Śląsk jest w tym sezonie jak Real, a Erik Exposito jak Jude Bellingham - choć on sam wolałby raczej porównania z Barceloną, której kibicuje, oraz z Robertem Lewandowskim, którego podziwia. Przy czym Hiszpan w Ekstraklasie prezentuje obecnie lepszą skuteczność niż Polak w Primera Division.
W pierwszych dwunastu meczach sezonu ligowego Exposito strzelił jedenaście goli. W dużej mierze dzięki nim Śląsk wspiął się na pozycję lidera, pokonując 4:0 Legię Warszawa w meczu, w którym Hiszpan zdobył dwie bramki.
Leszek Orłowski, "Piłka Nożna": Po meczu poprzedniej ligowej kolejki Śląska z Legią Krzysztof Marciniak w Canal+ Sport powiedział, że w tym sezonie przerasta pan polską ligę. Czy ma pan podobne wrażenie?
Erik Exposito, napastnik Śląska Wrocław, najlepszy strzelec PKO Ekstraklasy: Nie. Staram się tylko grać jak najlepiej potrafię, pokazywać mój najwyższy poziom. I mogę powiedzieć, że obecnie w Śląsku wszyscy prezentujemy dobrą formę. Ale trzeba nadal pracować, bo przecież nie dotarliśmy jeszcze nawet do połowy sezonu. Na świętowanie czy oceny kto był najlepszy przyjdzie czas po jego zakończeniu.
ZOBACZ WIDEO: Leo Messi dla WP o Barcelonie z Lewandowskim: To świetna mieszanka
To był pana najlepszy mecz w Polsce, gdzie gra pan już piąty sezon?
Pod pewnym względem to był rzeczywiście najlepszy mecz, w jakim wziąłem udział. Chodzi mi o atmosferę na trybunach. Wspaniała była jedność między nami a kibicami. Mogę powiedzieć, że czegoś takiego jeszcze w życiu nie przeżyłem. Jeśli zaś mówimy o mojej grze, to na pewno był to jeden z najlepszych meczów, ale wcześniej strzeliłem też przecież hat-tricka, więc wybór nie jest oczywisty.
A czy był to najlepszy mecz Śląska w tym sezonie pod względem poziomu gry?
Wolałbym mówić o całym sezonie, o wszystkich meczach od początku rozgrywek, o naszej zasadzie "partido a partido" (z meczu na mecz - przyp. red.) i zdobywaniu kolejnych trzech punktów co tydzień. To jest najważniejsza rzecz, a nie jeden spektakularny nawet występ. Pracujemy znakomicie jako ekipa, świetnie przygotowujemy mecze i to przekłada się na wyniki.
To proszę wymienić także inne atuty, które pozwoliły wam usadowić się na pozycji lidera.
Najważniejsze było wyczyszczenie głów po poprzednim sezonie. Dla nas było jasne, że jeśli chcemy cokolwiek osiągnąć, musimy podchodzić do każdego meczu, jakby miał być ostatnim. I to właśnie robimy. Umiemy cierpieć, by w maju móc się cieszyć.
Są jakieś aspekty taktyczne, które wyróżniają Śląsk?
Naszą największą siłą jest wyrównany skład, bez słabych punktów. Mówię nie tylko o jedenastce, ale o całej kadrze, z rezerwowymi, z których każdy wszedłszy na boisko także pokazuje, że chce dołożyć chociaż cegiełkę do zwycięstwa. Wszyscy dają z siebie całą energię w każdym meczu. Kluczem do wyjaśnienia sukcesów... jest wszystko. Drużyna funkcjonuje właściwie jako całość. To widać.
Mówi się w szatni Śląska o mistrzostwie Polski?
Zbyt szybko na to. Powtarzamy sobie, że nawet jeszcze nie dotarliśmy do przerwy świątecznej, więc nie ma się czym ekscytować. Trener nam też powtarza, że trzeba pracować nadal, że najważniejszy jest nie mecz, który właśnie wygraliśmy, tylko nadchodzący, w którym trzeba zdobyć trzy punkty.
Mimo pana opowieści nadal nie rozumiem przyczyn tej brutalnej zmiany waszej gry i wyników między tym sezonem a poprzednim.
Mnie też zdziwiła tak olbrzymia zmiana jakościowa i wynikowa. Ale proszę mi wierzyć, nie spędzam godzin na rozmyślaniach, czemu tak się stało. Raczej wolę cieszyć się momentem, wynikami, na które zasługujemy, radością po cierpieniach z poprzedniego sezonu. Wolę być szczęśliwy z tego, co mamy, niż zadumany, dlaczego to mamy.
Ale chyba zmianę w poziomie swojej gry, równie wielką, potrafi pan jakoś wyjaśnić?
Poprzedni sezon wspominam bardzo źle. Najgorsza była kontuzja dłoni - obu dłoni. Drużynie źle się wiodło, a ja nie mogłem jej pomagać. Nic mi nie wychodziło. Miałem więc wielką ochotę, by tym razem sprawy wyglądały inaczej. Czułem się odpowiedzialny za słaby poprzedni sezon. Teraz trener dał dowód zaufania do mnie, powierzając mi opaskę kapitana, co jeszcze bardziej mnie zmotywowało. Jestem bardzo szczęśliwy, że mogę pomagać klubowi także pod tym względem. W poprzednim sezonie byłem jednym z kapitanów, teraz jestem tym pierwszym.
Kapitanem ogłosił pana trener - czuje się panem liderem mianowanym czy prawdziwym?
W zespole każdy ma swoją rolę, każdy za coś odpowiada na boisku. Każdy musi mieć swojego małego kapitana w środku. Jedna osoba nie może pilnować wszystkiego. Ale poczuwam się do odpowiedzialności, wszyscy koledzy wiedzą, że jeśli któryś ma jakiś problem, może przyjść do mnie i porozmawiać, bo jestem na to otwarty i pomogę jak będę umiał.
Marzy pan o zdobyciu tytułu króla strzelców Ekstraklasy?
Tak, ale tylko w tym sensie, że gdybym nim został, to by oznaczało, że bardzo pomogłem drużynie. Ważne jest zwycięstwo w meczu, a jako napastnik najbardziej mogę się do niego przyczynić, strzelając gola albo wykonując asystę, bo to jest moja praca.
Ma pan jedenaście goli. Ile chciałby pan mieć na koniec sezonu?
Nie wiem. Nie stawiam sobie limitów ani zadań. Nie mam pojęcia, ile będę miał sytuacji, ile goli będę mógł strzelić.
Co pan sobie myślał, gdy Jacek Magiera w trakcie poprzedniego sezonu wracał na ławkę Śląska?
Gdy był tu pierwszy raz, graliśmy w eliminacjach Ligi Konferencji. To był dobry czas. Ja staram się zawsze od każdego trenera czegoś nauczyć. Skoro wracał on, ucieszyłem się, ale gdyby miał nas trenować ktoś inny, także czekałbym na pracę z nim z nadzieją na naukę. Ponadto pamiętałem, jak znakomicie walczyliśmy za pierwszej kadencji Magiery w Śląsku i wiedziałem, że to wróci, a tego zespół na pewno bardzo potrzebował. Tak więc moja reakcja była pozytywna.
Ale początki waszej współpracy nie były tym razem łatwe.
Tak, nie były. Wszystko wynikało z kontuzji złamania palców, wskutek której nie mogłem pomagać zespołowi. To był dla mnie bardzo trudny moment. Dlatego lepiej było, bym trochę odpoczął i potem wrócił gotów więcej dawać zespołowi.
Czy trener rozmawiał z panem o pana wadze, sugerując, że jest ona za wysoka, czy tylko tak mówił w mediach?
Mieliśmy konwersację w cztery oczy. Dziennikarze chcieli wiedzieć, o czym. Sugerowali różne rzeczy, wyciągali z kontekstu jakieś słówka – jak to zwykle oni. Prawdę o tej rozmowie znamy jednak tylko my i między nami pozostanie.
W takim razie jaki rodzaj pracy indywidualnej zalecił panu wtedy Magiera?
Żaden. Sprawa wyglądała trochę inaczej. Akurat byłem sam w domu, ze złamanymi palcami u obu dłoni. Nie dawałem sobie rady z niektórymi sprawami, takimi jak przygotowywanie posiłków, wzięcie prysznica. Trener zasugerował mi, żeby żona została w domu i mi pomagała, przynajmniej przez tydzień po operacji palca. Tak się stało, żona była ze mną, dopóki nie musiała wrócić do pracy. Ponadto trener wyznaczył osobę, która pomagała mi w treningach pozwalających utrzymać formę w tym czasie, kiedy nie mogłem być w pełni z zespołem.
Wymieni pan walory Jacka Magiery jako trenera w porównaniu z innymi szkoleniowcami, z którymi pan pracował?
Lubi granie piłką w piłkę. Ja jako Hiszpan cenię takie właśnie podejście do futbolu. Oczywiście trzeba biegać w niektórych fazach meczów, ale najważniejszy jest kontakt z futbolówką. Na treningach pracujemy z piłką i to mi się podoba. Magiera jest ponadto osobą, z którą można porozmawiać o każdym problemie. Powtarza, żeby nic spoza szatni nie wpływało na nas. Jeśli jest jakiś kłopot, to należy go rozwiązać wewnątrz. Bardzo mi te zasady odpowiadają. Weszliśmy na właściwą drogę.
Przed obecnym sezonem dużo się mówiło o pana negocjacjach z innymi klubami. Jest prawdą, że trzy razy był pan już prawie poza Śląskiem?
Już powiedziałem, że dziennikarze mówią za dużo. Ja nigdy niczego takiego nie powiedziałem o swoim odejściu, bo nic nie wiedziałem. Czuję się szczęśliwy w Śląsku, klubie, który bardzo mi pomógł i jestem zawsze gotów do wszelkiego typu pomocy dla niego. Gdyby klub zdecydował się mnie sprzedać, toby mnie sprzedał. Mówiło się o Rakowie, dochodziły takie słuchy do mnie, ale nigdy się w temat nie angażowałem. Ja żadnej decyzji nie zamierzałem podejmować. Dla mnie pierwszą opcją było zawsze pozostanie.
Raków to mistrz Polski! Można żałować, że się nie zasiliło mistrza!
Nie żałuję. Sprawy się toczą, jak widać. Teraz to my jesteśmy liderami i to jest ważniejsze od przeszłości. Choćby dlatego jestem zadowolony z pozostania w Śląsku.
Do Rakowa odszedł za to latem John Yeboah. Można było wtedy pomyśleć, że to wielkie osłabienie waszego zespołu.
Cóż, świetni piłkarze zawsze mają oferty. To oczywiste zatem, że inny klub się po niego zgłosił. Gdy odchodził, można było rzeczywiście mieć obawy. To wielki piłkarz, który zostawił dziurę po sobie. Ale z czasem okazało się, że Nahuel, Sami, Burak potrafią ją jednak zasypać. Z nimi wciąż jesteśmy na właściwej drodze.
Pięć lat w Śląsku wystarczy? A może ma pan ochotę na jeszcze pięć? Wyobraża pan sobie, że jest 2028 rok, a pan nadal reprezentuje Śląsk?
Nie mam pojęcia, nic sobie nie wyobrażam. Trzeba zapytać dyrektora sportowego Śląska, czy widzi taką możliwość. Skąd ja mogę wiedzieć, co będzie za pięć lat?
Coś nowego w sprawie przedłużenia kontraktu, który wygasa w czerwcu?
Nic nowego. Trzeba poczekać do Świąt, po nich zaczną się rozmowy, które zresztą potrwają tak czy owak do maja.
Czy ostatnio zmieniło się trochę pańskie życie codzienne? Jest pan częściej zaczepiany na ulicach?
Byłem i jestem człowiekiem rodzinnym. Uwielbiam spędzać czas z żoną i córką, często chodzimy na spacery. Nie ma dla mnie znaczenia czy jestem bardziej czy mniej sławny. I nic się nie zmieniło.
Jakie ma pan dziś marzenia piłkarskie?
Nie mam żadnych. Żyję teraźniejszością, na niej się koncentruję, przeszłość i przyszłość nie mają dla mnie większego znaczenia.
Ale jeśli ma się w CV 12 meczów i gola w La Liga, trudno nie chcieć mieć ich więcej...
Jak już mówiłem, nie wiadomo, co się zdarzy w przyszłości. Nie ma teraz żadnego sensu zastanawiać się czy, kiedy i gdzie stąd odejdę. Gdy skończy się sezon, wszyscy zobaczymy, co się stanie.
Czemu nie udało się panu pozostać w La Liga?
Nie wiem. Trzeba zapytać trenerów. Jestem w Polsce, we Wrocławiu, jestem szczęśliwy, nie rozpamiętuję przeszłości.
Pańskie Las Palmas wróciło do La Liga. Ogląda pan mecze tego zespołu?
Tak, jak również spotkania Tenerife, klubu z mojej rodzinnej wyspy. Lubię futbol kanaryjski, polegający na graniu w piłkę i bazujący na jakości zawodników.
Poza lokalnymi klubami, bardziej pan kibicuje Barcelonie czy Realowi?
Barcelonie. Nie dlatego, że gra tam mój krajan z Teneryfy Pedri. Byłem kibicem Barcelony zanim się urodził.
Kto będzie mistrzem, a kto królem strzelców La Liga w tym sezonie?
Barcelona i Lewandowski.
Lewy to pana wzór?
To znakomity piłkarz, urodzony goleador. Trudno go nie podziwiać.