Jerzy Brzęczek: Nie czuję wstydu

Jerzy Brzęczek opowiada o emocjach związanych ze spadkiem do I ligi z Wisłą Kraków. Były selekcjoner mówi też o współpracy z Robertem Lewandowskim i popularności, jaką dała mu praca z kadrą.

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Jerzy Brzęczek WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Jerzy Brzęczek
Jerzy Brzęczek to między innymi były kapitan reprezentacji Polski, srebrny medalista igrzysk olimpijskich z Barcelony w 1992 roku, a także były selekcjoner reprezentacji Polski w latach 2018-2021. Trener wywalczył z kadrą awans na Euro 2020, ale przed turniejem został zwolniony z funkcji szkoleniowca drużyny przez Zbigniewa Bońka.

Później Brzęczek objął Wisłę Kraków, z którą spadł do I ligi. Nowy sezon z Wisłą na zapleczu ekstraklasy rozpoczął od remisu z Sandecją Nowy Sącz (0:0) i wygranej z Resovią Rzeszów (2:0).

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Przeszła panu myśl: "Po co mi to było"?

Jerzy Brzęczek, trener Wisły Kraków: Pracowałem na poziomie II ligi w Rakowie, gdzie nie mieliśmy na wodę do picia i przez siedem miesięcy nie dostaliśmy z klubu ani złotówki. Nie czuję wstydu, że jestem z Wisłą Kraków w I lidze. Wiem, że jako były selekcjoner będę inaczej oceniany, ale do swoich obowiązków podchodzę tak samo, jak za czasów Rakowa czy pracy w kadrze.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pozamiatał! Wolej Brazylijczyka robi furorę w sieci

To prawda, że zgodził się pan pracować za jedną czwartą pensji w Wiśle?

Nie chce mówić o procentach, ale kwestie finansowe nie były dla mnie najważniejsze. Podszedłem do tego bardziej ambicjonalnie, traktuję to jako wyzwanie.

Cofnijmy się do przedostatniego meczu poprzedniego sezonu ekstraklasy z Radomiakiem. Prowadzicie 2:0, by przegrać 2:4 i spaść z ligi. Powrót z Radomia był trudny?

Bardzo. Na gorąco było bardzo ostro w szatni. Ale droga do Krakowa w kompletnej ciszy, w niemal rozpaczy, była przygniatająca. A jeszcze więcej bólu przyniosły następne dni, gdy doszło do nas, co się stało. To uczucie było jeszcze bardziej zabijające.

Co pan powiedział wściekłym kibicom czekającym na was pod stadionem w Krakowie?

Wziąłem odpowiedzialność za spadek.

Jak przebiegała dyskusja?

To, że ktoś rzucił racę czy trochę pokrzyczał, jest zupełnie zrozumiałe. Od razu poszliśmy całą drużyną do fanów. Tego typu napięcie musiało zostać rozładowane od razu. W innym wypadku eskalacja byłaby bardziej zdecydowana. Przyjemnie nie było, przyznaję, ale kibice potrzebowali dać upust emocjom na gorąco.

Padła z pana strony deklaracja? Domyślam się, że kibice oczekiwali konkretów.

Wiadomo, że taki klub jak Wisła Kraków nie miał prawa spaść z ekstraklasy i teraz chce wrócić do elity natychmiast. Musimy jednak zdać sobie sprawę z całej otoczki. Cały czas będą buzowały emocje, będą wracały wspomnienia, bo Wisła zapisała piękną kartę w historii polskiej piłki. To nie są jednak łatwe sytuacje. Pamiętajmy, że każdy będzie podwójnie zmotywowany na mecz z Wisłą Kraków z byłym selekcjonerem. Podstawowym zadaniem dla nas, drużyny, jest bycie cały czas w czołówce I ligi.

Poukładał pan sobie w głowie, dlaczego doszło do spadku?

Fakty są takie, że na czternaście meczów za mojej kadencji odnieśliśmy tylko jedno zwycięstwo. Trudno to w jakikolwiek sposób wytłumaczyć i obronić. Nie ma co szukać usprawiedliwień.

Jeżeli jednak chcemy po czasie znaleźć powody, to w moim odczuciu były dwa momenty, które nam nie pomogły. W meczu z Lechem Poznań na naszym stadionie zremisowaliśmy po stracie bramki w siódmej minucie doliczonego czasu gry. Byliśmy bardzo bliscy trzech punktów i przede wszystkim - kopa mentalnego. Tak się nie stało.

Jeszcze bardziej dobiło nas spotkanie z Wisłą Płock. Przegrywaliśmy 1:3, potrafiliśmy się odbić i odrobić straty. Mogliśmy całkowicie odwrócić to spotkanie, ale przegraliśmy 3:4.

Atmosfera wokół klubu zaczęła gęstnieć, pojawił się szum w mediach, sytuacje z sędziami i tak dalej. Sporo punktów straciliśmy w końcówkach meczów, co pokazuje, że ewidentnie brakowało nam również liderów na boisku, którzy pomogliby doświadczeniem czy po prostu cwaniactwem.

Kibice Wisły też tak to widzą?

Spotykaliśmy się często na mieście przy okazji różnych sytuacji w Krakowie. Nie schowałem się w mieszkaniu. Wielu z nich często obiektywnie i rzetelnie oceniało sytuację.

Nie będzie łatwo, wiemy to. Na dziś jesteśmy w I lidze i zawodnicy, którzy byliby dla nas realni w ekstraklasie, obecnie nie są. Dochodzi też limit obcokrajowców. Możemy mieć na boisku tylko dwóch piłkarzy spoza Unii. Latem zmieniliśmy ponad 80 procent zespołu, nie mieliśmy też wszystkich zawodników do dyspozycji od pierwszego dnia okresu przygotowawczego, więc trudno zbudować wszystko na tip-top w cztery tygodnie.

Stąd 0:0 na inaugurację sezonu z Sandecją? Wiele osób może myśleć, że wygracie tę ligę w cuglach. 

Od razu przekonaliśmy się, jak ten sezon będzie wyglądał. Mamy grupę bardzo młodych zawodników, którzy wrócili z wypożyczeń. Jest trzech chłopaków z naszej akademii. Z Sandecją było na boisku dwóch 18-latków. Walczymy o awans, oczywiście, ale musimy szybko przestawić myślenie, na jakim jesteśmy dziś etapie. Jest duże rozczarowanie kibiców, co zrozumiałe, ale potrzebujemy wsparcia ze strony fanów.

Czym teraz kusi Wisła Kraków?

Mieliśmy rozmowy z kilkoma dobrymi zawodnikami z zagranicy, ale gdy dowiedzieli się, że spadliśmy do I ligi, od razu ucięli negocjacje. Nazwa klubu, marka i perspektywy rozbudzają wyobraźnię bardziej na krajowym rynku.

Przetrwacie ten rok finansowo?

Musimy pamiętać o zobowiązaniach klubu spowodowanych sytuacjami sprzed lat. Dziś trzeba spłacać zadłużenia. Do tego dochodzi także mniejsza transza z praw telewizyjnych. Problemów przez spadek jest bardzo dużo pod każdym względem - ekonomicznym, sportowym, wizerunkowym i nastawienia kibiców.

Jakie doświadczenie z reprezentacji może się teraz przydać najbardziej?

Myślę, że obycie z presją na pewno mi pomoże.

W kadrze presja chyba panu przeszkadzała.

Musi się z nią liczyć każdy selekcjoner w każdym kraju. W czasie zgrupowań stajesz się nagle najważniejszą postacią i każde zachowanie, słowo, wygrana czy przegrana będą szeroko komentowane. Ale to najpiękniejsza rzecz, jaka może być, bo wszyscy interesują się reprezentacją. Mecz kadry jest świętem w większości domów.

Do dziś jest pan selekcjonerem? 


Co ciekawe, poznają mnie w niemal każdym miejscu. Pamiętam sytuację z Hull, byłem wtedy na meczu Kamila Grosickiego w Anglii. Hotel miałem blisko stadionu i poszedłem na mecz spacerem. Założyłem czarną bluzę, na głowę zarzuciłem kaptur. Szedłem przez wiadukt, na którym byłem tylko ja i ktoś z drugiej strony, ale daleko. Z czasem zbliżyliśmy się do siebie na odległość pięciu metrów. Facet spojrzał na mnie i krzyknął: "selekcjoner?!". Takich sytuacji było też kilka po moim odejściu.

Rozmowy z kibicami są najczęściej bardzo miłe. Jest dużo szacunku za to, co zrobiliśmy. Często powtarzają się te same stwierdzenia, czyli: "trenerze, nie rozumiemy, dlaczego pana zwolniono".

Porównuje pan obecne mecze kadry do swoich?

Trudno mi porównywać. Mieliśmy dobre spotkania, słabsze. To kwestia oceny mentalności i potencjału. Mamy najlepszego napastnika na świecie, ale OK, jeżeli nie będzie miał podań, sam nic nie zrobi. Mamy wielu ciekawych zawodników, wchodzi teraz nowa generacja interesujących graczy występujących w dobrych ligach. Warto jednak zwrócić uwagę, jaką rolę odgrywają w swoich zespołach. Czy to wiodący zawodnicy, czy chłopcy od robienia swojej roboty. Na poziomie międzynarodowym jest to decydujące, robi różnicę. Chodzi o rozsądek w ocenach.

Ale widzi pan postęp reprezentacji, czy nie?

Czy reprezentacja poszła dalej w wielu aspektach? Nie chcę oceniać. I Sousa, i Czesio inaczej postrzegają grę drużyny. W ogólnym rozrachunku to wynik jest najważniejszy. Fakty są takie, że na Euro 2020 zdobyliśmy jeden punkt. Uważam, że ze mną wyszlibyśmy z grupy. Czesio miał niełatwe zadanie i awansował na mundial. Należy się mu szacunek, bo to niezwykle ważne, że udało się podtrzymać serię występów na dużych turniejach.

Po reprezentacji miał pan konkretne oferty na stole? Wiem, że był pan blisko kadry Kosowa. 

W okresie od stycznia 2021 roku do mistrzostw Europy nie chciałem podejmować pracy. Były dwie propozycje z ekstraklasy, coś z Arabii Saudyjskiej. Pojawiły się zapytania z 2. Bundesligi, dostałem też telefon od osoby będącej bardzo blisko reprezentacji Kosowa. Z moim sztabem dokonaliśmy szczegółowej analizy zespołu, oceniliśmy potencjał drużyny i przygotowaliśmy pomysł prowadzenia tamtejszej kadry. Kandydaci byli mocni, między innymi Lucien Favre czy Felix Magath, ale selekcjonerem został ostatecznie Alain Giresse.

A Robert Lewandowski trafił do Barcelony.

Myślę, że to będzie następna duża rzecz w karierze Roberta. Znając jego podejście, profesjonalizm, to pod względem fizycznym nie będzie miał żadnych problemów z odnalezieniem się w Hiszpanii. A jeżeli chodzi o kulturę gry, którą prezentuje Barcelona, liczbę sytuacji, które jej zawodnicy kreują pod bramką rywala - to dla Roberta świetna perspektywa.

Długość kontraktu w tym wieku świadczy też o szacunku do Roberta i pozycji, jaką ma w światowym futbolu.

Jak wam się pracowało w kadrze?

Robert jest indywidualnością, ale wielokrotnie rozmawialiśmy wbrew temu, co mówiono. Najwięcej razy byłem właśnie na meczach Bayernu. Może problem polegał na tym, że nie zrobiłem "sweet-foci" i nie wrzuciłem jej do Internetu, by pokazać, że "jestem". OK, to może błąd, nie jest to jednak mój styl.

Robert jest kapitanem, gwiazdą, bez dwóch zdań. Ale nie możemy zapominać że oprócz niego jest duża grupa zawodników, która też jest ważna. Robert zawsze miał swój status, ale zwracałem uwagę na to, że inni też są ważni i mają prawo głosu. Wszystko po to, by Robert mógł dobrze funkcjonować.

A ten wywiad, gdy Lewandowski milczał?

Był sfrustrowany, nie miał sytuacji w meczu z Włochami. Wyjaśniliśmy to sobie szybko, ale otoczenie mi nie pomagało. Później pojawił się materiał wideo zmanipulowany przez TVP. Przekazywałem Robertowi wskazówki dla Mateusza Klicha w trakcie spotkania z Holandią w Chorzowie, a poszedł zupełnie inny przekaz. To było oszczerstwo, kłamstwo i spreparowanie materiału tylko po to, by w kogoś uderzyć.

Co z Kubą Błaszczykowskim? Zaraz minie rok od jego kontuzji. 

Rehabilituje się, trenuje indywidualnie. Nie wygląda to najgorzej, ale Kuba sam zdecyduje, oczywiście po konsultacji z lekarzami, kiedy przyjdzie czas na powrót. Na pewno nie będziemy ryzykować.

Zobaczymy go na boisku jeszcze w tym roku?

Jest to realne, ale trudno o deklaracje. Kuba chce jeszcze wrócić na murawę i nam pomóc.

A fakt, że Błaszczykowski łączy wiele funkcji nie przeszkadza mu w leczeniu urazu?

Przyznam, że ostatnie niepowodzenia i spadek Wisły strasznie przeżył. Nie widziałem go nigdy tak zdruzgotanego, tak przejętego i wypalonego emocjonalnie.

Myślał o rezygnacji?

Jego stan emocjonalny po spadku był fatalny, ale charakter nie pozwolił mu, by w takim momencie odpuścić. Spadek był i jest dla niego niesamowitym ciosem.

Czuje się winny?

Nie o to chodzi. Myślę, że gdyby nie on, Wisła byłaby teraz w niższej lidze i nie byłoby łatwo stworzyć wszystko od początku. Widzimy to po Widzewie lub Ruchu Chorzów, jak dużo czasu potrzeba na odbudowę wielkiej marki. Szkoda jednak, że po tym, gdy tyle rzeczy udało się wyprostować, przyszło najgorsze - kwestia sportowa i spadek.

A teraz jak jest w Wiśle?

Spadek był ogromnym ciosem dla wszystkich w klubie. Obecny okres jest cały czas gorący, na pewno dokonamy jeszcze kilka transferów. Chcemy to jednak zrobić rozsądnie, nie pod wpływem emocji. Myślę, że spokój i chłodna głowa przyda nam się na cały, niełatwy sezon.

rozmawiał Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty

Nicola Zalewski na ziemi ojczystej. Kopał, aż krowy podskakiwały

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×