O tym, że kibice piłkarscy mają dwa oblicza, chyba nikogo uświadamiać nie trzeba. Z jednej strony potrafią być dwunastym zawodnikiem swojej drużyny, nieść ją dopingiem i prezentować wspaniałe oprawy, a z drugiej łamią bezmyślnie normy etyczne i regulaminy, czym ściągają na swoje kluby poważne konsekwencje z piłkarskiej centrali. Nie inaczej było przy okazji 12. kolejki ekstraklasy i 17. kolejki I ligi. Szczególną uwagę zwrócili na siebie kibice w Warszawie, Zabrzu i Kielcach. Niestety nie za sprawą świetnego dopingu, ale skandalicznego zachowania.
Ostra "Żyleta"
Podczas piątkowego meczu Legii Warszawa z Ruchem Chorzów doszło do skandalicznego nieposzanowania ludzkiej pamięci. Kilka godzin przed spotkaniem zmarł bowiem po wieloletniej walce z nowotworem krwi współwłaściciel warszawskiego klubu, Jan Wejchert. O ile spora część kibiców Legii wieść tę przyjęła z żalem, o tyle fani zasiadający w młynie nie umieli jej uszanować. Z sektora najzagorzalszych sympatyków Wojskowych dało się słyszeć okrzyki "jeszcze jeden", co druga część stadionu skwitowała gwizdami.
Wprawdzie później rozpoczął się regularny doping, ale ochrona zabezpieczająca piątkowe zawody postanowiła wyprosić ze stadionu prowadzącego młyn kibica Legii. Ten nie dawał za wygraną, przez co doszło do szamotaniny, a w stronę służb ochroniarskich poleciały z trybun drobne przedmioty, jak zapalniczki, czy wyrwane krzesełka. Stadion przy tym skandował: "ITI sp..." i "zostaw kibica...". Ostatecznie ochrona dopięła swego i wyprowadziła krewkiego młynowego ze stadionu. W reakcji na te wydarzenia obiekt opuściła spora część kibiców z okrzykami: "cała Legia zawsze razem".
Jan Wejchert był współwłaścicielem Legii Warszawa i członkiem rady nadzorczej spółki ITI, będącej głównym udziałowcem stołecznego klubu. Zważywszy na napięte stosunki na linii zarząd - kibice, fani Wojskowych nie umieli z godnością uczcić pamięci zmarłego inwestora. Śmierć wydaje się być chwilą, w obliczu której każdy człowiek staje się taki sam. Jak się jednak okazuje, nie wszyscy potrafią przyjąć wiadomość o śmierci z należytą dla tej chwili powagą i czcią.
Krwawy ligowy klasyk
Niemniej gorąco było w piątkowy wieczór w Zabrzu, gdzie miejscowy Górnik potykał się w meczu na szczycie I ligi z Widzewem. Na Górny Śląsk pociągiem specjalnym przyjechała grupa tysiąca fanów łódzkiej drużyny. Niestety już w trakcie jej przemarszu na stadion przy ulicy Roosevelta doszło do pierwszych starć. - Za sprawą źle zabezpieczonego przejścia doszło do wydostania się z kordonu grupy kilkuset kibiców Widzewa i przedostania się ich w obręb strefy fanów Górnika, a co za tym idzie bezpośredniego kontaktu - głosi oświadczenie Stowarzyszenia Kibiców Górnika Zabrze.
Zamieszki udało się jednak zażegnać dzięki sprawnej interwencji policji. Niestety w trakcie meczu zwaśnieni fani obu drużyn nie ukrywali niechęci do siebie. Na płocie płonęły szale, a w kierunku bieżni okalającej murawę, gdzie mecz zabezpieczała policja, raz za razem leciały rzucane z trybun petardy. Na tym jednak nie koniec. Po końcowym gwizdku sędziego, do kolejnej bójki doszło na bocznym boisku. Policji udało się wypchnąć kibiców za teren obiektu, co sprawiło, że zamieszki przeniosły się na ulice miasta. Interweniować musiały zmasowane służby policji. Użyto armatki wodnej i broni na gumowe kule.
Bilans tych starć jest tragiczny. Rannych zostało kilkudziesięciu funkcjonariuszy ochrony i policji. Ucierpiało także kilkunastu kibiców. Jeden sympatyk Górnika stracił oko po trafieniu gumową amunicją. Na reakcję władz miasta nie trzeba było długo czekać. W poniedziałek prezydent Małgorzata Mańka-Szulik zamknęła stadion dla kibiców do końca roku. Trwa identyfikacja osób biorących udział w zamieszkach. Wszyscy schwytani staną przed sądem. Grozi im kara grzywny i odsiadka za czynną napaść na funkcjonariusza policji.
Prowokacja Białej Gwiazdy
Na tym jednak nie koniec "popisów" pseudokibiców podczas minionego weekendu. Bardzo gorąco było także w stolicy województwa świętokrzyskiego, gdzie Korona Kielce potykała się z Wisłą Kraków. Fanów obu klubów nie łączy przyjaźń, o czym wiadomo nie od dziś. Pierwsze tego oznaki można było rozpoznać wówczas, kiedy kibice gospodarzy spalili kilka szalików Białej Gwiazdy. Po tym fakcie rozpoczęła się krwawa jatka. Z sektora gości rzucano race i petardy. Pseudokibice w barwach Korony usiłowali sforsować ogrodzenie i doprowadzić do bezpośredniego starcia.
Umiejętnie interweniowała ochrona, której pracy nie ułatwiali fani gości, śpiewający "rachu ciachu, Małpa w piachu". Było to nawiązanie do śmierci kibica Korony, znanego kieleckim fanom jako "Małpa", który przed przed dwoma laty zginął z ręki pseudokibica Wisły. To tylko zaogniło całą sytuację. Na szczęście ogrodzenie niedawno powstałego stadionu w Kielcach nie uległo naporowi fanów i nie doszło do bezpośredniego starcia. Nie da się jednak ukryć, że prowokacyjne zachowanie sympatyków Białej Gwiazdy mogło być brzemienne w skutkach nie tylko dla kieleckiego stadionu, ale przede wszystkim dla fanów obu drużyn. Ci najwidoczniej zagubili ducha kibicowania, skupiając się głównie na rzucaniu w siebie wzajemnymi wulgaryzmami. Czy aby na pewno na tym powinna polegać kibicowska rywalizacja?