Robert Lewandowski podbija już serca kibiców FC Barcelony. Jest gwiazdą na boisku i poza nim. Jego koszulki sprzedają się w rekordowym tempie.
Na ulicach bardzo często widać już kibiców w koszulce z numerem "9", Lewandowski nie schodzi z pierwszych stron hiszpańskich dzienników.
W niedzielę polski napastnik strzelił swojego pierwszego gola w barwach Dumy Katalonii. Na razie w meczu towarzyskim (w sobotę nastąpi oficjalny debiut).
W tych wyjątkowych chwilach nowy napastnik Barcelony znalazł czas, aby udzielić specjalnego wywiadu WP SportoweFakty. Mówi w nim nie tylko o emocjach czysto piłkarskich, ale również o tych związanych z rodziną.
Piotr Koźmiński, WP SportoweFakty: Mnóstwo Polaków śledzi twoje pierwsze momenty w Barcelonie, prezentację, debiut na Camp Nou. Patrzysz na to z "patriotycznego" punktu widzenia? Że jesteś pierwszym Polakiem, który doszedł do Barcelony?
Robert Lewandowski, piłkarz Barcelony, kapitan reprezentacji Polski: Na początku raczej tak o tym nie myślałem. W sensie, że jestem pierwszym Polakiem w Barcelonie... Ale na prezentacji zobaczyłem na stadionie mnóstwo polskich flag. I powiem szczerze, że byłem zszokowany tym widokiem, zaskoczony, że aż tylu rodaków przyjechało na moją prezentację. Wtedy poczułem wielką dumę. I pomyślałem: "Ja, chłopak z Polski, dotarłem tutaj!". Przyszło mnie przywitać 57 tysięcy ludzi!
ZOBACZ WIDEO: Nie przegap meczów Lewandowskiego w Barcelonie!
Wyjątkowe chwile.
Tak, to coś absolutnie wyjątkowego. Stałem tu, na Camp Nou, rozglądałem się, a przed oczyma miałem w pewnym momencie te wszystkie "małe stadioniki" w Polsce, te miejsca, w których zaczynałem, gdzie grałem na początku. Bo wprawdzie już od wielu lat jestem za granicą, ale przecież dobrze pamiętam, gdzie i jak to się zaczęło... Te pierwsze chwile w Barcelonie to był naprawdę niesamowity moment, który w pamięci zawsze będę pielęgnował. Nie każdemu jest dane przeżyć coś takiego.
Muszę przyznać, że zastanawiałem się przed prezentacją, czy będziesz się trochę stresował. Z jednej strony wielkie doświadczenie, ale z drugiej ponad 50 tys. ludzi śledzących każdy twój ruch.
Na początku nie było żadnego stresu. Zero! Ale gdy dostałem piłkę do żonglerki, gdy wziąłem ją w ręce, to pomyślałem: "O nie!". To nie jest taka piłka do jakiej jestem przyzwyczajony!
Czyli to nie jest taka typowa piłka "meczowa".
Nie jest. To znaczy, pewnie taką piłką też można grać, ale nie jest to typowa piłka, którą gramy. No więc musiałem się do niej trochę przyzwyczaić, ale poradziłem sobie z tym szybko.
W tych ważnych, pierwszych chwilach w Barcelonie, towarzyszy ci rodzina.
I to jest bardzo fajne. Przeżywałem w ostatnich dniach wyjątkowe chwile, ale gdybym przeżywał je sam, to nie byłoby to samo, co z rodziną. Bardzo się cieszę, że są tu ze mną, że z bliska się przyglądają temu wszystkiemu. Są przecież ze mną przez całą karierę, więc skoro ja doszedłem do Barcelony, to fajnie, że oni doszli tu ze mną.
Dobrze też, że szybko poznają klub, wiedzą, kto w czym może pomóc. Dla mnie to bardzo ważne, aby moi bliscy - jak najszybciej - czuli się tu, jak u siebie. Żeby znali klub, stadion. Wtedy będę miał w pełni czystą głowę i będę się mógł skupić na przygotowaniach do meczu.
Prezes Joan Laporta wygląda na bardzo żywiołowego człowieka. Był wodzirejem prezentacji, widziałem, że mocno wyściskał twoją mamę.
To bardzo otwarty, ciepły człowiek. Mówi to, co czuje, co myśli. Wielokrotnie dziękował różnym osobom, jeśli chodzi o mój transfer, więc widać, że potrafi okazać wdzięczność i szacunek. Oczywiście, każdy człowiek jest inny, jak inna jest mentalność danych krajów. Polacy, Niemcy, Hiszpanie... Każdy żyje w innych warunkach atmosferycznych. Nie mówię, co jest lepsze, a co jest gorsze. Jest po prostu inne.
A ja lubię poznawać nowe miejsca, nowe realia. Lubię dotykać czegoś nowego, przesuwać horyzonty. I tu już nawet nie chodzi o karierę piłkarską, ale o życie jako takie. Chcę mieć nowe doświadczenia i to był jeden z powodów zmiany klubu. Wiadomo, że ta przygoda w Hiszpanii będzie krótsza, to nie będzie dwanaście lat, jak w Niemczech. Ale dzięki temu poznam wiele nowych aspektów życia. I tego właśnie chciałem.
Zapytałem Roberta Piresa, byłą gwiazdę światowej piłki, ile goli strzelisz w pierwszym sezonie ligi hiszpańskiej. Powiedział, że 22. Wziąłbyś taki wynik?
Hmm... Nie, jednak nie (śmiech).
Z kolei dziennikarz "Bilda" w naszej sondzie uznał, że w lidze trafisz 29 razy, a we wszystkich rozgrywkach, z pucharami, 41.
To już bliżej! Ale już na poważnie - nie będę się nastawiał na strzeleckie rekordy, zwłaszcza że to mój pierwszy sezon tutaj. Wprawdzie mam cztery mecze więcej niż w Bundeslidze, ale nie wiadomo, w ilu ostatecznie zagram. Poza tym to będzie trudny rok, bo przed nami mistrzostwa świata w Katarze. Trzeba więc uważać, aby dobrze rozłożyć siły, aby nie dopadł człowieka kryzys fizyczny. To ważniejsze, niż to, czy strzelę jednego albo dwa gole więcej.
A kwestia "Złotej Piłki"? Dwa ostatnie lata należały do ciebie, ale nagrody nie dostałeś. Będziesz dalej walczył, czy w tej kwestii się zniechęciłeś?
Na pewno nie miało to żadnego znaczenia przy zmianie klubu. Nigdy w sytuacji transferowej ani o tym nie mówiłem, ani nawet tak nie myślałem. Nie był to nawet minimalny element planu, to kwestia kompletnie poboczna, bez wpływu na moje przejście do Barcelony.
Ktoś jednak powiedział kiedyś, że tylko dwa kluby dają piłkarską nieśmiertelność - Real Madryt i właśnie Barcelona. Zgodziłbyś się z takim stwierdzeniem?
Odpowiem ci za jakiś czas, ale chyba coś w tym jest! Duża część świata mówi po angielsku, ale duża też po hiszpańsku. I już będąc w USA, na zgrupowaniu z Barceloną, przekonałem się, jak wielkie zainteresowanie budzi ten klub.
Barcelona znów ma wielkie ambicje, a ty jesteś jednym z tych, którzy mają ją dźwignąć. Co byś uznał za sukces w pierwszym sezonie tutaj? Przyzwyczaiłeś się w ostatnich latach do zdobywania mistrzostwa kraju. Barcelona jest zatem faworytem ligi hiszpańskiej?
Na pewno za sukces uznałbym jakiś tytuł. Bo każdy sezon z tytułem trzeba uznać za sukces. Myślę jednak, że więcej o tym będzie można powiedzieć w trakcie sezonu, gdy będziemy już widzieć, jak to wszystko idzie, jak to się układa. Oby forma była równa, obyśmy wygrywali ważne mecze. Natomiast tytuł mistrza Hiszpanii byłby na pewno bardzo ważny i w to mierzymy.
Ostatnie kilka tygodni w Bayernie były dla ciebie nerwowe. Ale gdybyś na koniec miał wybrać ulubione momenty w tym klubie, to które by to były?
Oj, trochę tego się nazbierało. Ale wybrałbym dwa. Jeden taki duży, w szerszej skali, z kilkoma rozdziałami: to ten sezon, w którym zdobyliśmy aż sześć trofeów. A jeśli chodzi o taki krótki moment, to pięć goli w dziewięć minut w meczu z Wolfsburgiem. Niezapomniane chwile. Ale teraz przyszedł czas na nowe wyzwanie.
Rozmawiał Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty
Hiszpański dziennikarz po meczu o Puchar Gampera: Gol o wielkim znaczeniu
Krychowiak o Rybusie: Jest łatwym celem