Jeeeeest! - rozległ się gromki okrzyk za ścianą, który potwierdzał, że sąsiedzi też oglądają mecz. - Co?! Gol dla naszych? - wyłoniła się nagle zza rogu salonu babcia, która wcześniej nie przejawiała zainteresowania ani meczem, ani mundialem w ogóle.
- Gol nie, ale powiedzmy, że mamy… pół gola, bo jest rzut karny - próbował wyjaśnić babci wnuczek. Wydawało mi się, że zrobił to nawet sensownie. Ale tak mi się wydawało tylko przez chwilę.
Po kilkudziesięciu sekundach kamery pokazały na zbliżeniu usta Roberta Lewandowskiego, który po zmarnowanym karnym zaklął siarczyście: "O K***a!". Zza ściany również dobiegło nas gromkie: "O K***a!" - to sąsiedzi zgodnie powtórzyli za Robertem. "O K***a!" - wyrwało się wnuczkowi przed telewizorem. "O K***a!" - odpowiedziałem zamiast szczeniaka skarcić.
ZOBACZ WIDEO: Co na to kibice? Reprezentanci Polski ocenieni po meczu z Meksykiem
Babcia przeżegnała się ze zgrozą, nie powiedziała ani słowa, odwróciła się na pięcie i poszła do swojego pokoju. I nie wiem, czy to była dezaprobata dla naszego słownictwa, czy może dla sposobu, w jaki nasz kapitan wykonał karnego.
Mecz był nie do oglądania, więc myśli co chwila uciekały mi do domorosłych analiz: dlaczego gramy tak bojaźliwie? Skład niby taki ofensywny, a pomysł na grę taki defensywny? Dlaczego jadąc na mistrzostwa świata w piłce nożnej, w ogóle nie próbujemy grać w piłkę nożną? Przecież to nie jest mundial w stawianiu autokarów we własnym polu karnym! Cała koncepcja taktyczna była prosta jak budowa cepa: grajmy do przodu, może któryś z rywali się pomyli, a może ktoś się przepchnie, albo "Lewy" coś wyczaruje z niczego. Nawet nie próbowaliśmy rozgrywać akcji od swojej bramki. Szczęsny kopał długą lagę pod pole karne Meksyku i tam mieliśmy ogrywać tych karakanów w walce powietrznej. Subtelna taktyka, nie ma co… Tylko pogratulować wysokich poborów sztabowi trenerskiemu, który to wymyślił. To jest mundial, to się ogląda, cały świat będzie czerpał z polskiej myśli szkoleniowej. Jestem tego pewien. Brawo nasi!
Ależ się dał zrobić ten trener Meksyku naszemu Czesławowi. Myślał ten cały "Tata" Martino, że jak mamy w składzie piłkarzy Barcelony, Juventusu, Napoli, Romy, Wolfsburga, to my w piłkę grać będziemy! Ale naiwniak! To go nasz selekcjoner przechytrzył! On ma po to bajecznych techników, żeby tylko zmylić rywala, bo przecież nie do grania w piłkę. Taki plan to każdy głupi by wymyślił. A Michniewicz skutecznie zaraził tych wszystkich panów piłkarzy antyfutbolem. Widać nieszczepieni byli. Zapomnieli szybko o tych Barcelonach, Neapolach, Rzymach, Turynach i stali się tacy polscy. Arcypolscy...
I tak oto reprezentacja Polski przemieniła się niepostrzeżenie z drużyny potencjału w drużynę deficytów. Ale statek dalej płynie. Część mediów ochoczo dmucha w żagiel. Komuś się nie podobało? "A chcecie wyjść z grupy?" - że zacytuje Michniewicza z konferencji po mecz z Chile.
Aha, jedno się sprawdziło w stu procentach. Przed meczem Krychowiak obiecywał, że będziemy grali brzydko i trzeba przyznać, że chłopaki dotrzymali słowa.
Mecz zmierzał ku końcowi. Obaj z wnuczkiem uznaliśmy, że jakby nam - tak jak w szachach - ktoś zaproponował remis, to w ciemno bierzemy. Bo gol dla Meksyku wisiał w powietrzu. Dobrze, że babcia na to nie patrzy, to nie na jej nerwy - pomyślałem. Z nudów odbyliśmy jeszcze rodzinną, jałową dyskusję, jaka pewnie przetoczyła się w tysiącach polskich domów, pt. "Czy to w ogóle 'Lewy' powinien strzelać tego karnego?". Doszliśmy do wniosku, że nie powinien. I to zanim jeszcze fatalnie uderzył z jedenastu metrów.
"Zobacz jaką ma minę, on jest zestresowany, nie strzeli" - wydzierał się wnuczek, a ja z przerażeniem patrzyłem na twarz Roberta i niestety, miałem to samo wrażenie. "Lewy" nie był przygotowany mentalnie do podźwignięcia tej odpowiedzialności. No cóż, heros futbolu to też człowiek. Ciekawe, czy rozmawiali o tym przed meczem z trenerem? Czy jest ktoś w drużynie, kto może zdjąć ciężar z barków lidera, kiedy on nie jest akurat teraz w stanie go podźwignąć? A było widać po twarzy "Lewego", że naprawdę nie był gotowy. Przerwałem jednak te przemyślenia, bo wyraźnie zmierzały donikąd, zupełnie jak nasza reprezentacja. I gdybym te myśli powiedział na głos, to ktoś by mi zarzucił, że bronię Roberta na siłę. I miałby rację. - Wykrakałeś - powiedziałem więc do młodego, bo nic mądrego nie miałem do powiedzenia.
Kiedy mecz się skończył babcia wróciła do salonu, sadowiąc się na kanapie, bo za chwilę miał się zacząć jej ulubiony serial. Chyba tylko z kurtuazji i wrodzonej grzeczności zapytała: "No i co? Strzelili coś jeszcze?". "Nic a nic, ani jedni ani drudzy" - wyjaśnił wnuczek i oddalił się w podskokach odrabiać lekcje. Pewnie już nie słyszał, jak babcia podsumowała: "To dobrze, że chociaż mamy te pół gola…".
Chciałem coś jej wyjaśniać, ale babcia już zanurzyła się w serialu. Dałem spokój. Bo jaką ja mam wiarygodność, skoro jeszcze dzisiaj mówiłem jej, że Lewandowski jest najlepszy, a Argentyna zmiecie Arabię Saudyjską z powierzchni ziemi?
Poczytam mądrzejszych - pomyślałem i dałem nura do internetu. A tam korespondent dużej gazety pisze w tytule: "Plan Michniewicza wypalił. Zawiódł tylko jeden zawodnik. Najważniejszy".
Myślałem, że to może żarty jakieś, ale czytam dalej i… nie. Na poważnie facet takie rzeczy pisze. I się nie wstydzi. To zamknąłem komputer - szkoda prądu na takie analizy, rachunki teraz wysokie.
Czytaj także:
Wojciech Szczęsny o Robercie Lewandowskim. "Tego nie musi robić"
Ogromny niedosyt. Pomyłka Roberta Lewandowskiego kosztowała Polaków zwycięstwo