Prowincja, która urzeka wszystkich

Czasem nie trzeba ani wielkich pieniędzy, ani wspaniałych nazwisk; ba - niekiedy nawet stadionu nie potrzeba, o jakimkolwiek boisku treningowym nie wspominając, by stworzyć drużynę, która wyleje na murawie ostatnie krople potu, która wzniesie się na wyżyny i która w 90 minut zadziwi całą Polskę. W podwarszawskich Ząbkach dokonano czegoś niebywałego.

Godz.

12:25.

Ulice: Radzymińska, Łodygowa, 3 maja i wreszcie Słowackiego - mój punkt docelowy. Do tego dołożyć jeszcze parę innych, nieznanych mi z nazwy i to chyba już całe Ząbki. W międzyczasie jakiś kościół, gdzieś w starej kamienicy niewielki "spożywczak", a pod nim paru pijaczków sączących spokojnie wysokoprocentowe trunki. Po lewej rządek ładniejszych domów, z prawej trochę brzydszych, więc ogólnie ciężko orzec, czy w końcu ładnie, czy brzydko. Pogoda jakaś taka "nie bardzo", ale to raczej małe zaskoczenie, mamy w końcu koniec października.

12:32.

O, jest stadion. No... przynajmniej tak się wydaje, że to to. Jakieś tam boisko, trybuna też byle jaka stoi, więc chyba o to chodziło. Czas i pora wziąć skądś akredytację.

- Przepraszam, gdzie można odebrać wejściówkę dziennikarską? - pytam ochroniarza stojącego przy bramce, wyraźnie przytłoczonego dużą ilością napływających widzów.

- W tej budzie - niespokojnym ruchem ręki wskazuje na jakieś małe, zabite deskami pomieszczenie, przy którym tłoczą się ludzie.

12:37.

Parkuję samochód na grząskiej trawie - prawdopodobnie było to kiedyś boisko treningowe, bo stoją jeszcze jakieś stare bramki piłkarskie. Udaję się w kierunku budynku klubowego, robiącego takie samo wrażenie, jak wszystko dookoła. W środku kilka dosłownie pomieszczeń - jedno większe, pełniące funkcję sali konferencyjnej, w innym stare prysznice, a obok trzy małe osobne toalety. Wszystko przypomina zaplecze starego opuszczonego baru z amerykańskiego filmu. Ze ścian sypie się tynk, drzwi głośno skrzypią, brakuje tylko pijanego rewolwerowca z głową ułożoną na złożonych rękach, zakrytą wielkim, niemal mosiężnym kapeluszem.

12:45

Siedzę już na loży prasowej, a przynajmniej tak się oficjalnie nazywa miejsce na stadionie przeznaczone dla dziennikarzy. Bramkę z lewej strony widzę doskonale, co do istnienia tej z prawej nie mam już jednak pewności. Znajomy, który zasiadł obok mnie, twierdzi, że ją widział, gdy stał tuż przy murawie. No, pożartowaliśmy trochę. Ale widoczność faktycznie była dość kiepska.

13:05

Pierwszy gwizdek sędziego - Dolcan na granatowo, Korona w żółto-czerwonych strojach. Na trybunach jakieś półtora tysiąca ludzi, a gdyby doliczyć jeszcze tych, co spoglądają na boisko z balkonów swoich domów, to będzie z dwa tysiące.

13:15

No, no... Zaczęło się ciekawie. Andrzej Stretowicz sprytnie dogrywa piłkę do Marcina Stańczyka, pomocnik Dolcanu pędzi w stronę bramki i... trafia! Korona skonsternowana, kibice gospodarzy nie kryją radości. Czy to przypadek? Słyszało się o jakichś tam poprzednich wynikach w Ząbkach, ale podobno aby poczuć bluesa, trzeba przyjechać i zobaczyć na własne oczy.

13:30

Dolcan gra świetną piłkę. Krótkie podania, wymiana pozycji, boczni obrońcy angażują się w ofensywę (przypomniała mi się gra Golańskiego i Bronowickiego w kadrze, gdy obaj byli zdrowi). Zespół z Kielc nie istnieje na boisku. Kto tu jest z ekstraklasy?

13:35

Jakimś cudem Korona zdobywa jednak gola. Paweł Sobolewski wrzuca piłę z rożnego, dobiega do niej najwyższy chyba w tym towarzystwie Paweł Buśkiewicz i głową zaskakuje Rafała Misztala. Ależ ten futbol jest niesprawiedliwy.

13:44

Zwrot akcji i jest 2:1 dla Dolcanu! Czy ja dobrze widzę? Po błędzie Piotra Malarczyka dopada do piłki jakiś zawodnik z numerem 8 i pakuje ją do siatki ze stoickim spokojem. Sprawdzam w składzie meczowym: to Sebastian Ziajka. Nie poznałem z twarzy. Zresztą, w Ząbkach wszyscy gracze poza Piotrem Kosiorowskim i Bartoszem Hincem są dla mnie anonimowi. Nazwisko Macieja Tataja kojarzę jeszcze z gry komputerowej. I to tyle.

13:50

Sędzia kończy pierwszą połowę. Idę napić się herbaty, zahacza mnie jakiś starszy kibic, widząc, że mam przy sobie akredytację.

- Często pan przyjeżdżasz do Ząbek? - pyta.

(A cóż cię to obchodzi?)

- Pierwszy raz jestem - odpowiedziałem przez grzeczność.

- No to pewnie nie ostatni... Mówię panu. Tylko, no... szkoda tu jednego. Że tutaj trener i piłkarze chcą bardziej od miasta - klepie mnie po ramieniu i odchodzi.

14:05

Gwizdek sędziego wznawiający grę. Przybyło paru kibiców, również tych z Kielc. Chwilę potem sympatycy Dolcanu odpalają race. Nie jest ich wielu, ale zwrócili na siebie uwagę. W ogóle dopingują jak tylko mogą. A piłkarze grają też jak mogą.

14:20

Podopieczni Marcina Sasala czynią cuda na boisku. Jedna kiwka, druga kiwka, znów szybkie podanie, Sobolewski tylko odprowadził piłkę wzrokiem. Małkowski twardo stoi w bramce Korony, ale na jego twarzy rysuje się niepokój. A także zdumienie - tak formą Dolcanu, jak i brakiem formy jego drużyny.

14:25

Kielczanie zadają drugi cios w meczu. Trzecia akcja, drugi gol. Znowu się kielczanom "pofarciło". Cezary Wilk huknął zza pola karnego, piłka po drodze odbiła się od któregoś z graczy gospodarzy i wpadła do siatki.

- Ty scyzoru ty! - krzyczy jakiś załamany kibic z trybuny. Po pierwsze "scyzoryku", a nie "scyzoru", a po drugie rozumiem jego załamanie. Dolcan pokazuje na boisku klasę, piłkarze Korony biegają po murawie jak panienki.

14:28

Jest 68. minuta. Niespodziewanie pada trzeci gol dla gości. Wprowadzony wcześniej Jacek Kiełb lekkim podcięciem piłki zaskakuje Misztala. Mniej więcej od tego momentu Korona zaczyna grać tak, jak przystało na zespół z ekstraklasy mierzący się z prowincjonalnym klubem z I ligi.

14:37

Remis! Tataj płasko po ziemi i na trybunach znów wrzawa. Niesamowite! Jestem zdumiony postawą tych zawodników. Przecież oni nawet nie mają gdzie trenować! Gdzie oni się tego nauczyli?

14:49

Korona trochę przycisnęła, Paweł Kal pada w polu karnym Dolcanu, sędzia wskazuje na "wapno". Z trybun słychać już tylko nieparlamentarne słowa. Aż mi uszy więdną.

14:50

Aktywny na murawie Kiełb bierze rozpęd i... poprzeczka! Stadion w Ząbkach niemal trzęsie się z radości. Dolcan znów przetrwał śmierć!

14:57

Sędzia gwizdkiem rozpoczął dogrywkę. To nie koniec emocji. Gdyby tu był piękny stadion na 20 tysięcy głów, a w mieście mieszkało pół miliona ludzi, nikt by takich pojedynków nie traktował przez palce.

15:10

Znów akcja za akcją, znów wymiana ciosów. Jaka szkoda, że nie robię relacji live. Byłoby o czym pisać.

15:17

Najgorszy na boisku, Dariusz Łatka z Korony po zamieszaniu w polu karnym kieruje piłkę do siatki Dolcanu. 3:4!

15:22

Tataj marnuje dwie setki, Ząbki ciągle w obliczu porażki. "Dziwny jest ten świat".

15:27

Arbiter kończy spotkanie. Zespół gości nie kryje radości ze zwycięstwa. Tak szczęśliwie Korona dawno nie wygrała. Dolcan schodzi dumnie z murawy. Piłkarze pokazali to, co prawdziwi mężczyźni zawsze pokazują, o ile mają.

15:35

Konferencja prasowa. Trener Sasal nie wygląda na zbyt szczęśliwego. Pytam, jak to się dzieje, że jego zespół grając i trenując w tak fatalnych warunkach, umie znaleźć w sobie tyle motywacji do podnoszenia swych umiejętności. Otrzymuję wyczerpującą odpowiedź, która mnie satysfakcjonuje. Ci piłkarze po prostu chcą, a to, że miasto ich nie wspiera... cóż, trzeba tułać się po Warszawie i szukać miejsca do trenowania; mówiąc najprościej - trzeba sobie jakoś radzić.

16:02

Stadion w Ząbkach pustoszeje. Kibice rozchodzą się do swoich domów, wracają do codzienności. Dziennikarze z nisko opadniętymi z wrażenia szczękami pakują się do swych samochodów. Dla niektórych podróż będzie długa, bo z Ząbek do Kielc jest ponad 200 km. Będzie o czym myśleć.

To niezwykle osobliwe, że w miasteczku, które specjalnie niczym się nie wyróżnia, które finansowo stoi na dość przeciętnym poziomie, i które w głównej mierze pełni funkcję tak zwanej satelity (a więc miasta mocno skorelowanego z dużym ośrodkiem, jakim w tym przypadku jest Warszawa), zebrała się grupa kilkunastu niezwykle ambitnych osób, którym udało się zrobić coś z niczego.

Warunki, jakie się tam zastaje, wołają o pomstę do nieba. Przychodzi do głowy myśl, że większą wygodą mogą się pochwalić nawet zwierzęta żyjące w schroniskach.

Ale to nie zmienia faktu, iż zrodził się tam futbol, o jakim niejednokrotnie mieszkańcy dużych miast mogliby tylko pomarzyć. Czy Dolcan poradziłby sobie w ekstraklasie? Niewykluczone.

W prowincjonalnych Wronkach czy w Grodzisku Wlkp. powstawały jeszcze mocniejsze zespoły. Ale tam były pieniądze. W Ząbkach zaspokaja się potrzeby pierwszego rzędu, a piłkarze nie czują luksusów. Przyjeżdżają do klubu samochodami takimi, jakimi jeździ przeciętny obywatel naszego kraju. Nie zadzierają głów do góry, nie świecą podpaloną w solarium skórą, aż w końcu nie dźwigają ciężkich, pozłacanych, czy nawet posrebrzanych łańcuchów, jakimi lubią zaszpanować ich koledzy z bogatych klubów.

Ząbki to piłkarska prowincja, która urzeka wszystkich, którzy przyjadą i poczują jej smak. To przede wszystkim symbol ogromnej pracy człowieka - pracy niedocenionej przez władze miasta, a w gruncie rzeczy zasługującej na prawdziwe uznanie.

Komentarze (0)