Przed tym meczem remis z zespołem aspirującym do awansu niebiesko-czerwoni braliby w ciemno. Jednak po wydarzeniach z 7.minuty gospodarzem mogli zacząć myśleć o zwycięstwie. Po doskonałym podaniu Marka Tracza w sytuacji sam na sam z Pawłem Kapsą znalazł się Ugo. Nigeryjczyk spróbował przelobować wychodzącego bramkarz gości, który z impetem powalił go na ziemię, a sędzia Sebastian Jarzębak bez wahania wskazał "na wapno" i ukarał golkipera czerwoną kartką. -Wszyscy widzieli, że napastnik zwyczajnie nie trafił w bramkę, bo spokojnie zdążył oddać strzał. Kiedy sędzia podbiegał, myślałem, że chce ukarać rywala za symulowanie. Tymczasem ja dostałem kartkę z niczego - komentował po meczu Kapsa. W bramce zastąpił go Dominik Sobański, który po chwili musiał wyciągać piłkę z siatki, bo jedenastkę pewnie wykonał kapitan gospodarzy Łukasz Ganowicz.
Po tej kluczowej sytuacji Odra miała przewagę optyczną, jednak nie potrafiła stworzyć realnego zagrożenie dla golkipera gości. Uderzenia Samby Ba, Ugo i Marcina Józefowicza minęły bramkę, a z lekkimi uderzeniami nigeryjskiego snajpera spokojnie radził sobie Sobański. Jedyną szansę na gola Lechiści mieli w 13. minucie, ale Marcel Surowiak ofiarną interwencją zablokował strzał Pawła Buzały.
Gdy piłkarze schodzili do szatni, kibiców Odry nie opuszczał dobry humor. Wydawało się, że podopieczni Roba Delahaije kontrolują przebieg wydarzeń. Lechia sprawiał wrażenie przytłumionej sytuacją z 7. minuty i rozwojem boiskowych wydarzeń.
Po zmianie stron Lechia częściej była przy piłce, a akcje gdańszczan były coraz bardziej składne. Opolanie skupili się na wyprowadzaniu kontr, w których brakowało jednak ostatniego podania, a co za tym idzie skutecznego wykończenia. Warto wspomnieć także o efektownym, 80-metrowym rajdzie Tomasza Copika, ale Ugo głową uderzył minimalnie obok bramki.
W 70. minucie wydawało się, że jest po meczu. Marcin Józefowicz wykorzystał niezdecydowanie obrońców i bramkarza gości, który ratując zespół przed stratą bramki zmuszony był faulować napastnika Odry. Tym razem sędzia oszczędził golkipera Lechii pokazując mu jedynie żółtą kartę, ale i tak wskazał na 11. metr. Nieubłagany był za to Ganowicz, który po raz drugi skutecznie wykorzystał rzut karny i wyprowadził opolan na dwubramkowe prowadzenie.
Kibice w myślach dopisywali już Odrze sensacyjne trzy punkty, ale po niecałej minucie spokój sympatyków klubu z Oleskiej zburzył Paweł Buzała. Napastnik Lechii z bliska wpakował piłkę pod porzeczkę bramki Marcina Fecia i wlał nadzieję w serca kolegów i kibiców, którzy w pokaźnej liczbie pojawili się w Opolu. - Chciałbym dedykować tą bramkę mojemu managerowi, który opiekuje się moją karierą, a teraz przeżywa pewne problemy rodzinne - mówił po mecz strzelec.
Tego, co stało się później nikt nie był w stanie logicznie wytłumaczyć. Odra w dalszym ciągu starała się zagrozić bramce Lechii konstruując kontry, które nie przynosiły jednak żadnych efektów. Tymczasem w samej końcówce ataki gdańszczan przyniosły efekt. Grający przez cały mecz – pomimo straty piłkarza już na początku – jak równy z równym podopieczni Dariusza Kubickiego najpierw wyrównali za sprawą Piotra Cetnarowicza, by potem po rzucie wolnym wykonywanym przez Robert Speichlera pogrążyć gospodarzy i wygrać to spotkanie 3:2. Winą za stratę ostatnich można obarczyć Fecia, którego skrytykował na pomeczowej konferencji trener Delahaije. - Szkoda, że Marcin, który w ostatnich meczach był naszym pewnym punktem teraz popełnił błędy, które kosztowały nas stratę punktów. Nie dokonam jednak zmian w bramce i dostanie on drugą szansę - mówił opiekun gospodarzy.
Triumfował za to szkoleniowiec gości, którzy pozostawili po sobie doskonałe wrażenie. Piłkarze z Wybrzeża pokazali w tym meczu charakter, wolę walki i ambicję. Jeżeli ktoś dotychczas nie wierzył, że gdańszczanie zasługują na awans to zawodnicy Lechii udowodnili w sobotę, że on się im się zwyczajnie należy.