Paweł Buzała: Takie coś zostaje w głowach

W pierwszych czterdziestu minutach meczu Ruchu z Lechią przyjezdni prezentowali się korzystniej od chorzowian. Kilka minut przed przerwą Niebiescy w końcu zaczęli grać swoje i szybko trafili do siatki Pawła Kapsy. Gdańszczan nie było stać na doprowadzenie do remisu.

Michał Piegza
Michał Piegza

Początek meczu Ruchu z Lechią układał się po myśli podopiecznych Tomasza Kafarskiego. Gdańszczanom udało się zneutralizować rywali, którzy do około czterdziestej minuty nie potrafili poważniej zagrozić bramce Pawła Kapsy. - W pierwszej połowie wszystko wyglądało bardzo dobrze. Mieliśmy swoje okazje, które powinny zakończyć się golem. Ruch do czterdziestej minuty niemal nie istniał. Nie potrafił nam poważniej zagrozić. Dopiero dziesięć minut przed przerwą zaczął łapać rytm. Stworzył dwie okazje, z czego jedną wykorzystał - ocenił przebieg pierwszej połowy Paweł Buzała.

Ostatnie pięć minut premierowej odsłony było już inne w wykonaniu Niebieskich. Ruch za sprawą Andrzeja Niedzielana zadał decydujący cios, który podłamał Lechię. - To zawsze zostaje w głowach, gdy traci się gola do szatni. W przerwie mówiliśmy sobie, że należy o tym szybko zapomnieć i znowu grać swoje - zdradził kulisy rozmów rozpoczynający mecz na ławce rezerwowych Buzała. - Niestety w drugiej połowie, za wyjątkiem strzału Piotrka Wiśniewskiego, nie mieliśmy sytuacji. Za mało było tych okazji, aby myśleć o wywalczeniu choćby punktu - żałował po spotkaniu napastnik gdańszczan. - Przegraliśmy i czeka nas teraz długa i smutna podróż do domu - dodał na koniec.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×