Henryk Kasperczak opowiada o wypadku. "Ból nie daje mi spać"

Newspix / PIOTR KUCZA/FOTOPYK / Na zdjęciu: Henryk Kasperczak
Newspix / PIOTR KUCZA/FOTOPYK / Na zdjęciu: Henryk Kasperczak

- Poruszam się głównie wózkiem inwalidzkim. Czasem wspomagam się "balkonikiem", idąc do ubikacji lub pod prysznic - mówi jeden z najlepszych polskich trenerów, Henryk Kasperczak. Opowiada nam ze szczegółami o życiu po bardzo groźnym wypadku.

W tym artykule dowiesz się o:

Niespełna miesiąc temu zasłużony polski trener, Henryk Kasperczak, doznał groźnego wypadku: złamał nogę i żebra. Szkoleniowiec przeszedł operację i obecnie rehabilituje się w specjalistycznym ośrodku.

Jak mówi nam Kasperczak - potrzeba miesięcy, by ponownie mógł stanąć na nogi. Szkoleniowiec opowiada w szczegółach o wypadku i obecnym funkcjonowaniu w szpitalu.

Trener dzieli się też przemyśleniami na temat polskiej piłki i reprezentacji. 76-letni szkoleniowiec oglądał ze szpitalnego łóżka mecz reprezentacji Polski z Mołdawią i wskazuje, dlaczego nasza kadra przegrała w Kiszyniowie 2:3 w eliminacjach Euro 2024.

ZOBACZ WIDEO: Robert Lewandowski straci opaskę kapitana reprezentacji Polski?

Kasperczak to jeden z najbardziej zasłużonych trenerów w polskiej piłce. Zdobył Puchar Francji z FC Metz (1984 r.), dotarł do ćwierćfinału Pucharu Zdobywców Pucharów z Montpellier (1991 r.), został wybrany trenerem roku we Francji w plebiscycie "France Football" (1990 r.), z reprezentacją Tunezji został wicemistrzem Pucharu Narodów Afryki (1996 r.), awansował z tamtejszą kadrą na igrzyska olimpijskie w Atlancie (1996 r.) i na mistrzostwa świata we Francji (1998 r).

To jednak nie wszystkie osiągnięcia Kasperczaka za granicą. W Polsce trener z sukcesami prowadził Wisłę Kraków (dwa mistrzostwa i dwa puchary Polski, 1/8 Pucharu UEFA w sezonie 2002-03). Jako piłkarz wywalczył z reprezentacją trzecie miejsce w MŚ w RFN i wicemistrzostwo olimpijskie. Ze Stalą Mielec dwukrotnie wygrał mistrzostwo kraju.

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Jak z pana zdrowiem?

Henryk Kasperczak: Przebywam w centrum rehabilitacyjnym. Mniej boli, ale boli. Z żebrami jest coraz lepiej, idzie to w dobrym kierunku. Ale nie mogę chodzić. Czekam, aż zrośnie się kość w udzie. Niestety, zanim stanę na nogi, minie trochę czasu. W tym roku będzie o to trudno.

Jakie są rokowania lekarzy?

Liczymy, że przełom może nastąpić po minimum trzech miesiącach. Najgorzej jest z kością udową, którą złamałem. Co gorsza - opierała się na niej proteza miednicy. Osiem lat temu wstawiłem sobie sztuczną, z tytanu, bo moja była już kompletnie zniszczona i miałem problem z chodzeniem. Gdy teraz lekarze ją wymieniali, to musieli uciąć kawałek kości z uda, by to wszystko na nowo ustawić.

Na razie nie mogę postawić lewej stopy na podłodze. Jestem w takim wieku, że na poprawę trzeba poczekać dłużej. Najgorsze, że człowiek musi tylko siedzieć albo leżeć.

Jak się pan przemieszcza?

Głównie elektrycznym wózkiem inwalidzkim. Czasem też wspomagam się "balkonikiem", idąc do ubikacji lub pod prysznic. Gdy usiądę, to jest OK, mogę się umyć. Wypadek był bardzo niebezpieczny. Lewa strona mojego ciała wygląda tak, jakbym się opalił - tyle wyskoczyło mi krwiaków i siniaków. Na plecach, na nodze. Wszędzie. To moja najpoważniejsza kontuzja w życiu.

Jak wygląda rehabilitacja?

Wykonuje ćwiczenia, ale bardzo delikatne: na mięśnie i stawy. Muszę się jakoś ruszać, by nie "zardzewieć". W ciągu dnia biorę bardzo dużo środków przeciwbólowych. Do tego przyjmuję zastrzyki w brzuch na zakrzepicę. Straciłem dużo krwi i krwiaki mam w wielu miejscach. Najtrudniej jest w nocy. Nie biorę tabletek na sen, bo muszę przyjąć w łóżku odpowiednią pozycję. Mam zakaz krzyżowania nóg, spania na bokach, choć całe życie tak właśnie układałem się w łóżku. Wszystko najlepiej się goi, gdy leżę na plecach. W nocy często budzi mnie ból. Tabletki puszczają około północy i głównie trwam w półśnie.

Henryk Kasperczak (z lewej na dole) na jednym z meczów
Henryk Kasperczak (z lewej na dole) na jednym z meczów

Wraca pan myślami do dnia wypadku?

Nie przypadkiem mówi się, że wypadki najczęściej biorą się z głupoty lub lekkomyślności. Kosiłem trawę traktorem i została mi sama końcówka, jakieś drobne poprawki. Zmieniłem kosiarkę na taką, którą zawiesza się na szyję i przypina pasem do ciała. Miałem przyciąć trawę w zakątkach ogrodu: pod drzewkami, pod płotem. Niestety, zlekceważyłem sytuację i nie zmieniłem butów. Sto razy to robiłem i zawsze zakładałem obuwie z grubszą podeszwą. Tamtego dnia źle trafiłem. Było ślisko, straciłem równowagę i poleciałem z górki jakieś sześć metrów. Nie było szans odpięcia kosiarki, zwłaszcza że waży prawie 30 kilogramów. Dobrze, że noga złamała mi się raz a dobrze, a nie w kilku miejscach, krusząc kość na drobne elementy.

Co pan wtedy czuł?

Byłem w ogromnym szoku. Żona przebywała w innej części domu, przygotowywała obiad. Wołałem ją, ale kosiarka cały czas pracowała i zagłuszała mój krzyk. Do tego maszyna blokowała mi jedną rękę i nie mogłem się uwolnić. Próbowałem ruszyć złamaną nogę, ale leżała bezwładnie, jakby nie należała do mnie. Po kilkunastu minutach udało mi się nacisnąć przycisk i silnik zgasł. Za następne pół godziny wypiąłem się z tego pasa.

Dopiero po godzinie znaleźli mnie turyści. Przejeżdżali obok naszego domu na koniach. W mojej okolicy to akurat popularna forma spędzania czasu, ludzie często robią sobie wycieczki po tutejszych lasach. Zatrzymali się, zawołali żonę i rozpoczęła się akcja ratunkowa. Miałem szczęście w nieszczęściu, bo mogło być gorzej.

Trawy raczej nie będę już kosił.

Jak pan spędza czas w szpitalu?

Mam w pokoju trochę sprzętu: komputer, tablet, telefon czy telewizor. Nic jednak nie zastąpi mi ruchu. Od tego leżenia wszystko mnie boli. Jedynie mogę pozwolić sobie na spacer do ubikacji. Przyjemniejsza będzie dalsza część rehabilitacji, gdy pojawi się basen, jakakolwiek aktywność. Humor poprawia mi fakt, że chociaż jest poprawa.

Niedawno był pan na gali ekstraklasy w Warszawie. Trafił pan do galerii legend polskiej ligi, na scenie imponował pan formą.

W takim momencie, jak teraz, przechodzą przez głowę różne myśli. Cofnąłem się pamięcią, trochę powspominałem. Myślę, że moje CV jest całkiem udane. Więcej było sukcesów, niż porażek. Największe osiągnięcie to oczywiście trzecie miejsce na mistrzostwach świata w RFN jako piłkarz (w 1974 roku). W dalszej karierze trenerskiej również nie było wstydu. Będąc trenerem zawsze uprawiałem futbol radosny, ofensywny. Wykorzystałem zdolności moich chłopców. Lubiłem powtarzać, że my, trenerzy, musimy zawodnikom pomóc, by dobrze czuli się na boisku. Nie hamować ich, a pchać do przodu, ale też odpowiednio zmotywować.

Ma pan refleksje związane z polską piłką?

Myślę, że jeszcze długo będziemy gonić czołówkę. Nie chodzi nawet o sam poziom piłkarski, a nastawienie mentalne. Naszych zawodnikom trzeba nauczyć wygrywania, wpoić im gen zwycięzców. Co ostatnio pokazała nasza kadra z Mołdawią? Oglądając ten mecz ze szpitalnego łóżka, miałem wrażenie, że my się ich po prostu baliśmy.

Śmieje się pan.

Bo jak mam inaczej reagować? Żeby poddać się po jednym straconym golu? Prowadzili 2:0 i wystraszyli się rywala po ich kilku akcjach. Powinni Mołdawię dobić. Mówiłem, że trener ma drużynie pomagać, ale jak ma to zrobić, skoro drużyna nie istnieje?

Jest aż tak źle?

My zawsze żyjemy okresami. Była generacja zawodników lat 70. i 80. i się zakończyła. Później powiało nadzieją za czasów Adama Nawałki. A teraz? Nie wiem, może zawodnicy się wypalili? Nie chcę ich do końca skreślać, bo eliminacje mogą być trudne, a później nagle "odpali". W tej chwili nasi piłkarze nie pokazują jednak tego, co jest konieczne w zawodowej piłce: walki, determinacji i umiejętności wygrywania.

Kiedyś śmiali się, że pracowałem w Afryce. "Co oni tam mają za piłkę?" - pamiętam te drwiące komentarze. Prawda jest taka, że Afryka nas prześcignęła. Pod względem technicznym, taktycznym. To teraz taka siła, że każdy musi się ich bać.

Trener Kasperczak (drugi z lewej) wybrany do galerii legend ekstraklasy
Trener Kasperczak (drugi z lewej) wybrany do galerii legend ekstraklasy

Panu w CV brakuje tylko jednego - pracy selekcjonera reprezentacji Polski.

Mnie uważano w kraju za trenera zagranicznego. Polskie piekiełko... jak się nie jest przy korycie, to nie biorą człowieka pod uwagę.

A teraz, na emeryturze, nie brakuje panu piłki?

Po Afryce już w tym wieku nie będę jeździł, na francuskim ryku mój czas minął. Ostatnio Kamil Kosowski pisał o mnie w kontekście polskiej kadry. U mnie głowa cały czas pracuje. Jestem wiekowy, ale przecież dziś, to głównie asystenci prowadzą zajęcia. Ja nawet kiedyś mówiłem, że cały czas na polską kadrę jestem otwarty, nie ma problemu. Ale wie pan - trzeba być na miejscu, mieć układy. No i zdrowie. Zostawmy to. Ja rozgrywam teraz najważniejszy mecz od paru dobrych lat, w klinice. Ale futbol pozostanie ze mną do końca. 

Rozmawiał Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty

Józef Wojciechowski wspomina czasy Polonii. Podaje kwoty, jakie płacił piłkarzom

Starcia obok domu polskiego trenera we Francji. "Nie zanosi się na koniec"

Komentarze (11)
avatar
Ekspert do spraw sportu
5.07.2023
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Panie Henryku dużo zdrowia, proszę się nie przejmować polską kadrą, szkoda nerwów i zdrowia! 
avatar
trawacho
4.07.2023
Zgłoś do moderacji
3
0
Odpowiedz
Polskie piekiełko...ile kosztuje...zaglądanie,plotkowanie i d...py obrabianie... 
avatar
starszy_1
4.07.2023
Zgłoś do moderacji
1
3
Odpowiedz
Ile go kosztuje pobyt w centrum rehabilitacyjnym. Bo przeciętny pacjent musi czekac długie miesiące. 
avatar
Rache
4.07.2023
Zgłoś do moderacji
1
5
Odpowiedz
Kase sie kosi nie trawe.Trawe sie pali.Oj trenejro trenejro. 
avatar
Alex1313
4.07.2023
Zgłoś do moderacji
1
2
Odpowiedz
Trzymanie za spodenki