Gdybyśmy mogli wybierać, gdzie mamy się urodzić, pewnie nikt nie zdecydowałby się powitać świata w Ajegunle, slumsie położonym w południowej części Lagos, największego miasta Afryki.
Ajegunle w języku joruba oznacza miejsce, w którym mieszka bogactwo. Ale do Ajegunle słowo bogactwo całkowicie nie pasuje. Jest to bowiem ogromne, biedne, zatłoczone i zaśmiecone getto usiane lepiankami, pomiędzy którymi kwitną prostytucja i wszelka przestępczość.
Jednym z niewielu sposobów na wybicie się z Ajegunle jest sport. Może dlatego wywodzi się stąd wielu znakomitych piłkarzy? Dziećmi Ajegunle są między innymi Jonathan Akpoborie, Taribo West, Brown Ideye, Samson Siasia czy Obafemi Martins.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zaryzykował i się udało! Cudowny gol w Niemczech
Nie chciał grać ze starszymi
Zanim Akpoborie stał się gwiazdą Bundesligi, musiał stać się gwiazdą ulic Lagos. - Moi starsi bracia grali mecz na innej ulicy. Musiałem zanieść im buty. Gdy przyszedłem na miejsce, okazało się, że jedna z drużyn jest niekompletna. Poprosili mnie, żebym do nich dołączył. Nie chciałem, bo byli za duzi, żeby z nimi grać. Ale błagali mnie i się zgodziłem. To był początek mojej przygody z futbolem - wspominał.
Sportową przygodę kontynuował jako uczeń najpierw anglikańskiej szkoły podstawowej Apapa, a potem Igbobi College oraz St. Angus Memorial College. Umiejętnościami piłkarskimi wyróżniał się nie tylko na tle rówieśników, ale i starszych graczy.
Pewnego razu, będąc na pierwszym roku Igbobi College, obserwowałem grających seniorów. Gdy jeden z nich odniósł kontuzję, poproszono mnie, bym go zastąpił. Nie chciałem, bo wiedziałem, jakie będą konsekwencje gry ze starszymi. Błagali mnie, mówili, że nic mi się nie stanie. W końcu się zgodziłem. Zdobyłem wiele bramek, ale po meczu zostałem ukarany za to, że okiwałem jednego z przeciwników – opowiadał Akpoborie.
Co ciekawe, treningi potrafił połączyć z nauką innych przedmiotów, co w przyszłości zaprocentowało zaproszeniem na stypendium do Stanów Zjednoczonych. Ale o tym powiemy nieco później.
Od felele do mundialu
Czas pozalekcyjny Akpoborie spędzał na grze w felele (gumowa piłka). W trakcie jednej z takich zabaw wpadł w oko trenerowi Babie Aliu, który poprosił go, aby dołączył do klubu Savannah Bank FC.
- Dołączyłem do savannah, ale nie zagrałem w lidze, ponieważ było to pod koniec sezonu i nie zostałem zgłoszony do gry – wspominał.
Wkrótce przechwyciła go drużyna FHA (Federal House Authority), funkcjonująca przy Federalnym Urzędzie Mieszkalnictwa. Barw tego zespołu bronił podczas jednego z lokalnych turniejów. Tam wypatrzył go dziennikarz Joe Audu, który polecił go selekcjonerowi reprezentacji U-16 Sebastienowi Broderickowi. Ten bardzo szybko poznał się na talencie Akpoborie, bo już trzy miesiące później zabrał go na rozgrywane w Chinach mistrzostwa świata U-16.
Za małe buty, za duże koszulki
W Państwie Środka kadra nigeryjska przeżywała duże problemy organizacyjne, które mogły ich pozbawić szans na sukces. Jeden z graczy, Nduka Ugbade, musiał grać w za małych o półtora rozmiaru butach.
Z kolei Hilary Adiki, inny piłkarz tamtej reprezentacji, wspominał, że na mundialu występowali w tych samych butach, w których wcześniej przez trzy miesiące trenowali. W dodatku uszył je człowiek, który na co dzień pracował przy oponach, a nie przy obuwiu. Oczywiście jego wyroby nie nadawały się do gry w międzynarodowym turnieju.
Na szczęście Nigeryjczyków sprzętem poratowali Saudyjczycy, z którymi zaprzyjaźnili się podczas imprezy. Z hojności Saudyjczyków skorzystał też bramkarz Lucky Agbonsevbafe, któremu podarowali rękawice. Wcześniej bowiem, jak twierdził, używał rękawic dla kierowców koparek.
Nawet koszulki meczowe były za duże. W tej sytuacji z pomocą Nigeryjczykom przyszli przedstawiciele Adidasa, którzy zaproponowali, że bezpłatnie udostępnią drużynie stroje z logiem ich firmy. I rzeczywiście Super Orzełki grały w Chinach w koszulkach sygnowanych przez niemiecki koncern.
Wdzięczność prezydenta
Mimo kłopotów ze sprzętem Nigeryjczycy grali znakomicie. Wyszli z grupy z drugiego miejsca za Arabią Saudyjską, a przed Włochami i Kostaryką. W ćwierćfinale ograli Węgrów, a w półfinale - po karnych pokonali Gwineę. W meczu o złoto, na wypełnionym po brzegi Stadionie Robotniczym w Pekinie, zwyciężyli RFN 2:0 po golach Akpoborie oraz Victora Igbinoby.
Było to pierwsze zwycięstwo afrykańskiej drużyny w imprezie organizowanej przez FIFA. Prestiżowy triumf wywołał w Nigerii wielką radość, która udzieliła się też prezydentowi kraju, Muhammadowi Buhariemu. Polityk zorganizował przyjęcie na cześć zwycięzców, a podczas uroczystości, nie kryjąc dumy, nazwał ich "Światowymi Super Orzełkami".
Piłkarze liczyli jednak na coś więcej niż prezydencka wdzięczność. Materialną nagrodą za dobrą grę miało być m.in. federalne stypendium. Ale tylko niektórym zawodnikom, i to po dużych trudach, udało się skorzystać z tej formy pomocy. Innym "podziękowano", nie pozwalając na wyjazd do zagranicznego klubu.
Własność rządu federalnego
Oferty otrzymywał też Akpoborie. Mógł wyjechać na stypendium do Stanów Zjednoczonych lub dołączyć do klubu Julius Berger. Nie mógł jednak ot tak po prostu którejś oferty przyjąć. Zawodników traktowano bowiem jak własność rządu federalnego. Żyli razem skoszarowani i nie dostawali wynagrodzenia, co bardzo ich frustrowało.
W końcu udało im się porozmawiać z przedstawicielami federacji. Dyskusja przyniosła efekt. Rząd pozwolił zawodnikom pójść własną drogą, ale z zastrzeżeniem, że będą wzywani na zgrupowania za każdym razem, gdy będą potrzebni.
Akpoborie dołączył do zespołu Julius Berger, ale jego przygoda z klubem z Lagos była bardzo krótka, bo wkrótce zdecydował się na wyjazd do Stanów Zjednoczonych, gdzie czekało na niego stypendium.
Następca Yeboaha
W nowojorskim Brooklyn College studiował inżynierię komputerową. W międzyczasie grał w drużynie akademickiej. Nauki jednak nie dokończył, bo w 1990 r. postanowił wyjechać do Europy, by rozpocząć profesjonalną karierę.
Na Stary Kontynent przybył z nadzieją na dołączenie do KSC Lokeren, gdzie grali już jego rodacy: Samson Siasia i Etim Esin. Próba podpisania kontraktu w Belgii zakończyła się jednak fiaskiem.
- Nie byłem wtedy w formie, więc klub odmówił podpisania kontraktu – tłumaczył Nigeryjczyk.
Na szczęście dla niego wkrótce przyszła propozycja z niemieckiego drugoligowca 1. FC Saarbruecken. Klub poszukiwał właśnie następcy dla Ghańczyka Anthony'ego Yeboaha, który podpisał umowę z Eintrachtem Frankfurt. Szybki i sprytny Akpoborie wydawał się świetnym kandydatem na jego miejsce.
Podczas dwuletniego pobytu nad Saarą Akpoborie błysnął kilka razy i nawet pomógł swojej ekipie awansować do 1. Bundesligi. Jednak generalnie rzecz biorąc, nie spełnił pokładanych w nim nadziei. W zwieńczonych promocją rozgrywkach zdobył tylko cztery bramki, a walkę o podstawową jedenastkę przegrywał choćby ze słynnym Michaelem Preetzem.
Mr Unlucky
Dzięki występom w Saarbruecken Akpoborie trafił do dorosłej drużyny narodowej. Selekcjoner Clemens Westerhof powołał go na Puchar Narodów Afryki w 1992 r. Super Orły zajęły w turnieju trzecie miejsce i właśnie w meczu o brązowy medal Akpoborie po raz pierwszy zagrał dla pierwszej reprezentacji.
W sumie Akpoborie w nigeryjskiej kadrze zanotował jedynie trzynaście występów i cztery gole. Zważywszy na to, że Nigeryjczyk przez lata dobrze radził sobie w silnej Bundeslidze, jest to wynik rozczarowujący i zaskakujący. Nie dostał powołania na mistrzostwa świata w 1994 r.
Nie znalazł się też w kadrze Super Orłów na igrzyska olimpijskie w Atlancie (Nigeryjczycy ostatecznie przywieźli stamtąd złote medale). Pominął go też Bora Milutinović, który prowadził Nigerię na Mundialu we Francji w 1998 r. Dopiero Thijs Libregts zabrał Akpoborie na Puchar Narodów Afryki 2000.
Z powodu częstych absencji na międzynarodowych turniejach Akpoborie dorobił się przydomku Mr Unlucky (w tłumaczeniu na język polski: Pan Pechowy).
Król strzelców
Wróćmy jednak do 1992 r. Po wywalczeniu awansu Akpoborie opuścił Saarbruecken, ale pozostał na poziomie 2. Bundesligi. Zdecydował się kontynuować karierę w Carl Zeiss Jena. Tu także spędził dwa sezony. W pierwszym wiodło mu się znakomicie - zdobył 17 goli, a jego klub zajął wysokie ósme miejsce w tabeli. W drugim było już znacznie gorzej - tylko dziewięć trafień Nigeryjczyka i spadek zespołu z Jeny do trzeciej ligi.
Po degradacji Jeny Akpoborie znów musiał szukać klubu. Wybrał trzecioligowy Stuttgarter Kickers. Był to znakomity krok. W ekipie Blau und Weiss grał wybornie. W 32 spotkaniach aż 37 razy znalazł sposób na bramkarzy rywali. Ten wynik dał mu tytuł najlepszego strzelca Regionalligi Sued (w tamtym czasie był to trzeci poziom rozgrywkowy w Niemczech).
Znakomite statystyki nigeryjskiego napastnika nie mogły ujść uwadze szefom mocniejszych klubów. Dziś pewnie gracz mogący pochwalić się takim wyczynem bez problemu znalazłby miejsce w ekipie z 1. Bundesligi. Wtedy jednak Akpoborie musiał zadowolić się transferem do drugoligowego Waldhof Mannheim. W Badenii-Wirtembergii spędził udane pół sezonu. W tym czasie trafił do siatki rywali dziewięciokrotnie.
Debiut z golem
W 1996 r. Akpoborie wreszcie wdrapał się na szczebel Bundesligi. Umożliwił mu to transfer do Hansy Rostock. Z najwyższą klasą rozgrywkową w Niemczech przywitał się w najlepszy możliwy sposób - strzelił bramkę Borussii Dortmund na Westfalenstadion, a Hansa wygrała mecz 2:1. Pierwsze pół roku w Bundeslidze zakończył sześcioma z golami na koncie.
Przez kolejne cztery lata, reprezentując barwy Hansy, Stuttgartu i Wolfsburga, Akpoborie nie zszedł poniżej poziomu dziesięciu goli na sezon.
Dzieci-niewolnicy
Wiosną 2001 r. niespełna 33-letni wówczas Akpoborie wciąż na boisku radził sobie całkiem nieźle, tworząc z naszym Andrzejem Juskowiakiem groźny duet napastników Wolfsburga. 21 kwietnia Nigeryjczyk wyprowadził Wilki na prowadzenie w meczu z Werderem. Sześć dni później zagrał 59 minut w pojedynku z BVB.
Tuż po meczu z Werderem w mediach pojawiły się informacje, że Jonathan Akpoborie jest właścicielem niesławnego statku Etireno, który 17 kwietnia został zatrzymany u wybrzeży Beninu. Według władz tego kraju, UNICEF-u oraz międzynarodowej organizacji Terre des Hommes (TDH), działającej na rzecz praw dzieci, łódź służyła przewożeniu nieletnich do niewolniczej pracy na plantacjach w Gabonie.
Ostatni rejs Etireno
Sprawą statku żył wtedy cały świat. Według doniesień BBC, 30 marca 2001 r. wypłynął z benińskiego miasta Kotonu, kierując się do Gabonu. Dotarł do celu dwanaście dni później, ale Gabończycy, uprzedzeni, że na pokładzie znajdują się niewolnicy, nie przyjęli go. Kapitan postanowił więc popłynąć na północ do kameruńskiego portu Douala. Ale i tam, z tych samych przyczyn, nie pozwolono zejść na ląd załodze 40-metrowej łajby.
16 kwietnia, władze Beninu wydały międzynarodowy nakaz aresztowania dla benińskiego biznesmena i dwóch innych osób podejrzanych o handel niewolnikami. W tym samym czasie trwały już poszukiwania Etireno, z którym od trzech dni nie było kontaktu.
"Statek jest w złym stanie technicznym. Nie ma miejsc siedzących. Nie posiada nowoczesnego systemu łączności" - podawało wówczas cnn. Tuż po północy 17 kwietnia Etireno zauważono u wybrzeży Beninu. Statek wrócił do Kotonu.
Sprzedane przez rodziny
Z raportów TDH wynika, że na pokładzie statku znajdowało się 43 dzieci z Beninu, Gwinei, Senegalu, Togo i Mali.
Dzieci powiedziały, że popłynęły do Gabonu do pracy. ale nie miały dokumentów, żeby wjechać do kraju. Możemy więc wyraźnie mówić o nielegalnej emigracji - mówił Bernard Boeten, przedstawiciel TDH.
Najmłodsi pasażerowie Etireno mieli ledwie od trzech do czterech latek.
- Ten człowiek nazywał się Jean. Nigdy wcześniej go nie widziałam. Dał mojemu ojcu 500 (500 franków cfa - red.) i moim braciom tyle samo do podziału - relacjonowała jedenastoletnia pasażerka statku w rozmowie z korespondentką Olenką frenkiel.
Z kolei inna pasażerka łodzi, sześcioletnia Adakoun, powiedziała reporterce: - Nie chciałam iść, ale moja mama powiedziała, że jeśli odmówię wyjazdu, mój ojciec nie będzie szczęśliwy i umrzemy z głodu. dlatego się przestraszyłam i zgodziłam.
Wokół tej bardzo medialnej sprawy narosło wiele niejasności. Według niektórych źródeł statek zabrał do Gabonu 250 dzieci. A skoro do Beninu wróciło 43, natychmiast pojawiło się pytanie, co stało się z pozostałymi 207? Snuto domysły, że zostały wyrzucone za burtę lub po drodze sprzedane. Inna teoria głosiła, że na Etireno nie było niewolników, a statek pomylono z innym, który rzeczywiście wykorzystywano do handlu ludźmi.
Zrujnowana kariera
Zawodnik nie zaprzeczał, że był współwłaścicielem łodzi (zresztą nazwał ją Etireno na cześć swojej matki), ale od początku odrzucał oskarżenia o zaangażowanie w handel niewolnikami. Mimo to VfL Wolfsburg, powołując się na zaufanie do informacji TDH, zawiesił piłkarza, dając mu czas na wyjaśnienie sprawy. Piłkarz natychmiast poleciał do Afryki.
Na całkowite pozbycie się zawodnika nalegał jednak koncern Volkswagena, właściciel i główny sponsor ekipy. Nie pomogły nawet łagodzące komunikaty Terre des Hommes, w których organizacja podkreślała, że nie podejrzewa piłkarza o udział w procederze. Akpoborie w końcu musiał opuścić klub, a Volkswagen przekazał TDH cztery miliony marek.
Medialne oskarżenie w zasadzie zniszczyło reputację i karierę Akpoborie. Co prawda, próbował jeszcze wrócić na boisko, ale dla Saarbrücken, do którego trafił po odejściu z Wolfsburga, zagrał tylko cztery mecze. Potem zawiesił buty na kołku.
Moje życie zostało zniszczone
Faktem jest, że piłkarzowi nigdy nie udowodniono, iż czerpał zyski z handlu ludźmi. Ba, nawet nie postawiono mu zarzutów, a sprawa została zamknięta. Jednak łatka handlarza niewolnikami przylgnęła do niego na wiele lat. Nigeryjczyk wielokrotnie tłumaczył, że nie zajmował się bezpośrednio biznesem żeglugowym, ponieważ musiał skupić się na grze w Bundeslidze.
- UNICEF skłamał. Odniosłem sukces jako napastnik, a nagle stałem się handlarzem niewolników. Moje życie zostało zniszczone. Ta historia prześladuje mnie każdego dnia. UNICEF to szanowana organizacja. powinna była dokładnie sprawdzić swoje informacje, zanim kogoś publicznie oskarży - mówił w 2010 r. Akpoborie w wywiadzie dla "Frankfurter Rundschau".
Nigeryjczyk w rozmowie z gazetą podkreślał także, że to nie jego firma, lecz zewnętrzna agencja zajmowała się sprzedażą biletów na rejs. Natomiast obecność dzieci na pokładzie tłumaczył tym, że zostawili je tam kontrolerzy paszportów.
Mieliśmy pozwolenie na rejs. Naszym zadaniem było przetransportowanie pasażerów z punktu a do punktu b - powiedział dziennikarzowi Sebastianowi Gehrmannowi.
W częściowym odzyskaniu dobrego imienia pomógł Akpoborie film pt. "Das Schiff des Torjaegers" (w wolnym tłumaczeniu "Statek strzelca") w reżyserii Szwajcarki Heidi Specogni. Dokument, choć ostatecznie nie rozstrzyga o winie lub niewinności napastnika, wskazuje, że był on raczej ofiarą medialnej nagonki, niż wyrafinowanym handlarzem niewolników. Dziś Akpoborie zarabia na życie jako agent piłkarski.