Mariusz Sacha. Życie na robocie

Jeździł taksówką, rozwoził warzywa, burzył domy, w Anglii sprzątał zapuszczone mieszkania. Zaczynał w tej samej drużynie, co Wojciech Szczęsny i Grzegorz Krychowiak. Dziś Mariusz Sacha marzy o powrocie do piłki.

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Mariusz Sacha w barwach Cracovii Newspix / FOT.ALEKSANDER MAJDANSKI/NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: Mariusz Sacha w barwach Cracovii

Oto #TOP2022. Przypominamy najlepsze materiały minionego roku.

Mariusz Sacha to były piłkarz między innymi Podbeskidzia Bielsko-Biała i Cracovii. Był skrzydłowym, w latach 2009-13 rozegrał w sumie 46 meczów w polskiej ekstraklasie. W 2006 roku wystąpił w młodzieżowych mistrzostwach Europy do lat 19, a w 2007 roku pojechał z kadrą narodową trenera Michała Globisza na młodzieżowe mistrzostwa świata do lat 20. Drużyna z Grzegorzem Krychowiakiem, Dawidem Janczykiem czy Wojciechem Szczęsnym ograła między innymi Brazylię 1:0 (z Marcelo, Davidem Luizem, Alexandre Pato) i wyszła z grupy na turnieju w Kanadzie. Mariusz Sacha postrzegany był jako jeden z większych talentów tamtej reprezentacji. Z różnych względów nie zrobił takiej kariery, jaką mu przewidywano. Po czterech sezonach w ekstraklasie grał później w I i II lidze. Po latach opowiada nam o licznych pracach, które wykonywał po piłce. Karierę zakończył w 2014 roku.


Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Pamięta pan swój najdziwniejszy kurs na taksówce?

Mariusz Sacha: Oj, miałem takich multum. Gdy ludzie są pijani, to potrafią robić różne rzeczy. Od zrzygania się w samochodzie, po ucieczkę z auta na światłach.

I co pan robił, gdy ktoś zwymiotował?

Na całe szczęście chłop zdążył uchylić boczne okno. Poszło po drzwiach i tylnej szybie. W umowie było zapisane, że za taki wybryk kara umowna wynosi 300 złotych. Gość zrobił małe straty, udało mi się to szybko ogarnąć i nie kasowałem go za to zgodnie z taryfikatorem. Dał mi stówkę i było po temacie.

A gdy klienci uciekali z auta?

Jeden mi czmychnął na światłach. Kilku wyszło niby do bankomatu albo do domu "po pieniądze", ale nie wracali. Z czasem w takich sytuacjach brałem coś pod zastaw, tylko że ludzie potrafili nie zgłaszać się po oddane mi rzeczy. I tak zostałem z zegarkiem, jak się okazało - zepsutym, z alkoholem, czy torbą z ubraniami.

Długo pan jeździł?

Na taryfie robiłem 2,5 roku. Spory okres, jeśli chodzi o moją pracę w Polsce. Kursowałem głównie po Bielsku i na lotniska. Zdarzyło mi się jechać dalej, na przykład w stronę Szczecina. Fajne pieniądze można było wyrwać z takich bonusów. Za Szczecin wpadło mi około dwóch "klocków".

Najlepiej było latem, zwłaszcza w piątki i soboty. Ludzie grillowali, wychodzili z domu, działo się na mieście. Zimy bywały już mocno monotonne. Jeździłem głównie w ciągu dnia. Startowałem między 5 a 6 rano, wracałem na 16. Średnio wychodziło mi około 250 złotych utargu dziennie. Z tego musiałem opłacić składki: abonament dla korporacji, w której pracowałem, za amortyzację samochodu, paliwo i wiadomo - księgową, ZUS i tak dalej. Miesięcznie kręciłem z taryfy między 4 a 5 tysięcy złotych, z czego prawie połowę przeznaczałem na wydatki.

Ale robota fajna. Ja akurat lubię z ludźmi rozmawiać, no i co najważniejsze: jesteś wtedy panem swojego czasu. Jak mi się nie chciało wstać o 5, to robiłem nockę.
Mariusz Sacha (z lewej) w barwach Podbeskidzia w spotkaniu z Ruchem Chorzów Mariusz Sacha (z lewej) w barwach Podbeskidzia w spotkaniu z Ruchem Chorzów
W Bielsko-Białej się pan urodził, grał w Podbeskidziu, każdy w mieście musiał słyszeć o wielkim talencie, który wystąpił w młodzieżowych mistrzostwach świata w Kanadzie, ogrywał Brazylię. Jak reagowali ludzie, gdy widzieli za kółkiem byłego piłkarza?

Sporo osób mnie rozpoznawało. Woziłem dużo chłopaków, którzy grali w naszych lokalnych klubach, w niższych ligach. Zazwyczaj rozmawialiśmy o życiu, w fajny sposób. Czasem zdarzały się docinki, typu: "Grałeś w ekstraklasie, ale sobie zjeb... życie". Takie teksty wychodziły głównie po alkoholu, gdy zbierałem ludzi z imprez. Puszczałem to mimo uszu.

Nie reagował pan, ale zastanawiał się może, czy faktycznie nie schrzanił szansy w poważnej piłce?

Wie pan co, tak widocznie miało być. Ja się nad sobą nigdy nie pastwiłem, po prostu działałem.

Już pan nie jest taksówkarzem.

Pandemia mnie zmiotła. Bielsko nie jest jakimś wielkim miastem - plus minus mieszka tu 200 tysięcy ludzi, razem z obrzeżami, a taksówek jest między 400 a 500. W najgorszym czasie pandemii potrafiłem siedzieć w aucie 12-13 godzin, a utargu robiłem, nie wiem, może 40, 60 zł? No nie szło przeżyć. Opłaty mnie zjadły.

Pomysł na taksówkę wziął się po moim powrocie z Holandii. Szukałem czegoś dla siebie w bardziej komfortowych godzinach i nie chciałem znowu pracować tak, jak w piekarni. Pół roku po zakończeniu kariery dostałem tam niezły wycisk.

Czym się pan zajmował?

Jako dostawca musiałem się naprawdę sporo nadźwigać. Cały bus towaru, noszenie, rozwożenie, w 20-30 punktów. Fajnie, bo był kontakt z ludźmi, zawsze można było porozmawiać z kimś w sklepie. Dość dobrze znałem szefa, bo z kolegami graliśmy u niego w piłkę nożną w Lidze Biznesu. Co ciekawe, praktycznie każda robota, którą łapałem, miała związek z piłką.

W każdym razie - w piekarni byłem tak zwanym "skoczkiem". Przychodziłem na zmianę co dwa tygodnie, na dwa tygodnie, na różne godziny. Mieliśmy trzynastu kierowców i gdy ktoś szedł na urlop, to wskakiwałem w jego miejsce. Musiałem stawić się "na bazie" o 1, 2.30 czy 4 w nocy. Sześć dni w tygodniu, bez niedziel.

Rozwoziłem pieczywo pod Kraków, do Katowic, Chorzowa i Cieszyna. To były dość duże kółka. Wytrzymałem trzy miesiące. A że lubię jeździć, to koleżanka zapytała, czy nie chciałbym spróbować na taryfie. Pojeździłem jeden dzień, spodobało mi się i z Fiata Ducato przesiadłem się do mniejszego auta.
Mariusz Sacha (z prawej) z kolegą Mariusz Sacha (z prawej) z kolegą
To były zawsze bezpieczne trasy?

Niezłą przygodę miałem w czasach piekarni. Szkoliłem kierowcę i pokazywałem mu trasę. Wtedy jeździł ze mną dopiero od pięciu dni. Szef mówił, żebym wpuścił go za kółko, ale zaniepokoiły mnie okulary tego chłopaka - na grubszych szkłach. Jakby ostrzegały przed jego problemem ze wzrokiem.

Tego dnia było dość ślisko, a nasz Mercedes Sprinter miał dobre przyspieszenie. Ledwo co wyjechaliśmy z piekarni, gość dodał gazu i nie zmieścił się w drugim łuku.

Przelecieliśmy przez kanał i wylądowaliśmy u koleżanki na polu. Okazało się, że gdybyśmy go nie ominęli, to byłyby dwa trupy. Cały kanał był betonowy. Nasza podróż zakończyła się minutę po starcie. Pobiegłem do piekarni po nowy samochód i jeszcze tej samej nocy przeładowaliśmy cały towar z jednego busa do drugiego.

Powiedziałem szefowi, że już więcej z tym gościem do samochodu nie wsiądę. Ale wsiadłem i kierował, na szczęście już bez kolizji.

Wspomniał pan o wyjeździe do Holandii. Wyemigrował pan również za pracą?

Tak. Ale zanim trafiłem pod Amsterdam, miałem przystanek w Londynie.

Popularny kierunek zarobkowy.

Najpierw odezwał się kumpel, że jest robota, ale musimy czekać. Po robocie w piekarni gotówki szybko mi ubyło i zrobiło się nerwowo. Wtedy zadzwonił drugi kolega, z Anglii. - Wsiadaj w samolot, coś podziałamy - zaproponował. Nie zastanawiałem się długo, kupiłem bilet i poleciałem.

Znalazłem się w Londynie i przez pierwszy tydzień nie mogłem nic znaleźć. Trafiłem do domu z pokojami do wynajęcia, w okolicach Wimbledonu, w którym mieszkało łącznie 21 osób! Na szczęście udało mi się trafić "jedynkę" - małą klitkę, szeroką może na 2,5 metra. Stała tam szafa, łóżko, były okno i drzwi. Wynajmował to Polak, w domu sami Polacy. Było dużo alkoholu, trawy. Masakra.

W środku mieliśmy dwie łazienki - na górze i na dole. Jedną wspólną kuchnię, ale kilka lodówek. Nasłuchiwałem przez drzwi, kiedy zwolni się kibel, żebym mógł się pójść spokojnie wysikać. Robiliśmy grafik na sprzątanie.

Siedziałem w tym pokoju, na zmianę szukałem roboty i patrzyłem się w ścianę. Ze współlokatorami raczej przelotnie widywaliśmy się w kuchni. Nie wiedzieli, kim jestem. Z kilkoma osobami rozmawiałem, ale nawet nie mówiłem, że grałem w piłkę.

Po tygodniu coś ruszyło, poszedłem na dwa dni na zmywak. Zapierdziel był ostry, starałem się jak mogłem, ale mi podziękowali. Nie sprawdziłem się. Byłem bliski rozpaczy, ale zadzwonił kumpel z nowiną. - Zwolniło się coś przy sprzątaniu - zaczął. - Chłopie, biorę, co jest - odpowiedziałem szczęśliwy. Trafiłem do firmy, której szefową była Polka i pracowały tam same kobiety. Robota wyglądała tak, że wpadaliśmy do pustych domów, które ludzie nam zostawiali i taką chatę musieliśmy doprowadzić do ładu.

Domyślam się, że bałagan był spory.

Bałagan? Tłuszcz ciekł po szafkach jak deszcz po oknach. Pod prysznicem był taki kamień, że od środków chemicznych nie mogłem otworzyć oczu. Musieliśmy zakładać maseczki i specjalne okulary, tak mocnych specyfików żrących używaliśmy.

Mówię szczerze - nie widziałem tam, by kible miały inny kolor niż żółty. Byłem w szoku, że tak można mieszkać, ale cieszyłem się, bo była robota. Wyjeżdżałem z chaty o 5 rano i ciągnęliśmy do oporu - do godziny 18, 19. Później powrót i do spania.

Przechodziłem różne etapy: zacząłem od mycia szyb, później dostałem kuchnie, łazienki. Syf jak skurczybyk. Cały dzień potrafiłem szorować tylko kuchnię.

Zobaczył pan chociaż Londyn, udało się coś zwiedzić?

Byłem tam 2,5 miesiąca i niestety - nie. To była jedna wielka gonitwa, ale udało mi się być na jednym meczu: Crystal Palace - West Ham United. Niesamowite przeżycie.

Dookoła stadionu ludzie dosłownie zapychali sobą bary, czuło się wszędzie zapach rozlanego piwa. Konstrukcja trybun na stadionie Crystal Palace jest drewniana i gdy kibice zaczęli skakać, to miałem obawy, czy belki to wytrzymają. Cały mecz oglądałem na stojąco. Wcześniej byłem kilka razy na Old Trafford, ale na Crystal Palace panował najlepszy klimat, jaki widziałem na żywo.
Reprezentacja Polski przed meczem z Czechami w Grupie A Mistrzostw Europy U19. Mariusz Sacha - drugi od prawej na górze. Obok niego bramkarz Przemysław Tytoń i Dawid Janczyk. Fot. PAP/Adam Ciereszko Reprezentacja Polski przed meczem z Czechami w Grupie A Mistrzostw Europy U19. Mariusz Sacha - drugi od prawej na górze. Obok niego bramkarz Przemysław Tytoń i Dawid Janczyk. Fot. PAP/Adam Ciereszko
Co pan myślał, widząc piłkę od drugiej strony?

Patrzyłem w przeszłość. Kilkanaście miesięcy wcześniej zarabiałem naprawdę fajne pieniądze, a nagle trafiam do chaty, w której siedzi 21 osób. Na zgrupowaniach mieszkałem w fajnych hotelach, a wtedy liczyłem w sklepie czy stać mnie na najtańszą szynkę.

Ten mecz był miłą odskocznią, bo w Anglii byłem kompletnie załamany. W Holandii odżyłem.

Na drugiej stronie przeczytasz między innymi, co Mariusz Sacha robił w Holandii i za co musiał zapłacić kilka tysięcy euro kary.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×