Ponad 10 lat temu w Niemczech byli przekonani, że trafił im się talent dekady. Określenie "niemiecki Messi" biło regularnie ze wszystkich nagłówków gazet.
- Gra na niewiarygodnym poziomie, prawie w każdym meczu. W wieku dwudziestu lat to niesamowite - mówił otwarcie dyrektor Borussii Dortmund Michael Zorc.
Mario Goetze, bo o nim mowa, był na ustach wszystkich. Barcelona, Real czy potęgi Premier League zabijały się o to, by dołączył właśnie do nich.
Nie wszystko jednak potoczyło się tak, jak sobie zakładał. Gorsza forma, do tego problemy zdrowotne... to wszystko sprawiło, że odbudowywać musiał się w Holandii. Teraz jednak znów błyszczy, także w Lidze Mistrzów, w której wraz z Eintrachtem marzy o zapisaniu się w historii.
Transfer idealny? Nie do końca
Kwiecień 2013 roku. Będący u szczytu formy Mario Goetze decyduje się wbić sztylet w plecy klubu, który wprowadził go w świat wielkiej piłki. Najpierw informację publikuje "Bild", a następnie potwierdza ją Borussia - talent dekady podpisał kontrakt z Bayernem wykorzystując klauzulę w kontrakcie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co za gol w Meksyku! Stadiony świata
Irytacji nie kryli nie tylko kibice, którzy bardzo chętnie przerabiali koszulki Goetzego zastępując jego nazwisko napisem "Judas", ale także ówczesny trener Borussii - Juergen Klopp.
- Goetze wie, że wiele zawdzięcza temu klubowi, ale wiem też, że dużo nam dał. Od zawsze chciał pracować z niezwykłym technikiem, jakim jest Guardiola. Tak więc ten transfer to moja wina. Nie mogę się nagle skurczyć o 15 centymetrów i zacząć mówić po hiszpańsku - komentował.
Na papierze wszystko wydawało się zgrywać wręcz idealnie. Magik, o talencie na miarę Leo Messiego i ten, który kilka lat wcześniej tak znakomicie rozwinął talent Argentyńczyka - co mogło pójść nie tak? Jak się okazało - bardzo wiele.
I o ile w pierwszym sezonie w Bawarii wyglądało to jeszcze całkiem nieźle, choć trudno powiedzieć, by Goetze był w którymkolwiek momencie kluczowym zawodnikiem Guardioli, o tyle im dalej w las, tym gorzej. Ostatecznie w swoim ostatnim, trzecim sezonie w Monachium, trapiony kontuzjami ale i brakiem zaufania od trenera, rozegrał zaledwie nieco ponad 1000 minut, po czym został bez żalu oddany z powrotem do Dortmundu.
Zakrzywiona rzeczywistość
W tym momencie ktoś może sobie jednak pomyśleć - zaraz, moment - czy to czasem nie Goetze, już piłkarz Bayernu, był bohaterem niemieckiej reprezentacji, gdy ta, po jego golu w finale, sięgała po mistrzostwo świata?
Co więcej, Joachim Loew, który zdecydował się wprowadzić Goetzego na kilka minut przed rozpoczęciem dogrywki, motywował go słowami: - Idź tam i udowodnij, że jesteś lepszy od Messiego!
I udowodnił. Przynajmniej na kilka tygodni, aż wróciła szara ligowa rzeczywistość. Zresztą prawda jest taka, że i na mundialu nie było różowo. Bowiem o ile faktycznie zdobył decydującą bramkę, o tyle wcześniej pełnił jedynie rolę zmiennika, a w historycznym, wygranym 7:1 meczu z Brazylią w ogóle nie wziął udziału. Ta jedna bramka rundę później zakrzywiła jednak nieco obraz rzeczywistości.
- Gdybym mógł nieco zmienić moją historię, to strzeliłbym tego gola w wieku 35 lat, a potem przestał grać w piłkę - mówił po latach w rozmowie z "The Athletic".
Inna sprawa, że mimo iż miał wówczas nie 35 lat, a 22, to faktycznie, powoli przestawał grać w piłkę.
Coś, czego nie da się zobaczyć
Z czasem bowiem zaczęły nasilać się problemy, które początkowo mogły być ignorowane. Mario odczuwał coraz większe zmęczenie. Zmęczenie, które z czasem przeobrażało się w skrajne wyczerpanie.
- Kiedyś jeśli trenowałem, to trenowałem też po treningu lub robiłem coś przed. Gdy miałem dzień wolny, to z niego nie korzystałem. Trzytygodniowe wakacje? Zaczynałem biegać już po trzech dniach. Robiłem tak zawsze, gdy byłem młody - wspominał w rozmowie z "The Athletic". Taki styl życia zebrał jednak swoje żniwa.
- Wciąż idąc dalej, robiąc więcej, nie dając sobie chwili odpoczynku... To było po prostu głupie. Jeśli robisz tak nieprzerwanie przez wiele lat, to ciało po prostu reaguje, mówi "wystarczy" - opisywał.
Cała sytuacja doprowadziła do tego, że Goetze w pewnym momencie po prostu zniknął ze świata piłki. U piłkarza zdiagnozowano wyczerpanie metaboliczne, które było spowodowane brakiem równowagi hormonalnej.
- Początkowo trudno było mi się z tym pogodzić. Nie mogłem grać w piłkę, choć nie miałem typowej kontuzji. Musiałem jednak wyznaczyć sobie cel. Był nim powrót do treningu - mówił w rozmowie z "Kickerem" dodając, że leki na dobre stały się częścią jego życia.
Sam piłkarz podkreślał też, że spotkał się z dużym zrozumieniem ze strony Thomasa Tuchela. Bo choć jego problemy zaczęły się jeszcze w czasach gry w Bayernie, to dopiero w Borussii zaczął z nimi walkę. - To była trudna decyzja. Musiałem wyjaśnić to klubowi. Normalnie, gdy masz kontuzje idziesz i mówisz: "Słuchaj mam pęknięcie, złamanie, cokolwiek". Tutaj jednak mówiłem o czymś, czego tak naprawdę nie da się zobaczyć ani poczuć. Ale tam było - wspominał.
I choć po wszystkim zdołał wrócić do gry, to nie był w stanie nawiązać do dawnej dyspozycji. Ostatecznie zdecydował się po raz pierwszy w karierze wyrwać z Niemiec i spróbować odbudować z dala od środowiska, gdzie był w ciągłym blasku fleszy. Niemiecki Messi, teoretycznie w kwiecie wieku, mając 28 lat, udał się do PSV Eindhoven.
Wreszcie się odnalazł
- To było dla mnie bardzo ważne, zwłaszcza, że 10 lat grałem w Bundeslidze. Mogłem być gdzie indziej, gdzieś gdzie nie znam wszystkich ludzi, zawodników. Pomogło mi to na wiele sposobów i na boisku i poza nim - opisywał czas spędzony w Eindhoven Goetze.
W Holandii faktycznie odżył. W drugim sezonie doszło nawet do tego, że w kilku meczach nosił opaskę kapitańską. W nowym kraju odbudował się na tyle, że po dwóch latach, kiedy to był zawodnikiem niechcianym, nawet za darmo, Eintracht Frankfurt zdecydował się zapłacić za niego 3 miliony euro. Może niewiele, jednak mając na uwadze, że dopiero co Peter Bosz otwarcie mówił, że nie chce go w Bayerze za darmo - był to zauważalny progres.
We Frankfurcie odnalazł się bardzo szybko. Oczywiście, dziś to jednak nie ten sam Mario, który 10 lat temu zachwycał kibiców Bundesligi. Ma to jednak zarówno pozytywne, jak i negatywne konsekwencje. Co prawda nie wypracowuje już ponad 30 bramek na sezon, ale też zrozumiał, że piłka to nie wszystko. Nie zaharowywuje się już na podwójnych sesjach treningowych. Zamiast tego postawił na jogę i większą dawkę regeneracji. Przekłada się to na boisko - w tym sezonie opuścił zaledwie jedno spotkanie - gdy zmagał się z urazem stawu skokowego.
- Jestem bardzo zadowolony z ostatnich sześciu miesięcy. Na boisku działało to bardzo dobrze. Po prostu dobrze się czuję - mówił piłkarz cytowany przez hessenschau.de.
Zadowolenia nie ukrywają też władze Eintrachtu. - Mario wyniósł nas na wyższy poziom - mówił wprost dyrektor sportowy klubu, Markus Kroesche.
Wygląda zatem na to, że Goetze wreszcie się odnalazł. Teraz, wspólnie z Eintrachtem, chce napisać nową historię klubu. Zespół z Hesji może nawiązać do złotych czasów, gdy w sezonie 1959/60 mierzył się w finale Pucharu Europy z Realem Madryt. To był też ostatni raz, gdy występował on w najważniejszych klubowych rozgrywkach na kontynencie. Już jednak pierwsza przeszkoda na drodze ku chwale jest bardzo wymagająca. W 1/8 finału Eintracht mierzy się z będącym w znakomitej formie Napoli. Początek pierwszego meczu we wtorek, 21 lutego, o godzinie 21:00.
Bartłomiej Bukowski
WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Barcelona traci wielki talent. Mógłby być następcą "Lewego"
- "Kogo Ty oszukasz?". Od razu wiedział, kto z niego żartuje