Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Sebastian Małkowski większość kariery spędził w Lechii Gdańsk, w której debiutował w ekstraklasie. Bramkarz rozegrał w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce 36 meczów w latach 2010-14. Później odszedł do drugoligowej Bytovii Bytów, a następnie wyjechał do Anglii - do pracy.
Był to niespodziewany ruch, bo zawodnik miał już za sobą debiut w reprezentacji Polski. Wystąpił też w meczu Lechii z Barceloną, w której debiutował Neymar. W Gdańsku było 2:2, a gola Małkowskiemu strzelił tylko Leo Messi.
Piłkarz zadebiutował w reprezentacji Polski w 2011 roku. Przez Franciszka Smudę został powołany na dwa zgrupowania - w lutym i marcu. Smuda budował drużynę na mistrzostwa Europy, które Polska organizowała z Ukrainą (2012 r.). Ówczesny selekcjoner postawił na Małkowskiego w spotkaniu z Litwą (0:2), w którym grali między innymi Robert Lewandowski, Jakub Błaszczykowski, Łukasz Piszczek, Kamil Glik czy Ludovic Obraniak.
Małkowski opowiada, dlaczego jedyny mecz w reprezentacji mu nie wyszedł i co sprawiło, że mając 28 lat (dziś ma 36) opuścił Polskę. Wspomina także sytuację po przegranym spotkaniu Bytovii z Chojniczanką. Po zakrapianej imprezie klub rozwiązał z nim umowę i to był początek końca Małkowskiego w zawodowym futbolu.
W Anglii Małkowski przez długi czas był kurierem, rozwoził paczki i grał w tamtejszych niższych ligach. W tym sezonie bramkarz wywalczył pierwszy puchar w karierze.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Gratuluję zdobycia mistrzostwa w Anglii.
Sebastian Małkowski: Za mną najlepszy sezon w całej mojej angielskiej przygodzie z piłką. Wróciłem do formy fizycznej, wygraliśmy ligę na siedem kolejek przed końcem z przewagą kilkudziesięciu punktów nad drugim zespołem. Przegraliśmy tylko pierwszy mecz, a w następnych 37. - zwycięstwa i remisy. Mogę powiedzieć, że pod względem sportowym gram w rozgrywkach odpowiadających dobrej polskiej trzeciej lidze.
ZOBACZ WIDEO: Polak świętuje upragniony tytuł. To powiedział naszemu dziennikarzowi
A w rzeczywistości jaki to poziom?
Z Worksop Town FC zrobiliśmy awans z 7. do 6. ligi w Anglii. To drużyna z okolic Barnsley, gdzie mieszkam. Dwa lata temu do klubu wszedł sponsor i zainwestował w boiska, szatnie - zrobił nam całą infrastrukturę. Na nasze mecze przychodzi około tysiąca osób. Nieważne, czy gramy we wtorek, czwartek czy sobotę. Za bramkami jest płot. Taki zwykły, jak w ogródku. Kibice stoją, często zagadują. Jak cię nie lubią, to i wyzywają. Mnie kilka razy zaczepiali w stylu: "Wracaj do kraju, polski frajerze".
Jak na to reagowałeś?
Reagowali koledzy z boiska, którzy zgłaszali prowokacje sędziemu. Arbiter pytał, czy mam z tym problem, czy gramy dalej. Ja takie zwarcia lubię. Czasem fajnie pogadamy "pod płotem", gdy ktoś normalnie zagai, a jak trzeba, to potrafię zareagować także mniej sympatycznie, z przekąsem. Ważne, że po meczu nie ma nerwów, emocje puszczają i można z każdym kibicem przybić piątkę.
Parę razy podchodzili do mnie fani rywali z tekstem: "Słuchaj, my się na ciebie zrzucimy, a ty przyjdziesz bronić do nas". Śmiałem się, dziękowałem za uznanie, ale w Worskop czuję się bardzo dobrze.
Z racji na CV, występy w ekstraklasie i reprezentacji Polski, jesteś jedną z gwiazd ligi?
Wiele razy pytano mnie w Anglii, jak się grało z Barceloną, przeciwko Leo Messiemu i Neymarowi. Albo o reprezentację Polski, w której debiutowałem z Lewandowskim, Glikiem, Piszczkiem czy Błaszczykowskim. W zespole mamy jednak kilku chłopaków z "przeszłością". Jest jeden zawodnik z Algierii - Hamza Bencherif. On grał w kadrze młodzieżowej do lat 20. Kilku zawodników ma przetarcie z Championship, League One, League Two. Jeden w FA Cup mierzył się kiedyś z Arsenalem. A w drużynie rywali grał nawet zawodnik z reprezentacji Gibraltaru.
Dla ciebie to już bardziej hobby?
Cały czas mam z tego frajdę, piłka pozostała moją pasją. W Worksop pojawiły się pieniądze, dzięki czemu mogę skupić się na piłce. Nie muszę myśleć o dorywczych pracach. Nie wchodząc w szczegóły, w zależności od renomy i statusu zawodnika w zespole, kilka stówek tygodniowo można zarobić. Przetarłem się już w tutejszych niższych ligach, mam jakąś markę, na pewno dość dobrze znają mnie na tym poziomie. A ten rok był w moim wykonaniu naprawdę udany.
Dlaczego Anglia?
W Polsce znalazłem się na zakręcie. Po incydencie w Bytovii Bytów zamknąłem sobie drogę na naszym rynku. Po porażce w lidze poszliśmy całą drużyną do lokalu, na drugi dzień wyrywkowo badali nas w klubie alkomatem. W moim organizmie ostało się jeszcze trochę alkoholu (0,5 promila - przyp. red.) i rozwiązano ze mną kontrakt. Tych zawirowań było więcej - nazwę je "prywatnymi wybrykami". Długi rosły i musiałem reagować. W Anglii miałem znajomego, który powiedział: "Przyjedź, coś poradzimy". No to przyjechałem, ale kolega się zawinął.
Co było dalej?
Znalazłem się w obcym kraju, bez agenta, sam. Z wysokiego C spadłem na samo dno. Szukałem czegoś na własną rękę. Jak to się mówi - chodziłem "po ludziach", od klubu do klubu. Po czterech miesiącach zahaczyłem się w ósmej lidze - w Frickley Athletic. Poziom był słaby, nie ukrywam, ale przynajmniej zrzuciłem kilka kilo. Wróciłem do jakiejś formy.
Żona i dzieciaki pchali mnie do przodu i się nie załamałem, jakoś udało się wystartować. A pojawiały się kryzysowe momenty - chciałem wracać do Polski, jeszcze raz próbować szczęścia w naszej piłce lub też w ogóle się poddać i pójść do normalnej roboty.
Tak się w sumie stało, ale w Anglii.
Przypadkiem. Poszedłem na zakupy do polskiego sklepu, których w Anglii jest pełno. Na tablicy wisiało ogłoszenie w naszym języku, że szukają kierowcy. Mówię: dobra, próbujemy. I tak zostałem kurierem. Brakowało kasy i musiałem znaleźć coś na szybko. Chciałem robić cokolwiek, żeby nie zwariować. Na początku mieszkaliśmy z rodziną, czyli żoną i wtedy jeszcze dwójką dzieci, w jednym pokoju - cztery metry na cztery.[b]
Zderzyłeś się z rzeczywistością?[/b]
Bardzo. To była moja pierwsza "normalna" praca w życiu poza graniem w piłkę nożną. Pobudka o 6 rano, jazda na magazyn załadować vana paczkami po dach. I w drogę. Zacinał deszcz, godzina nieprzyzwoicie wczesna, w Polsce przewracałbym się dopiero na drugi bok w łóżku. A ja przeciskam się tym pieprzonym busem po tych wąskich brytyjskich drogach.
Wiele razy myślałem: "Co ja tu do ch... robię?!". Przecież jeszcze parę miesięcy temu byłem na boisku, byłem "pan piłkarz". Ludzie mnie widzieli w telewizji, grałem na dużych stadionach, śpiewałem hymn Polski w meczu kadry. A teraz muszę udawać miłego przed każdym klientem, sztucznie się uśmiechać i sprawiać wrażenie, że otrzymałem pracę marzeń. Najgorzej, gdy trafiałem na ludzi z Trójmiasta.
Dlaczego?
Wyobraźcie sobie, jaką satysfakcję musi czuć kibic Arki Gdynia, widząc w progu byłego bramkarza Lechii Gdańsk, który w meczu derbowym prowokował trybuny. A tak było, gdy w siódmej minucie doliczonego czasu gry strzeliliśmy gola na 2:2 na nowym stadionie Arki (maj 2011 r.), na którym ludzie siedzą bardzo blisko murawy. Byłem wtedy na ławce i dałem do wiwatu. Kilka lat później nie dzieliła nas już pleksa, a ja stałem z paczką w dłoniach, na których jeszcze niedawno miałem bramkarskie rękawice.
Domyślam się, że raczej nie zostałeś potraktowany ulgowo.
Dzwonię dzwonkiem, otwierają się drzwi, chwila ciszy, ale wzrok już zdradzał, że coś jest nie tak. - To ty?! - padło na dzień dobry. A za chwilę: - I co, betonie, zobacz, gdzie skończyłeś - jechali ze mną nawet na emigracji.
Co wtedy robiłeś?
Nie wchodziłem w dyskusje. - To jakaś pomyłka, z kimś mnie pomyliłeś - szybko ucinałem temat, udając kogoś innego. Ale ludzie nie są głupi, a twarz masz jedną. Dalej gadali swoje. Ja wracałem do vana i w środku aż kipiałem ze złości. Cztery razy dostarczałem przesyłkę ludziom z Gdyni i nigdy przyjemnie nie było.
To już ósmy rok, odkąd jesteś w Anglii.
Miałem przyjechać na maksymalnie rok, dwa. Zarobić, odłożyć, pospłacać zaległości - że tak powiem: wyczyścić przeszłość. Z piłki został mi dom w Polsce, reszta kasy się rozpłynęła. Teraz starcza mi do pierwszego: mówię o pieniądzach dla siebie i dzieci. Jestem po rozwodzie, obecnie mam już inną partnerkę. Dzieciaki zaczęły chodzić jednak do angielskiej szkoły, złapały język i zostaliśmy. Przełknąłem ślinę, stwierdziłem: dobra, po profesjonalnym graniu w Polsce czas trochę popracować. Ale myślę, że mogę jeszcze 5-6 lat pograć w piłkę. Na razie, od dwóch lat, zarabiam tylko z piłki.
Jak odnajdujesz się w nowym życiu?
Musiałem się go uczyć od nowa. Przestałem funkcjonować jak gwiazdor, który może sobie pozwolić na większość rzeczy. Chodząc codziennie do pracy, bardziej doceniasz, ile zarobisz. Robiłem jako kurier i po dziesięć godzin dziennie, zależy ile towaru było na pace. Auto musiało wrócić puste na magazyn. Na pewno inaczej patrzysz na pieniądze, gdy w sklepie musisz liczyć się z każdym groszem. Płacili, w zależności od firmy, od jednego funta za dostarczoną paczkę do 120 funtów dniówki. Zaczynałem od zarabiania za sztukę, a później stopniowo się to zmieniało. W piłce pracowałem ciężko, ale pensja była godna i źródełko nie wysychało.
Wspominasz czasem dawne życie?
Czasami najmłodszy syn włączy coś na YouTube. W szkole chwali się kolegom, że tata grał z Lewandowskim, przeciwko Messiemu. Widzę, że jest dumny, gdy koledzy ze szkoły dopytują go o mnie. Ja sam z siebie nie chwalę się tamtym okresem. Raczej opowiem, gdy ktoś zapyta. Fajne czasy. Temat Polski raczej jest dla mnie zamknięty. Było, minęło. Odcinam.
Ale kilka miłych chwil na pewno się znajdzie.
Jestem dumny z dwóch meczów z Legią, wygranych po 1:0. U nas i u nich. Pierwszy zapewnił nam utrzymanie, miałem kilka niezłych interwencji. Z ŁKS-em w Pucharze Polski wygraliśmy po karnych. W sumie w tym spotkaniu zaistniałem: najpierw obroniłem karnego Marcina Mięciela w meczu, a później pomogłem w serii jedenastek.
Miło było zagrać z Barceloną. W sumie wielu interwencji nie miałem. Gola strzelił mi Messi, ale - tak jak mówi starszy syn: to się nie liczy, bo Messi jest z innej planety.
Jest jeszcze mecz w polskiej kadrze - przeciwko Litwie (0:2).
Najpierw dostałem powołanie na zgrupowanie zawodników z polskiej ligi, ale w meczach z Mołdawią i Norwegią nie zagrałem (luty 2011 r.). Miesiąc później Franciszek Smuda dał mi jednak wystąpić w spotkaniu z Litwą. Podczas treningu czułem się bardzo dobrze, na rozgrzewce też latałem jak kot. Ale nie ukrywam - gdy stanęliśmy na środku boiska odśpiewać hymn, złapał mnie ogromny stres, wręcz paraliż.
Trzy tysiące polskich kibiców ryknęło, pojawiły się race, balony. Zdałem sobie sprawę, że ogląda mnie właśnie cały kraj, w tym rodzina, koledzy. Zanim puścił mnie stres, sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy. Przegrywaliśmy już 0:2, a ja nie popisałem się przy obu golach. Dziwna sytuacja, bo dotąd koledzy śmiali się, że nie mam układu nerwowego, ale wtedy z Litwą mnie odcięło.
Mogę mówić, że być może znalazłem się za szybko w takim miejscu jak reprezentacja. Ale z drugiej strony - zasłużyłem na to swoją grą. Trener miał do dyspozycji wielu bramkarzy, a wybrał właśnie mnie.
Zrobiłeś sobie rachunek sumienia?
Wiele razy rozmyślałem nad swoim życiem.
Do jakich wniosków doszedłeś?
Sam jestem sobie winien, że tak to się potoczyło. Nikt i nic nie miało na to wpływu - żadna kontuzja, pogoda czy inna sytuacja. Zaważyły głupoty, które robiłem poza boiskiem.
Brakowało mi może osoby, która złapałaby mnie za "łeb" w okresie gry w Lechii, bo za dużo szumu zrobiło się wokół mnie. Pojawili się źli doradcy, fałszywi ludzie. Podpowiadaczy było sporo, ja nie wiedziałem, kogo słuchać, i po prostu zwariowałem. Dziś powiedziałbym do młodego Seby: "Chłopaku, skup się na sobie, nie słuchaj innych dookoła".
Problemy z przeszłości jeszcze się za tobą ciągną?
Mogę powiedzieć, że w osiemdziesięciu procentach podomykałem dawne sprawy, w większości uregulowałem dawne zobowiązania. Czasu nie cofnę, żyłem jak żyłem. Teraz mogę skupić się jedynie na przyszłości i małych rzeczach. Fajnie, że udało mi się wrócić do piłki na lepszym poziomie, choć wiem, jak to brzmi. Mamy jednak ciekawą drużynę i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Taki miałem plan przyjeżdżając do Anglii - by występować w coraz lepszych zespołach. Może wybiorę się też w końcu na mecz Premier League? Od ośmiu lat się do tego zbieram, ale do piłki poza boiskiem średnio mnie ciągnie.
Rozmawiał Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty