w pucharach. Ważne, żebyśmy podeszli do tej pierwszej rundy maksymalnie skoncentrowani. Mimo iż mam zerowe doświadczenie z gry w Europie, to nie obawiam się tego dwumeczu. Jestem spokojny i uważam, że jako drużyna powinniśmy wyjść jak po swoje i pokazać wyższość nad rywalem.

Jak podchodzicie do tych meczów? Wydaje się, że awans do II rundy jest waszym obowiązkiem. W drugiej czeka już Rapid Wiedeń, a więc jest to perspektywa rywalizacji z solidnym przeciwnikiem.

Zdajemy sobie sprawę, że oczekiwania są ogromne. Ani trochę mnie to nie dziwi. Pamiętajmy jednak, że Lechia jest w europejskich pucharach dopiero trzeci raz w historii i nigdy nie awansowała do kolejnej rundy. Jeżeli każdy z nas wyjdzie na boisko pewnym swoich umiejętności, to nie boję się o tę rywalizację. Wiem jaką mamy jakość w drużynie i jeśli każdy zagra na swoim najwyższym poziomie, to jesteśmy w stanie pokazać fajną piłkę. Na razie nie wybiegam w przyszłość i nie myślę o meczu z Rapidem. Przejdźmy najpierw pierwszego przeciwnika, dopiero potem będziemy się zastanawiać nad kolejnym. Jeśli jednak mamy o tym rozmawiać, to uważam, że Rapid również jest zespołem w naszym zasięgu. Nie możemy pękać. Takie mecze są wyjątkowe.
Rafał Gikiewicz na lodówce przykleja sobie zawsze cele na nadchodzący sezon. Ty wspomniałeś parę lat temu w jednym z wywiadów, że masz do tego inne podejście i nie nastawiasz się na konkretne liczby, bo jest to niepotrzebne zaprzątanie sobie głowy.

I tak jest nadal. Nie mam żadnej kartki na lodówce. Każdy ma swój własny sposób jak podchodzić i przygotowywać się do pracy. Życie i piłka nauczyły mnie, że nie ma sensu planować, wybiegać daleko w przyszłość, bo bardzo szybko może to zostać zweryfikowane. To co powiem może wydać się banalne, ale jest prawdziwe. Zawsze przygotowuję się z meczu na mecz. Ten najbliższy jest najważniejszy. To w nim chcę być najlepszą wersją siebie.

Wspomniałeś parę lat temu, że twoim marzeniem jest gra w Bundeslidze.

Marzenia są po to, by o nie walczyć. To było jednym z nich. Ale marzeniem było przede wszystkim to, by spróbować swoich sił w lidze zagranicznej. Udało się to w Chorwacji. Natomiast jestem realistą i wydaje mi się, że PESEL nie pozwala mi dłużej myśleć o Bundeslidze (śmiech). Uważam, że jestem w idealnym wieku dla napastnika. To dla mnie kluczowy czas. Dojrzałem, jestem gotowy, żeby zrobić kolejny krok do przodu i po raz kolejny spróbować swoich sił w zagranicznym klubie.

No dobrze. Hapoel Beer Szewa. Nie jest tajemnicą, że do Lechii wpłynęły oferty z tego klubu. To dla ciebie dobry kierunek? I co jest ważne dla ciebie przy takim transferze? Poziom ligi, miejsce do życia, finanse? Masz dwójkę bardzo młodych dzieci, więc domyślam się, że przeprowadzka musi być przemyślana.

Rzeczywiście, oferta z Hapoelu pojawiła się w klubie. I to nie pierwsza, a druga lub nawet trzecia. Temat rzeczywiście jest. Rozmawiałem z prezesem. Został mi rok kontraktu. Nie chcę, żebym tylko ja coś zawdzięczał klubowi, ale żeby klub też coś zawdzięczał mi, a w ten sposób Lechia może sporo zarobić na tym transferze. Zwłaszcza, że za rok mógłbym odejść za darmo. Dla mnie czysto sportowo, a także finansowo ten kontrakt jest nie do odrzucenia. Byłbym głupi, gdybym nie usiadł z rodziną i się nad tym nie zastanowił. Piłkarsko jest to drużyna, która co roku gra w europejskich pucharach, zdobyła Puchar Izraela, a do mistrzostwa zabrakło jej dosłownie kilku punktów. Uważam, że naturalną rzeczą jest, by po dobrym sezonie w Polsce zrobić kolejny krok. Tak jak powiedziałem, pociąg do stacji Bundesliga raczej już mi odjechał, co nie zmienia faktu, że może go jeszcze dogonię.

Nie przychodziłem do Lechii jako zawodnik do odbudowy. W swoim pierwszym sezonie w lidze chorwackiej byłem najskuteczniejszym obcokrajowcem, strzeliłem czternaście goli. Byłem dojrzałym zawodnikiem z jakością i myślę, że ją tutaj pokazałem. Jestem tu dwa i pół roku. Myślę, że kibicom od początku podobało się to, że nie tylko stoję w polu karnym i wykańczam akcję, ale przede wszystkim zostawiam na boisku serducho.

Od samego początku widać, że w Gdańsku czuję się jak ryba w wodzie. Urodziły mi się tutaj dwie córki. Rodzina jest szczęśliwa. To nie jest tak, że ja tu jestem na siłę. Bardzo dużo temu klubowi zawdzięczam. Trudno mi jednak powiedzieć jaka będzie decyzja Lechii. Po prostu tego nie wiem. Wszystko może się zmienić w ciągu kilku dni. Zobaczymy. Wcześniej pojawiały się inne tematy, ale nie dochodziło do konkretów. W tym przypadku jest inaczej. Uważam, że każda strona może na tym transferze wygrać.

Byłby to twój drugi wyjazd zagraniczny. Pierwszy okazał się strzałem w dziesiątkę, choć wtedy odchodziłeś w nieco gorszych okolicznościach.

To był przełomowy moment w mojej karierze. Czy ruch wydawał się ryzykowny? Nie powiedziałbym. W Pogoni zostałem wtedy skreślony i nagle pojawiła się oferta z beniaminka. Klubu, który nigdy w swojej historii nie grał w chorwackiej ekstraklasie. Z góry byliśmy skazywani na natychmiastowy spadek. Ale sprawiliśmy dużą niespodziankę, zostaliśmy objawieniem ligi, zakończyliśmy sezon na piątym miejscu. Wygrywaliśmy z najmocniejszymi drużynami w kraju.
Wiąże się z tym wyjazdem dość dziwna historia, bo od jednej dziennikarki dostałeś absurdalne w mojej ocenie pytanie czy nie chciałbyś zmienić obywatelstwa na chorwackie.

To było tak, że w momencie, gdy szedłem na ten wywiad, miałem strzelonych sześć lub siedem goli w lidze. Na tamtym etapie sezonu byłem liderem klasyfikacji strzelców. Ta dziennikarka nie miała wiele wspólnego ze sportem i w pewnym momencie powiedziała, że Mario Mandzukić po mistrzostwach świata kończy karierę i zapytała czy nie chciałbym wskoczyć w jego miejsce. Bardzo mi miło, bo porównanie do tak klasowego napastnika jest czymś przyjemnym, natomiast mimo wszystko wolę powalczyć z naszym Robertem Lewandowskim.

I przez odmowę nie wypalił ci transfer do Partizana Belgrad? Pojawiły się informacje, że gdybyś był Chorwatem, to udałoby się dopiąć formalności, bo sprawa działa się w ostatnich godzinach okna transferowego.

Faktycznie była oferta z Partizana, choć ja bardziej odbierałem to w formie żartu, że gdybym nie nazywał się Zwoliński, a Zwolińskić, to kosztowałbym nie pół miliona euro czy milion, a trzy lub cztery (śmiech).

Wracając do Lechii. Ze strony kibiców chyba nie spotkało cię tu nic nieprzyjemnego. Doceniali twoją postawę.

Powiedziałem to w jednym wywiadzie, ale nie wiem czy dotarło do kibiców. Mam znajomego, który chodzi na mecze Lechii od kilkunastu lat. Po meczu ze Stalą Mielec powiedział mi, że bardzo rzadko tak się dzieje, że po tak krótkim czasie kibice w Gdańsku skandują czyjeś nazwisko. Na to naprawdę trzeba sobie zasłużyć. Czułem się wyróżniony. Do tego miałem jeszcze córkę na rękach. Uczucie nie do opisania, a to w ogóle był fantastyczny dzień. Wygraliśmy bardzo ważny mecz, ja strzeliłem swojego pierwszego hat-tricka w ekstraklasie. Nie spodziewałem się takiej reakcji kibiców.

Miła odmiana w porównaniu do czasów, gdy byłeś w Pogoni, czy nawet Arce, gdzie kibice - powiedzmy - nie byli już w pewnym momencie miło nastawieni.

Do kibiców z Gdyni nie wracajmy, bo zostało to trochę wyolbrzymione przez to, że przyszedłem do Lechii. Dwie czy trzy osoby krzyczały: "paprykarzu, wyp... do Szczecina, gdzie twoje miejsce. Grupka pijanych ludzi po jakimś meczu w pierwszej lidze. Nie przywiązywałem do tego większej wagi.

Pamiętam, że od najmłodszych lat przywiązywałeś dużą wagę do zdrowego trybu życia, odżywiania.

Nigdy nie miałem za wiele talentu, ale zawsze nadrabiałem to ciężką pracą. W szkole miałem wielu kolegów z olbrzymim talentem, a dziś już nie grają w piłkę. Zostałem sam. I uważam, że jestem w tym miejscu nie dlatego, że miałem talent, a dzięki ciężkiej pracy. Zdrowy tryb życia był u mnie w domu standardem. Za to dziękuję mojej mamie, która zresztą w przeszłości też była czynnym sportowcem, bo uprawiała pływanie. Od małego powtarzała mi jak ważne jest dbanie o odpowiednią dietę, o sen. W czasach podstawówki czy gimnazjum, gdy koledzy grali na komputerze do 21 czy 22, ja byłem już w łóżku. Gdy oni jedli burgery czy pizzę, mi mama dawała owoce. W mojej lodówce nie było czegoś takiego jak coca-cola. Potem poznałem swoją obecną żonę, ona skończyła kursy z dietetyki i suplementacji, więc to wszystko się niejako połączyło.

Jak to było z tymi żelkami? Koledzy z jednej strony się śmiali, a z drugiej sami chcieli spróbować.

Teraz żelki energetyczne są czymś normalnym, a wtedy ludzie łapali się za głowy. To tak jak z technologią. Kiedyś śmiali się z trenera Michniewicza, że do treningów używa drona, a teraz każdy z tego korzysta. Do wszystkiego trzeba dojrzeć, a ja miałem to szczęście, że od samego początku dbałem o zdrowy tryb życia i dziś przynosi to profity.
Jadąc do Chorwacji byłeś zaskoczony, że na obiad serwowano ziemniaki z boczkiem. Kuchnię izraelską już studiowałeś?

Jest to trudne do porównania, bo - podkreślam - w Chorwacji trafiłem do klubu, który pierwszy raz był w ekstraklasie. Wiesz, jakbym poszedł do Dinama Zagrzeb czy Hajduka, to pewnie nigdy bym się z czymś takim nie spotkał. Hapoel to wielki klub. Przekładając to na Polskę, jak Lech czy Legia, które praktycznie co roku biją się o mistrzostwo. Organizacyjnie jest to na dużo wyższym poziomie niż w Goricy. Natomiast, co do pytania, nie sprawdzałem co je się w Izraelu.

Robert Lewandowski został zapytany w podcaście Kuby Wojewódzkiego i Piotra Kędzierskiego czy gdyby jego córka pewnego dnia zapytała czy nie mógłby być częściej w domu, to on rozważyłby rezygnację z dalszej kariery. Odpowiedział, że musiałby pogłówkować jak porozmawiać z córkami, by znaleźć kompromis. Jakby było w twoim przypadku?

Nie dziwię się Robertowi, bo sam też musiałbym się nad tym mocno zastanowić. Teraz, z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że narodzin dziecka nie da się porównać z niczym innym. Nie ma piękniejszej chwili. To trzeba przeżyć. Byłem przy dwóch porodach mojej żony i są to dwa najpiękniejsze dni w moim życiu. Dlatego też jestem wdzięczny trenerowi Kaczmarkowi, że pozwolił mi wyjechać do szpitala przed samym meczem.

Pojechałeś, wróciłeś, a potem zagrałeś z marszu w Lubinie. Szalone kilkanaście godzin.

Opowiem w skrócie. To była majówka, więc na Dolny Śląsk jechaliśmy już dwa dni przed meczem. W połowie drogi dowiedziałem się, że żona może wieczorem rodzić. Maciek Gajos zadzwonił do kierownika Lecha Poznań i ten załatwił transport. Wysiadłem gdzieś na stacji w Gnieźnie, przyjechało po mnie auto i w okolicach godz. 23 byłem już w Gdańsku. Żona zdążyła zrobić mi kolację, po pierwszej pojechaliśmy do szpitala, a o 3 nad ranem urodziła Luna.

Trener dał mi wolną rękę. Mówił, że mogę zostać, mogę przyjechać w dniu meczu, choć wtedy bym nie zagrał. Ja natomiast wziąłem sobie za punkt honoru, że będę na treningu w Legnicy o 15. Do rana siedziałem w szpitalu, o 9 miałem pociąg i po sześciu godzinach byłem w Legnicy. Trenerzy specjalnie opóźnili trening o pół godziny, dzięki czemu zdążyłem i mogłem wystąpić w meczu.

Dalej nie możesz spać po niewykorzystanych sytuacjach? Tu kolejny cytat z siebie. Mówiłeś kiedyś, że wracając z meczu w Bielsku-Białej przez całą drogę rozpamiętywałeś zmarnowaną setkę i nie dało się zasnąć.

(chwila zastanowienia) To był mój drugi mecz w lidze. Graliśmy mecz Podbeskidzie - Pogoń i strzeliłem swojego pierwszego gola w ekstraklasie. W samej końcówce rzeczywiście miałem bardzo dobrą sytuację, biegłem na bramkę od połowy boiska, ale nie strzeliłem. Byłem na siebie zły, ale to zostało mi do dziś. Jeśli mam dwa strzelone gole, to chce trzeciego. To taka pazerność. Wtedy mocno to przeżywałem. Dziś już jest inaczej. Maciej Mateńko, dawniej mój trener, dziś prezes Zachodniopomorskiego ZPN-u, zwracał mi uwagę od najmłodszych lat, że bardzo przeżywam każdą sytuację. Mówił, że gdy przeżywam jedną sytuację, to w tym momencie mogę mieć już drugą. Wpoił mi, żeby się tym nie przejmować. Nie wykorzystałeś? Trudno. Było, minęło. Zaraz może być kolejna okazja. Miałem to szczęście, że w swoim życiu w większości trafiałem na ludzi, którzy mi pomogli, a nie zaszkodzili. Trener Mateńko odegrał kluczową rolę w moim rozwoju.

CZYTAJ TAKŻE:
Nieoczywisty lider letniego polowania. Imponująca przebudowa Zagłębia
Warta Poznań ruszyła po wzmocnienia. Dawid Szulczek mówi o konkretach

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×