Był więziony przez Rosjan. Ukrainiec zdradza, co mu mówili o Polsce

Zdjęcie okładkowe artykułu: Archiwum prywatne /  / Na zdjęciu Dmytro Kubriak
Archiwum prywatne / / Na zdjęciu Dmytro Kubriak
zdjęcie autora artykułu

Dmytro Kubriak to sędzia piłkarski i neurochirurg, który pomagał rannym ukraińskim żołnierzom. W kwietniu 2022 roku trafił do rosyjskiej niewoli, w której spędził kilka miesięcy. W poruszającej rozmowie z WP SportoweFakty opowiada o piekle tej wojny.

W tym artykule dowiesz się o:

[tag=86882]

[/tag]Dmytro Kubriak z rosyjskiej niewoli wrócił jesienią 2022 roku, ale wtedy nie był mentalnie gotowy do udzielenia wywiadu. Minęło jednak kilka miesięcy i na szczęście doszedł do siebie.

W rozmowie z WP SportoweFakty ten ukraiński lekarz i sędzia piłkarski opowiada, jak doszło do tego, że z Dniepru trafił do Mariupola, a następnie rosyjskiej niewoli.

Kubriak był więziony w owianej złą sławą Oleniwce, gdzie w lipcu doszło do potężnego wybuchu, w wyniku którego straciło życie 53 jeńców.

Przed wojną udanie łączył pracę lekarza z sędziowaniem meczów. Bo, jak zapewnia, futbol od zawsze był jego pasją, ale szansę na karierę piłkarską przekreśliły czasochłonne studia medyczne.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: dla takich akcji przychodzi się na stadion

Aby jednak nie zrywać z futbolem, postanowił zostać sędzią. I niedługo wróci na ukraińskie boiska, bo zaliczył już odpowiednie testy. A co ciekawe, jednym z jego sędziowskich idoli jest Szymon Marciniak.

Na co dzień, poza pracą w szpitalu, Kubriak działa też w Ukraińskim Związku Piłki Nożnej. Piotr Koźmiński, Marian Sawczyszyn, dziennikarze Wirtualnej Polski: Od początku wojny pomagał pan, operując rannych żołnierzy, najpierw w Dnieprze, potem w Mariupolu. Ma pan rodzinę, więc decyzja, żeby się tak zaangażować na pewno była bardzo trudna?

Dmytro Kubriak, sędzia piłkarski, neurochirurg, były więzień Rosjan: Ja w Siłach Zbrojnych Ukrainy jestem nie od początku wojny, a od lipca 2020 roku. Latem 2022 roku miał wygasnąć mój dwuletni kontrakt.

Służyłem w szpitalu wojskowym w Dnieprze, więc wojnę poznałem jako żołnierz. Wypełniałem obowiązki służbowe. Ale już decyzja o wyjeździe do Mariupola była spontaniczna. I ta możliwość pojawiła się dopiero w drugiej połowie marca. Wtedy pułk Azow, wspólnie ze służbami specjalnymi, zaczął organizować naloty śmigłowców na Mariupol.

W tym czasie były problemy nie tylko z amunicją i personelem, ale też z zaopatrzeniem medycznym, narzędziami, lekami, a w szczególności lekarzami. Dlatego to zrobiłem, nie był to rozkaz ani obowiązek. Przyjęli czterech lekarzy. Dwóch chirurgów i dwóch anestezjologów. Ja byłem jednym z nich.

Gdzie było trudniej - w Dnieprze czy Mariupolu?

Trudno porównywać. W Dnieprze było ciężko, bo ranni docierali ze wszystkich stron. Z kierunku Charkowa, Zaporoża i Doniecka. Wojska rosyjskie właściwie przyszły z wszystkich kierunków i wszystkie szpitale wojskowe w tych miastach były zablokowane. Ranni byli przywożeni do nas, mimo że samo miasto było daleko od linii frontu. Praca była ciężka, ale warunki mniej więcej komfortowe i bezpieczne.

Nie da się tego natomiast powiedzieć o Mariupolu.

W Mariupolu pracowaliśmy przy całkowitej blokadzie miasta. Najbliższe pozycje ukraińskie były oddalone o około 100 kilometrów, więc warunki, w których ludzie otrzymywali pomoc medyczną, nie były odpowiednie. Działaliśmy w bunkrach i piwnicach. Tam trzeba było organizować dział przyjęć i sortowania, salę operacyjną oraz pomieszczenie, w którym żołnierze przebywali po otrzymaniu pomocy. Warunki były straszne. Nie da się ich porównać do czegokolwiek. Spokojny Dniepr i zablokowany Mariupol nie są nawet bliskie porównania.

W takich sytuacjach najczęściej brakuje środków medycznych i lekarzy. Czego wam brakowało najbardziej? 

Wraz z wojskiem, które broniło Mariupola, w mieście zostali lekarze szpitala wojskowego. Był to zwykły szpital garnizonowy, który znajdował się bezpośrednio w mieście. Ci ludzie przenieśli się do bunkrów dwóch zakładów, zabrali ze sobą sporo sprzętu, narzędzi i leków.

Z czasem, tuż przed tym jak nas schwytali, zaczęło brakować leków stosowanych do uśmierzania bólu i znieczulania. Liczba interwencji chirurgicznych i opatrunków, które wymagały znieczulenia, była bardzo duża. Dlatego był problem z lekami w tej kategorii.

Przed wojną Kubriak udanie łączył pracę neurochirurga z sędziowaniem
Przed wojną Kubriak udanie łączył pracę neurochirurga z sędziowaniem

Miał pan jakiś dylemat z decyzją o wyjeździe do Mariupola? Przecież to, jak wiadomo, było piekło na ziemi.

Nie, nie było żadnego dylematu. Jeszcze zanim miałem możliwość wyjazdu do Mariupola, wyraziłem chęć służby bliżej strefy działań wojennych. Przekazałem to dowództwu. Dlatego, gdy pojawiła się możliwość, pojechałem tam. Ale wynikało to też z tego, że nie do końca zdawałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa podróży do samego Mariupola, pracy w zablokowanym mieście i w ogóle z perspektyw na przyszłość.

Była to chyba bardziej decyzja emocjonalna niż wyważona. Moim głównym pragnieniem było być użytecznym.

Przed wojną Mariupol był dynamicznie rozwijającym się miastem. Jakich słów by pan użył do tego, co zrobili tam Rosjanie?

Rosjanie po prostu go zniszczyli. Nie ma tam praktycznie żadnych ocalałych budynków. Ich propaganda ciągle powtarza, że wyzwalają ludzi, ale jest zupełnie odwrotnie. Przynoszą tylko zniszczenie, śmierć i chaos.

Dmytro Kubriak niósł pomoc ukraińskim żołnierzom zarówno w Dniepropietrowsku, jak i Mariupolu
Dmytro Kubriak niósł pomoc ukraińskim żołnierzom zarówno w Dniepropietrowsku, jak i Mariupolu

Jak długo pan tam pracował, zanim trafił do niewoli?

Z naszej czwórki lekarzy z Dniepra, dwóch zainstalowało się przy Azowstalu, a ja z kolegą trafiliśmy do placówki przy Hucie Iljicza. Trwało to dwa tygodnie. Czas wtedy leciał szybko, dni uciekały jak godziny.

Jak wyglądała niewola?

Nie traktowali nas zbyt dobrze. Przede wszystkim było to bardzo trudne psychicznie. Żyliśmy w próżni informacyjnej. Nie mieliśmy dostępu do żadnych wiadomości. Ciągle wmawiano nam, że nikt nas nie potrzebuje, że wszyscy o nas zapomnieli.

Mówili nam, że jesteśmy spisani na straty, jak zużyty materiał, że Ukraina nie ma żadnych perspektyw. Że jej terytorium będzie teraz podzielone między inne państwa, nie tylko Rosję. Ale też że Polska i Węgry roszczą sobie prawo do zachodnich terenów naszego kraju. I że wojska polskie i węgierskie są prawie na terytorium Ukrainy. To było dość trudne do słuchania.

Mętlik w głowie?

Trudno już było rozróżnić, co jest prawdą, a co rosyjską propagandą. Jeśli natomiast mówimy o aspekcie fizycznym, to nie mogę powiedzieć, że wszyscy jeńcy byli maltretowani.

Rosjanie najdokładniej "zajmowali się" wojskowymi, których uznano za winnych niektórych przestępstw. Snajperzy, zwiadowcy, czołgiści, dowódcy. Ci, od których mogli uzyskać jakieś informacje lub oskarżyć o jakieś zbrodnie. Traktowali ich dość ostro, stosowali przemoc fizyczną, bicie i tortury. Ale nie mogę powiedzieć, że nad szeregowymi żołnierzami czy lekarzami znęcano się stale.

Choć zdarzały się przesłuchania, podczas których padały oskarżenia, czy narrację rosyjskiej propagandy. Natomiast jeśli chodzi o warunki bytowe i przetrzymywania, to oczywiście jesteśmy bardzo daleko od norm prawa międzynarodowego i konwencji genewskich.

Więźniowie byli stłoczeni w małych pomieszczeniach, wyżywienie było tragiczne, że już nie wspomnę o zabiegach higienicznych. Wygląd więźniów nie był zadowalający.

No właśnie. Jak wyglądało jedzenie? Czym Rosjanie karmili ukraińskich jeńców?

Rano i wieczorem była kasza, w porze obiadowej zupa.

Dało się to jeść?

W teorii jako tako. Podawano to bardzo gorące, a mieliśmy na posiłek tylko trzy minuty, więc rozumiecie, jak to mogło wyglądać. Najeść się czy poparzyć? To powodowało ciągłe niedożywienie, więźniowie bardzo szybko chudli.

Siedział pan w Oleniwce. Tam w lipcu 2022 roku nastąpił wybuch, wielu więźniów zginęło. Był pan blisko tego miejsca?

Od miejsca wybuchu dzieliło nas 300 metrów. Wybuch nastąpił w niezamieszkałej części kolonii, gdzie siedziało 200 przedstawicieli pułku Azow. Słyszeliśmy wybuch, był bardzo głośny i silny. Różnił się od wybuchów, które słyszeliśmy na co dzień. Linia frontu była niedaleko, mogliśmy rozróżnić charakter tych wybuchów.

Jakiś czas potem, przez czterdzieści minut, słyszeliśmy krzyki, widzieliśmy dym unoszący się nad tym miejscem, ludzie krzyczeli i prosili o pomoc. I około czterdzieści minut później przedstawiciele ochrony kolonii wezwali nas, abyśmy jako medycy udzielili ewentualnej pomocy.

O to właśnie mieliśmy zapytać. Czy będąc w niewoli, miał pan możliwość udzielania pomocy? Czy była jakaś pomoc ze strony Rosjan?

Nie było żadnej pomocy z ich strony, poza tym że zostaliśmy wezwani do działania. Mieliśmy ograniczoną liczbę leków, środków przeciwbólowych, bandaży, opatrunków. Do pomocy wykorzystaliśmy prawie wszystko, co było pod ręką.

Obraz, który zobaczyłem, był nieporównywalny z niczym, co wcześniej widziałem. Była noc, praktycznie nie było oświetlenia w rejonie, w którym udzielaliśmy pomocy, używaliśmy latarek. Widzieliśmy po prostu bardzo dużą liczbę rannych, z różnym stopniem obrażeń, wszyscy krzyczeli w kompletnej ciemności i prosili o pomoc. To przerażające.

Musieliśmy sortować pacjentów: kto potrzebował pomocy w pierwszej kolejności, a kto już jej nie potrzebował. Mimo tego straciliśmy tylko pięciu żołnierzy z około stu rannych. Wszystkim pozostałym udało się pomóc, założyć opaskę uciskową, zabandażować rany, w jakiś inny sposób zatamować krwawienie.

Wybuchy nastąpiły około godziny 22:30, natomiast pierwszy samochód z rannymi, ciężarówka Kamaz, wyjechał z kolonii do szpitala około godziny 5 rano. W rzeczywistości przez 5 godzin ranni, krwawiący mężczyźni, po prostu czekali pod gołym niebem, aż zostanie im udzielona pomoc.

Poza tą akcją, w czasie pobytu w niewoli, miał pan możliwości pomagania innym więźniom czy Rosjanie to uniemożliwiali?

Kiedy Rosjanie dowiedzieli się, że wśród jeńców są medycy wojskowi, nie przeszkadzali nam w udzielaniu pomocy jeńcom. Było im nawet łatwiej, bo nie musieli sami organizować opieki medycznej. Dostarczali pewną liczbę leków.

Czy w niewoli grożono wam śmiercią?

Nie do końca, ale rozumieliśmy, że kolonia jest prawie na linii frontu. Poza tym wiele było przykładów w tej wojnie, gdzie ukraińskich żołnierzy mordowano na różne sposoby. Mieliśmy świadomość, że każdego dnia możemy być następni.

Rozumieliśmy, że zostaliśmy schwytani przez ludzi, którzy nie stosowali się do żadnych międzynarodowych ustaleń. To byli tak naprawdę terroryści, jak ci, którzy zapędzili 200 osób do jednego budynku i wrzucili tam bombę.

Każdego dnia zdawaliśmy sobie sprawę, że ten dzień może być ostatnim, nie trzeba nam było nawet tego mówić. Rozumieliśmy, że to może się zdarzyć w każdej chwili. Wiedzieliśmy, że Rosjanie mają poczucie bezkarności.

Ile kilogramów pan stracił w niewoli?

Schudłem 20 kilogramów.

Pobyt w niewoli spowodował jakieś inne problemy ze zdrowiem?

Nie, dzięki Bogu, po niewoli zostaliśmy przebadani, na szczęście nie było żadnych istotnych problemów zdrowotnych.

A co ze zdrowiem psychicznym byłych jeńców? Czy potrzebowaliście profesjonalnej pomocy i rehabilitacji?

Długo miałem problemy ze snem, źle spałem, budziłem się w środku nocy i nie mogłem zasnąć. Ale poza tym nie wymieniłbym żadnych innych problemów. Zregenerowałem się dość dobrze psychicznie i w końcu problemy ustąpiły.

Jak wyglądały przesłuchania? Czy Rosjanie stosowali przemoc?

Nie, nie używali przemocy, ale rozmawiali dość ostro. Od początku rozmowa była taka, że winę za to, co się stało w Mariupolu, ponosi ukraińskie wojsko, że Mariupol został zniszczony, że zginęło wielu ludzi.

Biorąc pod uwagę, że jestem lekarzem, chirurgiem, pytania podczas przesłuchania dotyczyły opieki medycznej. Interesowało ich, ilu było rannych, gdzie byliśmy, czy wśród rannych byli rosyjscy żołnierze, czy udzielaliśmy im pomocy, czy ich torturowaliśmy.

Potem były pytania o zagranicznych najemników, czy wśród obrońców Mariupola byli obywatele obcych państw. Stale interesowało ich, co pojawiało się w rosyjskiej propagandzie. Pytali o laboratoria, eksperymenty z lekami na koronawirusa, czy braliśmy w nich udział.

Kubriak po wyzwoleniu z rosyjskiej niewoli
Kubriak po wyzwoleniu z rosyjskiej niewoli

Słyszeliśmy, że pracuje pan teraz w ukraińskiej federacji piłkarskiej. Po tak traumatycznych przeżyciach wyobraża pan sobie powrót do pracy lekarza na zagrożonych terenach?

Teraz charakter wojny jest nieco inny niż wcześniej. Rok temu była kwestia istnienia państwa ukraińskiego, a ja jako wtedy lekarz wojskowy wypełniałem swój obowiązek obrony ojczyzny. Dziś zmienił się charakter wojny, stała się bardziej pozycyjną, linia frontu liczy ponad tysiąc kilometrów.

Jest kilka punktów zapalnych, takich jak Bachmut i Wuhledar, gdzie toczą się intensywne walki. Mam nadzieję, że Rosja nie ma już sił i środków. Ale jeśli znów pojawi się sytuacja zagrażająca istnieniu Ukrainy, będę w czołówce jej obrony. Na razie pracuję w Centrum Neurochirurgicznym w Kijowie i w Ukraińskim Związku Piłki Nożnej.

Jak to się stało, że został pan arbitrem?

Sędzią zostałem dość przypadkowo, a nawet spontanicznie. Jako dziecko grałem w piłkę nożną, a po ukończeniu szkoły postanowiłem zostać lekarzem. Ponieważ studia w instytucie medycznym były trudne i zajmowały dużo czasu, nie mogłem grać w piłkę. Nie byłem w stanie tego połączyć, dlatego postanowiłem zaangażować się w sędziowanie. I od 17 lat robię to równolegle z medycyną.

Na jakim poziomie pan sędziował? Na kimś się pan wzorował?

W pierwszej i drugiej lidze, nad nimi jest jeszcze Premier League. A jeśli chodzi o wzór, bo wiadomo, dobrze podglądać pracę innych, to chciałbym wyróżnić Szymona Marciniaka, polskiego sędziego, który prowadził ostatni finał mundialu. Ale jestem również pod wrażeniem profesjonalnego sposobu pracy tureckiego sędziego Cüneyta Çakıra.

Zawsze lubiłem też sposób pracy Włocha Nicoli Rizzoliego, który teraz jest nadzorcą ukraińskich sędziów.

Jak się okazuje, Szymon Marciniak to jeden z sędziowskich idoli ukraińskiego arbitra
Jak się okazuje, Szymon Marciniak to jeden z sędziowskich idoli ukraińskiego arbitra

A u pana powrót do sędziowania jest możliwy?

Oczywiście, myślę o tym i podejmuję odpowiednie kroki w tym kierunku. Ostatnio przeszedłem testy z przygotowania fizycznego i teoretycznego. Mam nadzieję, że na wiosnę wrócę na boisko, by sędziować mecze mistrzostw Ukrainy.

Co pan sądzi o tym, że ukraińska liga gra mimo toczącej się wojny? To dobry pomysł, czy niebezpieczny?

Uważam, że każdy powinien robić coś, co może przynieść korzyści i przeciwstawić się rosyjskiej agresji. Wojsko jest na polu walki, a medycy w szpitalach. Wszyscy musimy pracować razem, aby wygrać.

Ukraiński Związek Piłki Nożnej również zrobił wiele ważnych rzeczy, aby przeciwstawić się Rosji. Z jego inicjatywy UEFA i FIFA zawiesiły rosyjskie drużyny we wszystkich rozgrywkach międzynarodowych. Rosyjscy sędziowie piłkarscy zostali również zawieszeni.

Uwolniony sędzia z prezesem ukraińskiej federacji, Andrijem Pawełką
Uwolniony sędzia z prezesem ukraińskiej federacji, Andrijem Pawełką

Kiedy byłem jeńcem wojennym, byłem pewien, że w tamtej chwili na Ukrainie nie ma piłki nożnej. Nie wyobrażałem sobie wtedy, że równolegle z horrorem, który widziałem i przeżyłem, mogą odbywać się mecze. Kiedy jednak wróciłem z niewoli i dowiedziałem się, że grają wszystkie ligi, nawet dziecięca i młodzieżowa, byłem mile zaskoczony. Później zobaczyłem, że wszyscy grali z zachowaniem wszelkich norm bezpieczeństwa. Po zakończeniu wojny piłka nożna będzie siłą, która pomoże ludziom wrócić do normalnego życia, bo to gra dla milionów.

Jaki, po tym wszystkim, jest pana stosunek do Rosjan?

Przed inwazją uważałem, że za wszystko, co się wcześniej wydarzyło, odpowiada rosyjskie przywództwo. Putin i jego świta. Wierzyłem, że zwykli Rosjanie nie życzą nam źle. Później jednak zrozumiałem, że problemem nie był Putin i rosyjskie władze, problemem jest rosyjski naród.

Przecież poziom poparcia dla wojny wśród Rosjan oznacza tylko jedno - oni nas nienawidzą. Rosjanie nie uznają nas za ludzi, nie widzą nas jako narodu i odmawiają nam prawa do istnienia. Wydaje mi się, że jeszcze przez wiele, wiele lat nie będziemy w stanie znaleźć wspólnego języka z Rosjanami.

Polska stara się pomagać Ukrainie. Jak pan ocenia to zaangażowanie, czy miał pan jakąś styczność albo bliscy z Polską, Polakami od momentu wybuchu konfliktu?

Kiedy byłem pierwszy raz w Dnieprze, przed przewiezieniem do Mariupola, gdzie dostałem się do niewoli, otrzymałem od znajomych wiele informacji o tym, jak Polska i Polacy nam pomagają. Moi przyjaciele, rodzina i krewni w większości ewakuowali się do Polski. Od nich wszystkich słyszałem tylko pozytywne i pełne wdzięczności opinie i wrażenia na temat Polaków i tego, jak bardzo angażują się w pomoc uchodźcom.

Na każdym kroku i na każdym etapie odczuwalne było w Polsce wsparcie i pomoc. Mogę tylko powiedzieć: dziękuję Polakom. Za to, że w tak trudnym czasie Polska użyczyła przyjaznego wsparcia i jak dotychczas pozostała u naszego boku. Wielkie podziękowania i cześć dla naszych polskich przyjaciół!

Rozmawiali Piotr Koźmiński i Marian Sawczyszyn, dziennikarze Wirtualnej Polski

Zamienił MMA na grupę Wagnera O jego decyzji mówi cała Polska. Kim jest Zbigniew Jakubas?

Źródło artykułu: WP SportoweFakty
Czy dopuszczenie rosyjskich sportowców do rywalizacji w IO w Paryżu pod neutralną flagą to dobra decyzja?
Nie
Tak
Zagłosuj, aby zobaczyć wyniki
Trwa ładowanie...
Komentarze (0)