Z Kataru Mateusz Skwierawski
To trasa do raju. Długa, pusta droga po jednym pasie z każdej strony nie ma końca. Po Zatoce Perskiej śmigają skutery. Wystaje kawałek wypasionej willi. Wzrokiem da się objąć tylko dwa leżące na wodzie placki. Pozostałe wpadają w błękitny kolor nieba i wody. Dalej jednak nie wejdę. Wjazd blokuje szlaban.
- Czy jest pan VIP-em? - zaczepia z uśmiechem ochroniarz. - Przykro mi, nie otworzę, no chyba że ma pan zaproszenie? - dopytuje, choć zna odpowiedź.
- Sam tam nigdy nie byłem. Mówią, że to piękne miejsce - ciągnie temat strażnik. Po chwili ciszy próbuje ratować sytuację. - Można tylko zrobić zdjęcie, ale przed wjazdem - dodaje.
ZOBACZ WIDEO: Nie ma chwili spokoju. Miss mundialu pokazała codzienność w Katarze
Najbardziej ekskluzywny kompleks mieszkalny w kraju, a może i na całym świecie, przypomina trochę nasz polski Hel. Cypel ciągnie się ponad trzy kilometry, z obu stron otacza go zatoka. I tu podobieństwa się kończą.
Dookoła rozlokowanych jest dziewięć grobli, czyli wałów ziemnych usypany w celu spiętrzenia wody. Katarskie wysepki mają swoich właścicieli.
Trudno nazwać to osiedlem albo dzielnicą. Może lepiej strefą mieszkalną najbogatszych. Isola Dana - nazwa chronionego szlabanem miejsca - powstała na cześć najrzadszych i najcenniejszych pereł na świecie. Mieści się na końcu najbardziej ekskluzywnej okolicy Kataru. Skupia wielkie posiadłości. Każda z prywatną plażą i portem na wyłączność. Tak wygląda luksus nad Zatoką Perską.
Kalka wszystkiego
Wyspa Perła to blichtr, przesyt, najdroższe osiedla mieszkalne, przepiękny Port Arabia, ekskluzywne restauracje, butiki i miejsca znane z innych części świata, ale w skali mikro. Trudno określić, czego jest więcej - autorskich projektów czy kalki tego, co już istnieje.
Mijam włoską Wenecję, idę prosto i proszę - docieram do Hiszpanii. Wita mnie duży napis "Plaza Andalucia". Wchodzę. Deptak prowadzi do wielkiej fontanny, a drogowskazy kierują na inne kurorty: "Malagę" i "Marbellę".
Dzielnic jest aż dwanaście. Znajdziemy styl francuski, budynki z tropikalnych wysp, coś na wzór rzymskiego Koloseum i osiedle Viva Bahriya oddające styl marokański. Składa się z ponad pięćdziesięciu majestatycznych wież sąsiadujących z portem i plażą. Nie ma w Katarze tak wielkich apartamentowców. Cena za wynajęcie tam studia zaczyna się od 12 tysięcy riali miesięcznie.
W tym ekskluzywnym, klimatyzowanym miszmaszu, salon samochodowy Ferrari sąsiaduje z apteką. W drodze do metra mija się miasteczko Bentleya. A zaraz za rogiem jest supermarket.
Dwóch panów w białym stroju przerywa spacer. Wchodzą do salonu Maserati. Patrzą, jeden pokazuje palcem konkretny model. Chyba właśnie dokonali wyboru. Na wyspie wartej piętnaście miliardów dolarów właśnie tak wygląda normalne życie.
Zaczęło się od poławiania
A to wszystko dzieje się dziś w miejscu kojarzonym przed laty ze żmudną pracą i ogromnym ryzykiem. Choć to ropa uczyniła Katar bogatym, to przed jej odkryciem głównym źródłem dochodu mieszkańców było poławianie pereł i ich eksport na świat.
Wyławianie pereł było zawodem i czynnością sezonową od czerwca do września. Załogi wyruszały w dwumiesięczną podróż w nadziei na obfite łupy. Ludzie nie mieli wyboru i ryzykowali życiem - szukali pereł w otoczeniu grasujących rekinów i barakud.
Perła - sztucznie usypana wyspa - została zbudowana właśnie tam: w głównym miejscu połowów. Utworzony w 2004 roku projekt jej budowy zakładał, że łączny koszt powstania wyspy wyniesie 2,5 miliarda dolarów. Nie doceniono jednak katarskiego rozmachu, który przekroczył tę kwotę pięciokrotnie.
Musi być czysto
Nieco dalej, za obszarem największych atrakcji, trudno jednak spotkać kogokolwiek. Mijam ogromne posiadłości, równo przystrzyżone żywopłoty, piękne kolorowe kwiaty, a jedyne, co się rusza, to co do minuty zaprogramowane zraszacze sikające wodą na trawę. I to prawdziwą, nie przybijaną gwoździami!
Mijam mały park rozrywki z basenem, nad którym czuwa ratownik. Choć nikt nie pływa. Idę przez skwer. Mężczyzna ze szmatką w dłoni wyciera puste ławki. Za chwilę staje przy śmietniku, patrzy przed siebie i pucuje pokrywę dobrą minutę. Znowu podchodzi do ławki i starannie przeciąga ścierkę po oparciu. Oddala się, rzuca okiem i jeszcze raz, na wszelki wypadek, trze materiałem po drewnie.
Na plac zabaw nie wejdę. Napisane jest, że to dla mieszkańców rezydencji. Ochroniarz rozlany w plastikowym krzesełku już mnie widzi.
Po drugiej stronie ulicy ktoś zamiata czysty chodnik. W końcu słyszę dźwięk. To skuter z kwadratowym pudłem zamontowanym nad kołem. Dostawca pizzy jedzie środkiem, ma całą jezdnię dla siebie.
Spaceruję od palmy do palmy
- Gdzie są ludzie? - zagaduje faceta wycierającego ciągle tę samą ławkę.
- Przyjdą - odpowiada. Naprawdę w to wierzy.
- Ale kiedy?
- Później.
- A po co pan to czyści?
- Bo musi być czysto - tłumaczy.
- Ale przecież jest czysto, nikt tu teraz nie siadał - mówię.
Nie odpowiada.
Podchodzi do nas strażnik. - Ja też pilnuję powietrza - puszcza oko. Wygląda na szczęściarza. Na twarzy nawet jednej zmarszczki od stresu, praca ewidentnie nie podnosi mu ciśnienia. Gdyby miał jeszcze raz ubiegać się o posadę, wysłałby CV w to samo miejsce. Przyjechał do Kataru z Kenii, jak wielu jego rodaków. Mówi, że jest kibicem, ściska kciuki za kadrę Maroka. Pracuje na zmianie 8 godzin plus 4. Mógłby osiem, ale woli ciągiem dwanaście, bo za cztery dodatkowe ma lepsze pieniądze.
- Co robię? Nic. To znaczy spaceruję sobie od palmy do palmy - jest bardzo wyluzowany. Pytam go o zakres obowiązków. Uśmiecha się i demonstruje: - Obracam głową. Tu przecież nikt nie chodzi - mówi i zaciąga się powietrzem.
A gdzie są ludzie? - pytam. - W swoich posiadłościach. Mają własną plażę z widokiem na wodę, własny basen i własny park. Też bym się stamtąd nie ruszał - opowiada. - Tam dalej budują się nowe wille. A za szlabanem mieszkają Arabowie - dodaje.
Pilot do strefy VIP
Podjeżdża stary rozklekotany bus z małym wiatrakiem kręcącym się w środku, ktoś opiera się o fotel, wachluje twarz ręką. Autokar zatrzymuje się i wyrzuca grupę mężczyzn pod bramą przeszklonego giganta. Na podjeździe stoi czerwone ferrari, z maski jeszcze uderza ciepło. Dwóch facetów składa na oko sześciometrową drabinę, montowali oświetlenie. Na ukończeniu jest nowa galeria z pasażem kilku znanych restauracji i butików. Ktoś tu będzie miał zaraz wielkie centrum handlowe. Od ronda to jakieś dwie minuty spacerem.
Rondo wyznacza tu ślepy zaułek i daje możliwość wycofania. Dalej jest już bowiem tylko szlaban. A przed nim mężczyzna z pilotem do strefy VIP.
Czytaj także:
Hit. O tych strojach kibiców Argentyny będzie głośno
Renard poprowadzi giganta? Padła odważna deklaracja