Był idolem. Jeden wywiad wszystko zmienił

Getty Images / Gabriele Maltinti  / Na zdjęciu: Zdenek Zeman
Getty Images / Gabriele Maltinti / Na zdjęciu: Zdenek Zeman

Jest uważany za jednego z trenerskich geniuszy, ale nie ma w CV ani jednego trofeum. Drogę do walki o nie zamknął sobie na dobre jednym wywiadem. Mimo to wciąż ma rzeszę wyznawców.

Włoski futbol kojarzy się z obroną. Utarte slogany o cattenacio co chwilę padają z ust komentatorów, gdy mówią o drużynach z Italii. Chociaż w dzisiejszych czasach te banały mają coraz mniej wspólnego z prawdą, to nie da się ukryć, że to właśnie kluby z półwyspu Apenińskiego zrewolucjonizowały ten element gry.

Był jednak we Włoszech trener, który w czasach hossy cattenacio kompletnie nie poddawał się trendom, a stawianie zasiek w obronie uważał wręcz za zbrodnię przeciwko futbolowi. Nigdy nie wywalczył wielkich trofeów, ale w sercach i pamięci kibiców pozostał na zawsze.

Czech z Sycylii

Zdenek Zeman urodził się 12 maja 1947 roku. Nigdy nie grał profesjonalnie w piłkę, wolał uprawiać siatkówkę i szczypiorniaka. Latem 1968 roku pojechał na wakacje, do swojego wuja mieszkającego na Sycylii. Ta podróż odmieniła jego życie. W czasie jego nieobecności wojska Układu Warszawskiego najechały Czechosłowację. Operacja "Dunaj" zakończyła "Praską wiosnę".

ZOBACZ WIDEO: Co Polacy myślą o reprezentacji Polski i Michale Probierzu? "Oglądałem. Źle zrobiłem"

Komuniści za pomocą czołgów przywrócili socjalistyczny ład w ojczyźnie Zemana. Ten postanowił pozostać we Włoszech na stałe. Wiele osób śmieje się, że to jedyna rozsądna decyzja, jaką przyszły trener podjął w swoim życiu.

Wujek Zemana, Cestmir Vycpalek, w przeciwieństwie do Zdenka posmakował zawodowego futbolu. Grał m.in. dla Juventusu, Parmy i Palermo. Gdy zawiesił buty na kołku, postanowił zająć się trenowaniem. Zaczynał od niższych lig włoskich. Po jakimś czasie trafił do Starej Damy. Najpierw zajął się prowadzeniem drużyn juniorskich, potem objął pierwszy zespół i doprowadził Juventus do dwóch mistrzostw Włoch.

W tym czasie jego siostrzeniec zajął się zdobywaniem wykształcenia. Zrobił fakultet z medycyny sportowej. Następnie postanowił pójść w ślady wuja i zająć się trenowaniem. Ukończył renomowaną szkołę Coverciano w podobnym czasie co Arigo Sacchi. Wkrótce potem obaj odcisnęli swoje piętno na włoskim futbolu.

Do młodzieży świat należy

Pierwsze kroki w trenerskim światku Zeman stawiał w Palermo. Trenował tam drużyny do lat 12. Przełom stanowiło otrzymanie posady w czwartoligowej Licacie. Wkrótce awansował z tym zespołem do Serie C. Co ciekawe uczynił to, mając w składzie prawie samych juniorów. Stawianie na młodzież stało się po jakimś czasie jego znakiem rozpoznawczym. Drugim był ultra ofensywny futbol prezentowany przez jego zespoły. Z Licaty trafił do Foggi. To właśnie dzięki pracy w tym klubie miała o nim usłyszeć cała Italia. Do ekipy z Apulii zaliczył dwa podejścia.

Najpierw po roku pracy opuścił Satanellich i przeniósł się do Parmy, by zastąpić tam Sacchiego, który rozpoczynał właśnie swój chlubny rozdział w Mediolanie. Ten epizod okazał się dla Zemana kompletnym niewypałem. Zwolniono go po siedmiu meczach. Przygarnęła go za to Messina.

Pod jego skrzydłami "Toto" Schillaci ustrzelił w sezonie ligowym 23 gole, dzięki czemu zainteresował się nim Juventus. Można powiedzieć, że król strzelców mundialu w 1990 roku był pierwszym z całej plejady gwiazd, które wyszły spod ręki "Il Boemo". W 1989 roku Zeman zatoczył koło i powrócił do Foggii.

Taktyka bez kompromisów

To, co odróżniało Zemana od innych trenerów, to brak lęku przed zwolnieniem. Czech twierdził, że obawa przed utratą stanowiska hamuje przed stosowaniem ofensywnej taktyki, przez co ich zespoły boją się grać w piłkę. Nasz bohater gardził takim podejściem. Piękna gra jego drużyny była celem nadrzędnym.

Na szczęście we Foggii trafił na wyrozumiałego szefa. Pasquale Casillo, właściciel Satanellich, mocno wierzył w umiejętności i filozofię Zemana. Pomimo trudnych początków, nie ugiął się pod presją kibiców i nie zwolnił "Il Boemo" po serii słabszych wyników. Ta wiara zaowocowała. Zeman w dwa lata awansował z Foggią z Serie C do Serie A.

Trener cały czas był wierny swojej filozofii futbolu. Uwielbiał taktykę 4-3-3. Z przodu biegało trzech środkowych napastników, pomocnicy często podłączali się do fazy ataku, a boczni obrońcy grali w stylu, jaki znamy z dzisiejszych boisk, czyli praktycznie jak skrzydłowi. W akcjach ofensywnych potrafiło uczestniczyć ośmiu piłkarzy.

Jak na Czecha przystało, inspiracje czerpał między innymi z hokeja na lodzie. Jeśli wam się zdaje, że to Manu Neuer zaczął pierwszy grać jako bramkarz-libero, to musicie zobaczyć, jak w systemie Zemana funkcjonował jego ulubieniec - Francesco Mancini. W sezonie 1990/91 Foggia strzeliła 67 bramek. Drugie w tej klasyfikacji Udinese zdobyło ich 53.

Zdenek Zeman / fot. Enrico Locci / Getty Images
Zdenek Zeman / fot. Enrico Locci / Getty Images

Ultra ofensywny styl Zemana nie zawsze popłacał. Angażowanie takiej liczby piłkarzy do atakowania bramki rywala sprawiało, że przed własnym polem karnym często zostawało jedynie dwóch stoperów. Szczególnie w Serie A drużyna często musiała płacić frycowe za takie ustawienie.

Tak było w ostatniej kolejce sezonu 1991/92. Po pierwszej połowie Foggia prowadziła z AC Milanem 2:1. Większość menadżerów w takiej sytuacji skupiłaby się na obronie wyniku. Jednak nie Zeman. On nakazał swoim graczom dążyć do strzelenia kolejnych goli. W rezultacie Milan wygrał ten mecz... 2:8.

By przygotować piłkarzy do gry o takiej intensywności, jego treningi charakteryzowały się dużymi obciążeniami fizycznymi i długim czasem trwania. Bieganie po górach było stałym elementem harmonogramu zajęć. Sam szkoleniowiec nie dbał przesadnie o zdrowie. Papierosy palił taśmowo, a na treningach klął jak szewc. Zresztą odpalona cygaretka była jednym ze znaków charakterystycznych Czecha.

W pierwszym sezonie na najwyższym poziomie rozgrywkowym Satanelli zajęli dziewiąte miejsce. Więcej bramek od nich strzelił tylko Milan, więcej straciło tylko zdegradowane Ascoli. To mówi wszystko o bezkompromisowym podejściu Zemana do calcio. Futbol miał dawać radość kibicom, a nie być partią szachów.

- Ludzie mówią, że powinienem zmienić taktykę. Nie zgadzam się z tym. Chcę, żeby mój zespół zabawiał fanów i zbliżył ich do zespołu. Mam nadzieję przekonać sceptyków, że pracujemy dobrze - mówił.

Kowal w kuźni talentów

Foggia była rewelacją sezonu 1991/92. Nic dziwnego, że ofensywni piłkarze tego klubu stali się celami transferowymi dla bogatszych zespołów. Zeman stracił latem całą linię ataku. Signori odszedł do Lazio, Rambaudi do Atalanty, a Baiano do Fiorentiny. Z klubem pożegnał się także Igor Szalimow, który wybrał grę dla Interu. "Il Boemo" musiał odbudować cały ofensywny potencjał drużyny z Apulii. Podołał zadaniu i znalazł godnych zastępców (m.in. Bryan Roy).

W następnym sezonie Foggia uplasowała się na jedenastej pozycji. Dwa lata później znów zajęła dziewiąte miejsce w lidze. Nikt już nie miał wątpliwości. Największą wartością zespołu był jego trener, który potrafił utrzymać formę zespołu niezależnie od składu i rewolucji kadrowych. Czech miał wyjątkową rękę do młodych graczy.

Wypromował wielu przyszłych reprezentantów Italii. Wielu ekspertów uważa, że radził sobie lepiej z młodzieżą niż ze starszymi zawodnikami, ponieważ ukształtowani i doświadczeni gracze nie godzili się na uczestniczenie w jego szaleństwach. Od zwariowanej taktyki, po żelazny reżim treningowy. Styl prowadzenia zespołu przez Zemana często był określany jako autorytarny.

W 1994 roku otrzymał w końcu szansę w poważnym klubie. Podpisał kontrakt ze stołecznym Lazio. Signori, Boksić, Chamot, Fuser, Winter, Casiraghi. To tylko niektórzy z graczy, jacy wówczas reprezentowali rzymian. Dostał do ręki silne karty. Ze swojej ojczyzny przywiózł Pavela Nedveda. Zakontraktował go przed Euro 1996. Po tamtym turnieju wszyscy wiedzieli, że Zeman znów wynalazł perełkę. Nedved w jednym z wywiadów przyznał, że to właśnie rodakowi zawdzięcza wszystko.

Na głęboką wodę rzucił młodziutkiego Alessandro Nestę, który hartował się w jego szalonym systemie gry, tak trudnym dla obrońców. - Każdy młody piłkarz, powinien mieć nadzieję, że będzie trenowany przez Zemana - to właśnie słowa legendarnego włoskiego defensora, pod którymi podpisał się również Francesco Totti.

Włodarze Lazio nie byli jednak tak wyrozumiali, jak Casillo we Foggii. Wynajdowanie młodych talentów i efektowna gra to było dla nich za mało. Chociaż wygrał 5:1 z Padovą i Napoli, zwyciężył 7:1 z Foggią, pokonał u siebie 4:0 Milan, upokorzył Fiorentinę 8:2, w dwumeczu z Interem wygrał 6;1, a Juve w Turynie odprawił 3;0.

To nie wystarczyło, żeby sięgnąć po mistrzostwo. Zbyt często gubił punkty z ekipami z dołu tabeli. W Lazio pragnęli trofeów, a tych Zeman nie potrafił im dać. Po trzech sezonach mieli już dość. Ku niezadowoleniu fanów pożegnali czeskiego szkoleniowca. "Il Boemo" nie opuścił jednak Rzymu. Zmienił tylko barwy na żółto-czerwone.

Niefortunny wywiad i odrzucona oferta

- Zeman jest trenerem i osobą, która wniosła znaczący wkład w mój rozwój zawodowy i osobisty - taką laurkę wystawił Czechowi wspomniany wcześniej Totti. Gwiazda "Króla Rzymu" rozbłysła mocniej, gdy pieczę nad nim sprawował właśnie Zeman. To on po raz pierwszy wręczył mu kapitańską opaskę.

Wiele lat później, Czech zapytany o pięciu najlepszych włoskich piłkarzy, odpowiedział: - Totti, Totti, Totti, Totti i Totti.

W AS Romie skończyło się jednak tak samo, jak u sąsiadów zza miedzy. Wyniki były dobre, ale brakowało konkretów. Został zwolniony. Po nim przyszedł Capello i w rok zdobył scudetto.

Zdenek Zeman / fot. Marco Luzzani / Getty Images
Zdenek Zeman / fot. Marco Luzzani / Getty Images

Dodatkowo wywołał skandal. W wywiadzie dla "L'Espresso" zarzucił piłkarzom Juventusu stosowanie dopingu. Powiedział także, że drużyna z Turynu jest jedyną, której nigdy nie poprowadzi. Po tej wypowiedzi stał się w kręgach futbolowego establishmentu persona non grata.

Niektórzy twierdzą, że zamknął nią sobie drogę do poważnego futbolu. Postarał się o to Luciano Moggi, ówczesny dyrektor generalny Juve, który sam odszedł z piłki w niesławie po wybuchu afery Calciopoli. Czas pokazał, że Zeman niewiele się pomylił, chociaż zrobiono z niego wariata.

W 1998 roku odrzucił podobno ofertę przejścia do FC Barcelony. Katalońskie DNA plus filozofia Zemana. Pomyślcie, cóż za mieszanka wybuchowa mogła z tego powstać. Możemy tylko bardzo żałować, że nigdy niedane nam było się o tym przekonać.

- System powiedział, że mnie nie chce i moja kariera potoczyła się w innym kierunku. Mogłem trenować Milan, Inter albo Real - przyznał. Naprawdę mógł to robić, gdyby chociaż raz nie chciał płynąć pod prąd i wybrał milczenie.

Życie po trenerskiej śmierci

W 1999 roku po raz pierwszy opuścił Italię. Jednakże ani przygoda w Fenerbahce, ani wiele lat później w Crvenej Zveździe nie zakończyła się sukcesem i Zeman szybko wrócił do Włoch. Tam czuł się najlepiej, wszak sam twierdził, że czuje się bardziej Sycylijczykiem niż Czechem. Na półwyspie Apenińskim był jednak banitą. Zepchnięto go na margines. Tułał się po klubach z niższych lig i rozmieniał swój trenerski kunszt na drobne.

W 2010 roku rękę wyciągnął do niego ponownie Pasquale Casilla, który chciał odbudować Foggię. Sam wracał do klubu po okresie, w którym zmagał się z problemami z prawem. Wierzył, że receptą na sukces, będzie odtworzenie struktur sprzed dwudziestu lat. Nie udało się awansować do Serie B, ale Foggia zdobyła najwięcej bramek w lidze.

O Czechu i jego zwariowanym futbolu znów zrobiło się głośno. To pozwoliło Zemanowi na podjęcie pracy w Pescarze. Awansował z tym klubem do Serie A. Drużyna strzeliła ponad 90 bramek w sezonie, śrubując rekord ligi, a Zeman wypromował kolejne gwiazdy włoskiej piłki: Verattiego, Insigne czy Immobile.

Dzięki temu otrzymał drugą szansę w Romie. W "Wiecznym mieście" znów mu nie wyszło. Piłkarze nie uwierzyli, że może ich poprowadzić do sukcesów. Skończyło się konfliktem z Daniele De Rossim i utratą posady. Kolejne lata to było już tylko odcinanie kuponów i powroty do Fogii, a następnie do Pescary.

Zemanlandia

Czeski trener dorobił się we Włoszech rzeszy swoich fanów, którzy są nazywani "Zemanini". Praktycznie w każdym włoskim mieście (może poza Turynem) "Il Boemo" darzony jest wielkim szacunkiem.

Pomimo braku sukcesów z sentymentem wspominają go tiffosi obydwóch rzymskich klubów. Był entuzjastycznie witany nawet przez fanów z Mediolanu, chociaż nigdy tam nie pracował. Kibice kochali jego bezkompromisowy styl i dążenie do zdobywania bramek w każdej sytuacji, nawet przy wysokim prowadzeniu. Jego drużyny zapewniały widowisko. Bo dobra gra zawsze wyprzedzała w hierarchii Zemana wyniki.

- Nasze pułapki ofsajdowe były ustawione praktycznie na środku boiska. To było samobójstwo! Zemana to nie obchodziło. On chciał, żebyśmy tak grali w meczach ligowych. Prosiliśmy go nawet kiedyś, by przyłożył większą uwagę do zadań defensywnych, ale nie chciał o tym słyszeć! - tak pracę z Zemanem wspominał Cafu.

Giuseppe Signori twierdził zaś, że jedynymi rzeczami, których nie toleruje Zeman, są podania do tyłu i kradnięcie czasu w narożniku boiska. Sam bohater powiedział kiedyś, że woli przegrać 5:4 niż bezbramkowo zremisować. Innym razem mówił: - Jeśli strzelisz 90 goli, to nie ważne ile stracisz.

Przeciwnicy śmiali się z naiwności i takiego myślenia "Il Boemo" oraz jego radosnego futbolu. Szydzili z braku pragmatyzmu i romantycznej wizji gry. Gdy Czech skrytykował Inter Mourinho za kunktatorstwo i wyrachowaną grę, "The Special One" spytał tylko: - Kim on jest? Gdzie on gra? Muszę się dowiedzieć, co wygrał. Teraz jestem na wczasach, ale jak będę miał chwilę to sprawdzę w Google.

Jeden z najbardziej znanych utworów Stinga opowiada o "Angliku w Nowym Jorku". W 1999 roku włoski piosenkarz Antonello Venditti, prywatnie fan Romy, nagrał piosenkę o pewnym Czechu we Włoszech. Kończy się ona słowami: "Ponieważ nigdy się nie zmienisz". Nigdy się nie zmienił. Pozostał na zawsze wierny swoim piłkarskim ideałom i dążeniu do atrakcyjnej dla oka gry.

Rafał Gałązka, RetroFutbol

Komentarze (0)