W maju 2012 roku w Słowenii Igor Łasicki dotarł z reprezentacją Polski do półfinału mistrzostw Europy U-17. Sukces ekipy Marcina Dorny odbił się w kraju szerokim echem. Kilka tygodni później natomiast młodziutki obrońca został zawodnikiem Napoli.
W Neapolu chciał spełniać piłkarskie marzenia. Udało się zrealizować to o debiucie w Serie A, ale na dłużej do pierwszej drużyny słynnego włoskiego klubu Łasickiemu nie było dane się przebić. A jego reprezentacyjna droga skończyła się na kadrze U-21.
Do dziś wspomina jednak pracę z takimi trenerskimi tuzami jak Rafa Benitez czy Maurizio Sarri. Teraz kariera Łasickiego znalazła się na zakręcie. Od pewnego czasu jest odstawiony od składu Wisły Kraków w Fortuna I lidze, choć na początku sezonu był kapitanem "Białej Gwiazdy". O swojej sytuacji mówi w rozmowie z WP SportoweFakty.
ZOBACZ WIDEO: Co Polacy myślą o reprezentacji Polski i Michale Probierzu? "Oglądałem. Źle zrobiłem"
Justyna Krupa, WP SportoweFakty: Po przerwie na kadrę wracacie na ligowe boiska, w sobotę czeka was mecz z GKS Katowice. Jak się do niego szykowaliście?
Igor Łasicki, piłkarz Wisły Kraków: Wykorzystaliśmy solidnie tę przerwę na kadrę, rozegraliśmy sparing z Górnikiem Zabrze. Ci zawodnicy, którzy mają sporo minut "w nogach" pracowali trochę inaczej, niż ci, którzy ostatnio grają mniej. Plan był zindywidualizowany. W tym tygodniu mieliśmy już nacisk konkretnie na mecz z GKS Katowice. Przygotowywaliśmy się pod to ich ustawienie 3-4-3. Mam nadzieję, że w sobotę czeka nas zwycięstwo.
Pewnie śledzi pan dyskusje wokół reprezentacji, której nie udało się awansować na Euro bezpośrednio. Przy tej okazji wielu wskazuje, że niesprawiedliwością było pożegnanie Jerzego Brzęczka po udanych eliminacjach do poprzednich mistrzostw Europy. Pan miał okazję z tym trenerem pracować w Krakowie i w Wiśle Płock. Jakie pan ma odczucia w tym temacie?
Pokazuje to tylko, że to na pewno nie jest łatwa praca. A trenera Brzęczka bronią przede wszystkim wyniki osiągnięte w kadrze. Wygrał grupę eliminacyjną do poprzedniego Euro, a mimo to spadła na niego dość duża krytyka. Na pewno w pewnym sensie zostało mu "zabrane" to Euro niezasłużenie.
A zaskoczyło pana, że pański były klubowy kolega z Napoli, czyli Arkadiusz Milik nie znalazł się ostatnio na liście powołanych?
Na pewno było to zaskoczenie, dla całej Polski. Taki zawodnik jak Arek, grający w Juventusie, nie dostał powołania. Trener Michał Probierz jednak tak uznał, trzeba mu zaufać. Każdy kibicuje reprezentacji, ja też życzę kadrze jak najlepiej i trzymam za nich kciuki.
Macie jeszcze kontakt na co dzień z Arkiem Milikiem i Piotrem Zielińskim, czy po tym, jak opuścił pan Neapol, to te wasze drogi całkiem się rozeszły?
Z "Zielkiem" bardziej, z Arkiem trochę ten kontakt jest rzadszy. Z Piotrkiem poznaliśmy się jeszcze wcześniej, niż we Włoszech - graliśmy razem w czasach Zagłębia Lubin. Dlatego z "Zielem" mam bardzo dobry kontakt.
Wraca pan czasem myślami do tych lat spędzonych w Italii?
To ze mną już zostanie do końca kariery i do końca mojego życia. Nauczyłem się włoskiego, poznałem włoską kulturę. To był świetny czas. Trenowałem z zawodnikami światowej klasy i pracowałem z takiej klasy trenerami. Wiadomo, nie udało się przebić, ta kariera wyhamowała, nie poszła pewnie tak, jakbym chciał. Ja jednak jestem szczęśliwy, że spróbowałem i posmakowałem tej wielkiej piłki.
Nie wszyscy pamiętają, że debiut w Serie A, a właściwie ten jedyny występ w pierwszej drużynie Napoli zaliczył pan u Rafaela Beniteza, czyli trenera, który swego czasu był przecież topowym szkoleniowcem. Zarówno on, jak i Maurizio Sarri to potężne nazwiska.
Był to cenny czas. Choć wiadomo, w moim przypadku zdrowie nie dopisywało, bo te kontuzje miewałem często. Można było się jednak wiele nauczyć - przede wszystkim jeśli chodzi o kwestie taktyczne, z których włoska liga słynie. Z Sarrim na pewno trenowałem więcej, trenera Beniteza aż tak dobrze nie poznałem, by móc się szeroko wypowiadać. Sarri to zdecydowanie wielki taktyk. Stałe fragmenty, przywiązywanie dużej wagi do wyrzutów z autu. Ileś rozwiązań tych wyrzutów: piłka w jednej ręce, w drugiej, jak były dwa kozły, to już był inny schemat. Naprawdę miał wielką wiedzę, z tego zresztą słynie.
Swego czasu wspominał pan, że on często zapraszał na treningi młodych graczy, takich jak pan wówczas.
Trener Benitez tak samo. Jak piłkarze pierwszej drużyny Napoli wyjeżdżali na reprezentację, to brakowało czasem zawodników na treningach i szkoleniowcy sięgali po graczy drugiej drużyny. Poprzez dobre pokazywanie się na treningach, dostałem później tę szansę debiutu u trenera Beniteza.
Ma pan jakieś rady dla tych graczy z Polski, którzy wybierają w ostatnich latach relatywnie często ten włoski kierunek?
Trudno dawać takie rady, bo każdy ma swoją drogę i wizję. Ja bardzo chciałem wyjechać już jak byłem młody, miałem 17 lat. Byłem ciekawy tamtejszej piłki, chciałem spróbować. Nie bałem się tego wyjazdu. Spędziłem te pięć lat w Italii. Nie potoczyło się to do końca tak, jak chciałem, przydarzały się urazy. Mimo wszystko jestem szczęśliwy, że spróbowałem.
Dwa razy w karierze zaufał pan trenerowi Brzęczkowi. Najpierw współpracowaliście w Płocku, potem ściągnął pana do Krakowa, już po spadku Wisły z Ekstraklasy. To, że Pana przekonał do transferu do klubu pierwszoligowego, było mocno nieoczywiste, zwłaszcza patrząc z dzisiejszej perspektywy. Ponoć, gdy opuszczał pan Pogoń Szczecin, miał pan też oferty z Ekstraklasy.
Trener Brzęczek namówił mnie, żebym przyszedł do Wisły. Miałem wówczas ofertę z Widzewa Łódź. Zdecydowałem się na Kraków, bo wiedziałem wtedy, czego trener ode mnie oczekiwał, jak to ma wyglądać. Z perspektywy wiadomo, że poszło to nie tak, jak pójść powinno, bo chcieliśmy z Wisłą wrócić do Ekstraklasy po tamtym sezonie. Niestety się nie udało, nastąpiła porażka z Puszczą w barażach. Ale nie poddajemy się. Wiadomo, że teraz nie wygląda to dobrze. Musimy przede wszystkim zacząć lepiej punktować. Cel nam się nie zmienia.
W pana sytuacji w tym sezonie coś tym bardziej poszło nie tak, bo nieczęsto się zdarza, by kapitan drużyny z dnia na dzień przestał grać zupełnie. A po tym, jak opuścił pan boisko w meczu z GKS Tychy po pierwszej połowie, nie zagrał pan już w lidze ani minuty. Jedynie w Pucharze Polski dostaje pan szansę. Co zaważyło na tak drastycznej zmianie pana sytuacji w zespole?
Mecz w Tychach był bardzo słaby w moim wykonaniu. Na pewno stąd ta zmiana w przerwie. A co do dalszej części sezonu, to trener podjął taką decyzję. Ja jestem cały czas do dyspozycji, daję z siebie sto procent. Trudno teraz wskoczyć do składu, bo nasza obrona nie traci raczej bramek, Alan Uryga z Josephem Colleyem grają dobrze na środku i pewnie z tego to wszystko wynika.
Rozmawiał pan z trenerem Radosławem Sobolewskim o swojej sytuacji?
Tak, rozmawialiśmy po tym meczu z Tychami. Nie od razu - dwa tygodnie po tym spotkaniu. Trener mi wyjaśnił, jak on to widzi, dlaczego straciłem miejsce w składzie. Przede wszystkim chodziło o moją formę, to były kwestie typowo piłkarskie. Drużyna też grała średnio, mieliśmy ciężki początek, później ta gra się ustabilizowała. Jak oglądam nasze mecze teraz, to wydaje mi się, że obrona gra solidnie.
Czasem jest tak, że jak zawodnik zmieniany jest po 45 minutach meczu, to wiąże się to z faktem, iż nie był w pełni gotów do danego występu. Z powodów zdrowotnych czy też innych, które wpływały na jego występ.
Nie chcę się bronić. Miałem wcześniej tydzień, w którym rodziło nam się dziecko. Wiadomo, wielu zawodników zostaje ojcami. Niektórzy zaraz po tym strzelają bramki, grają fantastyczne mecze. U mnie poszło to w tę drugą stronę. Kompletnie nie dojechałem na mecz. Ale ja sam o tym dobrze wiem. Jestem świadom, że zagrałem słabo te 45 minut. Może miało to jakiś wpływ na moją formę w tym spotkaniu.
Pół żartem można stwierdzić, że niebezpiecznie jest zostać ojcem w tym sezonie w Wiśle, bo Vullnet Basha krótko po narodzinach bliźniaczek też wypadł ze składu.
Tak się złożyło. Nieraz tak bywa. Dla mnie ważne jest dobro drużyny. Zobaczyliśmy z trenerem, że nie jestem w dobrej formie, że potrzebuję trochę czasu żeby dojść do siebie, nawet pod względem fizycznym. Nie chcę jednak szukać sobie usprawiedliwień. Nie chcę i tyle. Daję z siebie maksa na treningach, żeby wrócić do składu. Dostaję szansę w Pucharze Polski. Starałem się udowodnić, że zasługuję na powrót do gry.
Pod względem osobistym udało się pewne sprawy poukładać?
Zupełnie już wszystko ustabilizowałem, jest już wszystko dobrze. Na treningach jestem z siebie zadowolony, jak to wygląda. To mnie cieszy. Jest wszystko na dobrej drodze.
Piłkarz to specyficzny zawód. W większości prac, jak się człowiekowi rodzi dziecko, to ma prawo do urlopu, w tym przypadku ojcowskiego. Ma prawo do tego, żeby sobie przeorganizować pewne rzeczy. W piłce jest trudno, ale też się da wiele spraw zorganizować, przy odrobinie zrozumienia.
Wiadomo. Życie się wywraca do góry nogami, ale to nie tylko mnie. Przychodzi taki czas w życiu każdego człowieka, każdy może mieć taki moment. Tak jak podkreślam: nie szukam usprawiedliwień. Potrzebowałem takiej przerwy, trener to zauważył. Tyle.
A z Bashą wymieniacie się ojcowskimi doświadczeniami?
Vullnet to ma naprawdę duże doświadczenie, bo to już jego trzecie i czwarte dziecko. Śmiejemy się, że takiego doświadczenia, jak on to nikt u nas raczej nie będzie miał.
Pański kontrakt z Wisłą upływa z końcem sezonu, teoretycznie zimą może pan się zacząć rozglądać za nowym pracodawcą.
Będziemy rozmawiać z trenerem, z dyrektorem sportowym Kiko Ramirezem, prezesem Jarosławem Królewskim. Ja też będę chciał wiedzieć, jak będzie wyglądać moja przyszłość. Przyjdzie na to czas, teraz jeszcze mamy kilka tygodni grania przed sobą. Zobaczymy, jak to się wszystko potoczy. Teraz najważniejsze, by mocno zapunktować, dobić się do ligowej czołówki. Na rozmowy o przyszłości przyjdzie pora.
Wisła Kraków nie jest w tym momencie najłatwiejszym pracodawcą. Prezes Królewski sam przyznawał w wywiadzie dla "Gazety Krakowskiej", że nie zawsze wypłaty są na czas. Bywa, że zdarzają się "poślizgi". To też może stanowić argument w kwestii planowania przyszłości.
Z prezesem mamy naprawdę bardzo dobry kontakt jako drużyna. Jesteśmy na dobrej drodze, by tych zaległości nie było. I praktycznie zaraz ich nie będzie. Wiemy, na czym stoimy. Nie będzie to powód, by rozmawiać z klubem o zmianie pracodawcy.
Dobrze, że jest taka komunikacja z działaczami, bo w latach wcześniejszych nie zawsze tak było.
Naprawdę, jeśli chodzi o prezesa to sam jestem czasem pod wrażeniem, bo można do niego z każdą rzeczą pisać, o każdej porze. Duży szacunek dla niego, bo widzimy też ile on poświęca czasu dla Wisły.
To nie żart. Fernando Santos znów w Polsce
Szef POLADA zdradził kulisy afery dopingowej z reprezentantem Polski