Szymon Włodarczyk, syn Piotra Włodarczyka, jesienią zdobył dla Górnika 7 bramek i był najskuteczniejszym piłkarzem zabrzan. Młody, polski napastnik w czołówce klasyfikacji strzelców nie jest w Ekstraklasie standardem. Po przeprowadzce z Legii do Górnikamiał wzbogacać seniorskie doświadczenie, tymczasem okazał się jednym z odkryć pierwszej części sezonu polskiej ligi.
Konrad Witkowski, "Piłka Nożna": Choć rozwija się harmonijnie, nie jest to standardowa kariera. Był pan w zagranicznych klubach, jeszcze zanim na dobre zaczął grać w piłkę.
Szymon Włodarczyk, napastnik Górnika Zabrze: Miałem zaledwie sześć lat, kiedy z rodzicami wyjechaliśmy do Grecji. Będąc dzieckiem, nie ma się trudności z wejściem do zagranicznego klubu. To, że nie rozumiesz języka, nie stanowi kłopotu nie wiesz, co tłumaczą trenerzy, ale po prostu robisz to samo, co pozostali. Bardzo pozytywnie wspominam grecki okres. Nie dość, że super pogoda i klimat, to na dodatek wspaniali ludzie. Niesamowicie szybko upłynął mi ten czas: spędziliśmy tam trzy i pół roku, a czułem, jakby to był miesiąc. Przed przeprowadzką trenowałem tenisa. Jako że w Grecji nie jest to zbyt popularna dyscyplina, któregoś dnia tata zadał mi pytanie, czy chciałbym spróbować sił w piłce. Poszedłem na zajęcia i od pierwszego dnia bardzo mi się spodobało. Dziś mogę powiedzieć: dobrze, że nie zostałem przy tenisie.
Zdarza się panu jeszcze wyjść na kort?
Podczas urlopu wolę odpocząć, a między treningami priorytetem jest regeneracja. Oglądam większe turnieje tenisowe, lecz na granie już nie mam za bardzo czasu. Czasami w trakcie wakacji rekreacyjnie poodbijamy piłkę z tatą. Czy coś mi zostało? Gdybym trochę potrenował, może wróciłyby jakieś elementy wyćwiczone w dzieciństwie.
ZOBACZ WIDEO: To będzie coś nowego. Fernando Santos zaskoczył
Tenisowe nawyki przydają się na boisku?
Ważne jest to, że od najmłodszych lat ciągle byłem w ruchu. Sport, w takiej czy innej postaci, towarzyszył mi od samego początku i dzisiaj czerpię z tego korzyści.
Po pobycie w Grecji została panu znajomość języka?
Mieszkaliśmy w Salonikach i na Krecie, w obu miejscach chodziłem do amerykańskiej szkoły. Tam obowiązywał język angielski. Greckiego uczyłem się jedynie poprzez praktyczne obcowanie z nim, słuchałem rozmów, wyłapywałem słówka. Byłem w stanie jakoś pogadać z rówieśnikami przynajmniej tak mówili mi rodzice, bo sam tego zbyt dobrze nie kojarzę. Po powrocie do Polski nie używałem greckiego, więc wkrótce wszystko zapomniałem.
Czuje się pan dwukrotnym mistrzem kraju?
Mam w domu złote medale, są zdjęcia z trofeum. Nie należałem do podstawowych zawodników Legii, ale regularnie trenowałem z zespołem, zaliczyłem kilka epizodów. Mogę czuć się mistrzem Polski. Pomoc w wywalczeniu tytułów nie była z mojej strony duża, jednak stanowiłem część drużyny.
Trudno młodemu wychowankowi wejść do szatni Wojskowych?
Dołączyłem do zespołu seniorów jako 17-latek. Nagle dzieliłem szatnię z piłkarzami, których dotychczas oglądałem z perspektywy trybun. Ekscytacja była ogromna, natomiast ze stresem dość szybko sobie poradziłem. Początki, jak zawsze, bywały różne, ale z biegiem czasu łapałem pewność siebie. Z każdym treningiem czułem się lepszy, bo praca u boku takich graczy to wielka wartość dla młodego zawodnika.
Zasługiwał pan na poważniejszą szansę przy Łazienkowskiej?
Legia jest klubem, który zawsze gra o coś mistrzostwo oraz kwalifikację do europejskich pucharów. Młodemu piłkarzowi nie jest w takiej sytuacji łatwo, przebijają się tylko nieliczni. Cieszę się, że w ogóle mogłem być w tej drużynie. Dzięki Legii zdobyłem mnóstwo doświadczenia, mam w CV dwa mistrzostwa. Trudno powiedzieć, czy zasługiwałem na więcej szans. Na pewno zawsze dawałem z siebie sto procent.
Długo zastanawiał się pan nad zmianą otoczenia?
Byłem w klubie bardzo długo, Legia wychowała mnie jako piłkarza. Taka decyzja zawsze jest trudna do podjęcia, bo wiąże się z ryzykiem i nowymi wyzwaniami. Górnik już od dłuższego czasu wykazywał zainteresowanie, czułem, że naprawdę chcą mnie w Zabrzu. Wiedziałem, że jak będę ciężko pracować, to dostanę tutaj szansę. Nie myliłem się, dokonałem najlepszego możliwego wyboru, jestem z tego powodu szczęśliwy.
To determinacja Górnika sprawiła, że zdecydował się pan na Zabrze?
Miałem różne opcje, zawodnicy grający regularnie w kadrach młodzieżowych zawsze wzbudzają zainteresowanie. To, że Górnik bardzo mnie chciał, było jednym z argumentów przemawiających za przyjściem tutaj. Przekonały mnie także potencjał i styl drużyny, stadion, fani, cała atmosfera wokół klubu. Sporo na ten temat myślałem. Jak sobie wszystko podsumowałem, widziałem same plusy. Stwierdziłem, że Zabrze jest to nie tylko miejsce, gdzie będę się najlepiej czuł, ale zarazem takie, w którym mogę zrobić największy postęp. Jako piłkarz i człowiek.
Z jakim nastawieniem wszedł pan do zespołu: jako młody, skromny i cichy czy jako pewny siebie gracz przychodzący z Legii?
Nie ma znaczenia, czy wcześniej było się w dużym klubie, czy w niższej lidze. Wchodząc do nowej szatni, trzeba być sobą. Najistotniejsze jest to, żeby na boisku pracować na maksimum możliwości i nigdy nie odpuszczać. Przyszedłem do Górnika jako zwykły chłopak, który zamierza postawić nowe kroki oraz pokazać, co potrafi. Zdawałem sobie sprawę, że młodemu zawodnikowi nie jest łatwo wejść do drużyny i tak od razu wywalczyć miejsce w składzie. Z treningu na trening dostarczałem argumentów, przekonywałem sztab szkoleniowy oraz kolegów, że mogę być wsparciem. Udało się, wszystko poszło po mojej myśli.
Jak czuł się pan pod względem fizycznym po pierwszej pełnej rundzie na poziomie Ekstraklasy?
Przedtem grywałem głównie w trzecioligowych rezerwach Legii. W Ekstraklasie jest dużo większa intensywność, totalnie odmienna presja. Dla mnie super, czuję się bardzo dobrze. Zdążyłem przywyknąć do tej otoczki: kibiców, oczekiwań. Czasem bywało łatwiej, innym razem trudniej, ale z każdym meczem stawałem się lepszy, przyzwyczajałem się do nowych okoliczności. Zarówno pod względem fizycznym, jak i mentalnym, pozytywnie oceniam minione pół roku.
Liga czymś pana zaskoczyła?
Kiedy byłem młodszy i oglądałem mecze w telewizji, myślałem: Legia gra ze słabszym rywalem, to spokojnie sobie poradzi. Dziś patrzę na to zupełnie inaczej. Przegrać można z każdym, niemal wszystkie spotkania są wyrównane. Jeśli nie zagrasz na sto procent i nie będziesz odpowiednio skoncentrowany, zawsze poniesiesz porażkę – czy mierzysz się z liderem, czy z drużyną z ostatniego miejsca.
Dorobek strzelecki w rundzie jesiennej przerósł pańskie oczekiwania?
Zawsze wiedziałem, że potrafię zdobyć bramkę. Przewiduję, gdzie warto ustawić się w polu karnym, a piłka mnie szuka. Szybko, bo już w drugim meczu sezonu, strzeliłem premierowe gole. One wzmocniły moją pewność siebie. Nie zawsze występowałem w podstawowym składzie, ale to część adaptacji. Zawodnik w moim wieku nie może od razu grać wszystkiego, organizm przystosowuje się do większych obciążeń, w głowie jest mnóstwo emocji. Trzeba było to wszystko dozować. W październiku złapałem serię; miałem świadomość, że jak tylko dobrze uderzę, to piłka wpadnie do siatki. Czułem się mocny w sytuacji sam na sam z bramkarzem, strzelając z dystansu czy przy rzucie karnym. Patrząc na to, że przyszedłem do nowego klubu praktycznie bez doświadczenia w Ekstraklasie, byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym w całym sezonie zdobył siedem bramek. Mimo wszystko jesienią stać mnie było na więcej. Chociaż byłem skuteczny, mogłem spokojnie strzelić jeszcze z trzy gole.
Spodziewa się pan bardziej wymagającej wiosny choćby z tego względu, że dla rywali już nie będzie postacią anonimową?
Nie zastanawiałem się nad tym. Pewnie już w końcówce rundy zwracano na mnie uwagę, przecież na bieżąco śledzi się grę innych zespołów, analizuje, jak zneutralizować przeciwników. To, co robią obrońcy, to nie moje zmartwienie. Na murawie robię swoje, moim celem jest strzelenie gola i pomoc drużynie w odniesieniu zwycięstwa.
Odczuł pan już większe zainteresowanie ze strony innych klubów?
Zainteresowanie pewnie jest, jednak nie zaprzątam sobie tym głowy. Dopóki nie pojawiają się konkrety, to nie ma czego rozważać. Takie rozmyślanie mogłoby negatywnie wpłynąć na przygotowania do drugiej części sezonu. Jestem zawodnikiem Górnika i skupiam się już na inauguracyjnym spotkaniu z Cracovią (w poniedziałek 30 stycznia o godz. 19 - przyp. red).
Jak to jest grać w ataku u boku mistrza świata?
Od takiego piłkarza trzeba czerpać, to obowiązek. Jeżeli się tego nie robi, marnuje się czas. Lukas Podolski sporo podpowiada, ale potrafi też porządnie zganić. Lubi, jak młody zawodnik stara się i wykazuje chęć do pracy - gdy to widzi, zawsze służy pomocą. Wiem, że dużo ode mnie oczekuje. Bardzo doceniam, że mogę liczyć na jego porady. To, co robi dla klubu, także jest wspaniałe.
Bycie synem byłego piłkarza ułatwia karierę czy wręcz przeciwnie?
Tata powtarza: on miał swój czas, skończył grać, teraz jest moja kolej. Nie chcemy się do siebie porównywać. Nie odczuwam, żeby nazwisko cokolwiek mi ułatwiało. Wychodzę na boisko i udowadniam, że nie znalazłem się tu przez przypadek. Ludzie mogą mówić, że zawdzięczam coś rodzinnym powiązaniom, ale nie przejmuję się tym. Znam swoją wartość. Tata udziela mi wskazówek, jest moim przyjacielem. Po każdym meczu musimy porozmawiać omawiamy, co wyszło dobrze, a co można było zrobić lepiej.