- Nam pozostał niedosyt i smutek. Było już tak blisko, a niestety jest tak daleko. W następnej rundzie Pucharu Polski już nie zagramy. Myślę jednak, że zarówno kibice z Kobylina, z powiatu krotoszyńskiego, a także całego regionu będą miło wspominali nasze występy w Pucharze. Sprawiliśmy, że w nasze strony przyjechały dwa ekstraklasowe zespoły, a przecież w południowej Wielkopolsce dawno już tego nie było - powiedział po zakończeniu spotkania jeden z twórców silnej drużyny w Kobylinie, prezes Jan Lisiecki.
- Polska będzie mówiła o nas mówiła, ale przypuszczam, że już bardzo krótko. Ogólnopolskie media może napiszą, że Piast Kobylin w meczu z Cracovią był dobry, ale i tak odpadł. My naprawdę chcieliśmy jeszcze trochę pograć w Pucharze Polski - dodaje szef klubu.
Przez 120 minut Piast Kobylin dzielnie się bronił, próbując raz po raz skontrować i strzelić zwycięską bramkę. Niestety, sztuka ta się nie udała i o awansie do 1/8 Remes Pucharu Polski decydowała seria rzutów karnych. - Myślę, że naszym piłkarzom zabrakło koncentracji. Siły mieli, bo przecież choć wcześniej łapały ich skurcze, drugą połowę dogrywki zagrali całkiem nieźle. Nie wytrzymaliśmy psychicznie tych jedenastek - ocenia Lisiecki, który miał do siebie spore pretensje. Za co?
- Namówiłem trenera Marka Nowickiego, by strzelał rzut karny. Jest najstarszy i najbardziej doświadczony. Wierzyłem, że udźwignie ten ciężar. Grający trener nie chciał strzelać, ale ostatecznie dał się namówić i dlatego teraz po meczu mam trochę wyrzuty sumienia, że sam go do tego zmusiłem. Szkoda, że nie strzelił. Taka jest jednak piłka nożna - dodaje prezes Piasta.
Pomimo braku awansu, kiedy już otarte zostaną łzy, Piast Kobylin mimo wszystko się uśmiechnie.
- Cały czas myślę, że to nie jest środa, tylko niedziela. To jest naprawdę wielkie święto całego Kobylina. Teraz jesteśmy smutni, ale myślę, że z perspektywy czasu będziemy dumni z tego, czego dokonał nasz zespół. To były najpiękniejsze dni w długiej historii naszego klubu i chyba największe wydarzenia w dziejach trzytysięcznego Kobylina - podkreśla Jan Lisiecki, który cieszył się z ogromnej frekwencji na meczu. - Szacuję, że było około 4,5 tysiąca ludzi. Wiem, to na podstawie sprzedanych biletów, których nam po prostu brakło. Na końcu chętnych do obejrzenia spotkania wpuściliśmy już nawet za darmo. Był to na pewno nasz rekord wszech czasów - dodaje.
Dla małego klubu z Kobylina przyjęcie takich firm jak Zagłębie Lubin czy Cracovia Kraków było nie lada wyzwaniem. I trzeba przyznać, że jak na swoje możliwości, działacze z Kobylina stanęli na wysokości zadania.
- Kibicom może wydawać się, że organizacja meczu piłkarskiego to nic wielkiego. Jednak dla czwartoligowego klubu, który ma podjąć rywala z ekstraklasy, organizacja takiego meczu to spore wyzwanie. Pochłonęło to nas wiele przygotowań. Poświęciliśmy sporo naszego prywatnego czasu, bo przecież cały nasz zarząd działa społecznie. Warto było jednak to wszystko zorganizować i przeżyć - tłumaczy prezes klubu.
Piękna przygoda "Kopciuszka" z Kobylina w rozgrywkach o Puchar Polski się skończyła. Sezon jednak trwa dalej, a pucharowe występy odbiły się na formie zespołu w rozgrywkach IV ligi grupy Wielkopolskiej południowej, gdzie Piast zajmuje dopiero dziewiąte miejsce w tabeli.
- Teraz wracamy do rzeczywistości, czyli zmagania się z rozgrywkami ligowymi. Mam nadzieję, że taki cel, jaki sobie wyznaczyliśmy dwa miesiące temu, zostanie zrealizowany. Choć nasze aktualne miejsce w tabeli tego nie wskazuje, ja ciągle wierzę w awans. Do końca rundy jesiennej jeszcze trochę meczów, poza tym jest cała runda wiosenna. Jest więc kiedy odrabiać straty - kończy prezes Piasta Kobylin.